Informacja zwana jest przez niektórych złotem XXI wieku. Moim zdaniem takie porównanie jest całkowicie niedorzeczne. Wycena złota nieodłącznie związana jest z jego ograniczoną dostępnością – to ona sprawia, że kruszec ten może być obiektywnym miernikiem wartości, zwłaszcza w czasach kryzysu, kiedy papierki zwane banknotami wartość mają taką samą jak papierki po cukierkach. Informacja zaś w XXI wieku jest nie tylko szeroko dostępna – płynie ona do nas wielostrumieniowo, atakuje na frontach wszystkich zmysłów, narzuca się nam wbrew woli. W XXI wieku naszym problemem nie jest brak dostępu do informacji, lecz jej nadmiar, nie niedosyt, a brak selekcji. Tradycyjnie to media były kuratorem informacji – miały przekazywać nam wiedzę o świecie, tak byśmy umieli go zrozumieć, przetworzyć i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Co jednak, jeśli media, zamiast pełnić swą rolę – serwują nam propagandę, zamiast informować – reglamentują nam fakty, zamiast przekazywać wiedzę – narzucają nam przeczywistość?
Groźba wybuchu wojny
Prezydent Rosji, Władimir Putin wystosował właśnie apel do wszystkich swoich obywateli przebywających poza granicami kraju natychmiastowego powrotu do ojczyzny w obawie przed wybuchem wojny. Rosyjska telewizja puszcza komunikaty ponaglając ludzi, by zorientowali się gdzie znajdują się najbliższe schrony, na wypadek gdyby doszło do bombardowań. Kilka tygodni temu Angela Merkel w podobnym tonie zwróciła się do Niemców – radząc im, by zgromadzili zapasy wody i żywności na wypadek ewentualnego ataku lub katastrofy. Niedługo potem z tą samą prośbą do swoich obywateli zwróciły się władze Czech i Finlandii. Informacje te przemknęły nam przed oczami niezauważone jeszcze kilka miesięcy temu, wraz jednak z zagęszczaniem się tego typu apelów w różnych krajach, wraz z kolejnymi donosami o konfliktach i kryzysach strzelającymi jak petardy po powierzchni globusa, coraz więcej osób zaczyna zdawać sobie sprawę z napięcia jakie panuje na światowej scenie politycznej. To, co jeszcze kilka miesięcy temu zmiecione zostałoby pod dywan jako snucie teorii spiskowych, dziś powoli przebija się do powszechnej świadomości. Sytuacja wisi na ostrzu noża, a ryzyko użycia rakiet nuklearnych nie było tak poważne i tak realne od czasów Kryzysu Kubańskiego.
Potok słów bez treści
O ile jednak media przebąkną raz po raz o narastającym napięciu, o tyle żadne z nich nie przedstawia spójnego obrazu sytuacji, teorii przyczyn konfliktu, ani nawet zarysu sytuacji. Trzecia Wojna Światowa ma się wykluć z próżni, bez powodu, tak jakby nikt nie mógł jej zaradzić, a w jej kierunku pchała nas entropia. Media podają jakieś szczątki informacji, ogryzki wiedzy które nijak nie są w stanie pozwolić nam zrozumieć co tak na prawdę na świecie się dzieje. Jeśli jednak wojna ma się wziąć znikąd, to skąd władze różnych państw o tym wiedzą i się jej spodziewają? Czy faktycznie apele władz różnych krajów są bezpodstawne i nieuzasadnione? Czy też media z jakiegoś powodu nie raczą tych podstaw i zasadności ich działań nam przedstawić?
Powyższe wideo obnaża wszystkie poziomy nędzy jakim są współczesne media. Ich powierzchowność, głupotę, nierzetelność prowadzących, odwracanie uwagi od rzeczy istotnych, po to tylko by skupić się na błahostkach typu buty czy akcent. Nie ma znaczenia, że jest to program śniadaniowy – ten sam poziom prezentują stacje informacyjne, ten sam schemat powielają dzienniki. Brytyjski komik wypunktował to, co męczy każdego inteligentnego widza włączającego odbiornik telewizyjny, wyostrzył pustkę która płynie z głośników, mimo potoku słów:
„Patrz poza to, co powierzchowne! Właśnie to jest problemem w dzisiejszym świecie – zapominacie o tym co jest ważne, pozwalacie by program był podporządkowany błahym informacjom. Ważne jest to co mówię, to o czym mówię. Nie myślcie o tym, co noszę – te rzeczy są zbędne, są powierzchowne.”
Współczesne media zamiast przedstawiać nam informacje rzetelnie, serwują nam papkę propagandową obraną w triki mające na celu zwiększyć oglądalność. Dziennikarze zdają się bardziej być przejęci tym, by ich słowa były wymyślnie kanciaste na wzór sposobu wypowiedzi dziennikarzy amerykańskich, niż by przekazać odbiorcom jakąś prawdę o świecie. Publikuje się treści w żaden sposób nie potwierdzone u źródła, bez stanowiska obu stron, wszystko to by wzbudzić sensację, zwiększyć klikalność, by wywołać skandal i zwiększyć oglądalność – a przez to i atrakcyjność dla reklamodwaców – bo to oni są zleceniodawcami, nie my. Kiedyś upychało się reklamy w szczelinach między kontentem, dziś to kontent upycha się w szczeliny pomiędzy reklamami. I nie chodzi mi wyłącznie o pasmo reklamowe – większość reklam puszcza się bez metki, pod przykrywką informacji.
„Media są najsilniejszym bytem na świecie – powiedział kiedyś Malcolm X – mają moc niewinnego zamienić w winnego, a winnego przemienić w niewiniątko i to jest realna siła, bo oznacza, że kontrolują one umysły mas”.
Manipulacja może przybierać różne formy – jest nią zwykłe kłamstwo, ale też przemilczenie istotnej prawdy, jest nią narzucanie wzorców, jak też wyrywanie z kontekstu fragmentów rzeczywistości, po to tylko by ją zniekształcić, zdeformować na swoją modłę. Rzecz jest jasna, gdy porówna się media sprzyjające przeciwnym opcjom politycznym – każde z nich dopasowywuje swój odbiór rzeczywistości do przyjętej linii politycznej, cokolwiek zrobią swoi – znajduje poparcie, cokolwiek zrobią przeciwnicy napotyka opór i szyderstwa. Jeśli jednak manipulacje medialne tak łatwo jest wychwycić wtedy, kiedy media przedstawiają alternatywne wersje rzeczywistości nawzajem sobie przeciwne, to skąd mamy mieć pewność, że manipulacji nie ma również tam, gdzie są one zgodne? Zgodne kłamstwo wszak, nie oznacza prawdy.
Burzliwa kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych
Głównym tematem w światowych mediach jest aktualnie kampania wyborcza na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, wszystkie inne tematy zdają się jedynie pobrzmiewać gdzieś w tle. Narracja jaką znaleźć możemy w mediach wskazuje na przypadkową korelację amerykańskich wyborów i narastającego napięcia na arenie politycznej czy ryzyka wybuchu wojny, moim zdaniem jednak te dwa nurty informacji nie tylko są ze sobą ściśle powiązane, a wręcz łączy je relacja przyczynowości. Ryzyko wybuchu III Wojny Światowej jest ściśle związane z tym, co dzieje się aktualnie w Stanach. Władze wielu państw zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, ponieważ posiadają na ten temat wiedzę i rozumieją jakie rzeczy mają miejsce, a jakie dopiero się wydarzą. Zwykli ludzie zaś, czerpiący informację o świecie z mediów mają przedstawione ochłapy informacji, porozrzucane kropki, które nijak nie łączą się w spójny obraz.
Niemalże wszystkie media, zarówno te amerykańskie, jak i nasze, polskie, zgodnie grzmią, że największym zagrożeniem dla ładu światowego jest ewentualna wygrana kandydata republikanów – Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Ze wszystkich mediów tak prawicowych jak i lewicowych lecą w jego kierunku słowne koktaile obelg Mołotowa: jest niezrównoważonym psychopatą, rasistą o zapędach faszystowskich, magalomańskim idiotą, seksitowską świnią, skończonym dupkiem którego popierać mogą tylko jankescy ignoranci. Jego polityczną przeciwniczką jest Hillary Clinton, która, jak wszyscy równie zgodnie podkreślają, idealna nie jest, ale efektem kontrastu przy Donaldzie Trumpie zdaje się być kandydatką godną pełnienia najwyższego urzędu w państwie. Mimo jednak jednoznacznego wyroku potępiającego kandydata republikanów, to jego wiece gromadzą tłumy, podczas gdy wiece kontrkandydatki świecą pustkami, które sprytnie próbuje się łatać trikami optycznymi i technologicznymi.
Nie jest to przykład jednostkowy, takich zdjęć zestawiających liczebność na wiecach zwolenników dwóch kandydatów w sieci jest wiele. Obraz kreowany przez media nie pokrywa się więc z obrazem rzeczywistym, mimo ciągłych ataków, drwin i docisków Donald Trump wciąż cieszy się szerokim poparciem wyborców. Oczywiście może to o niczym nie świadczyć – Trump może mieć rzeczywiście znacznie niższe poparcie, lecz jego wyborcy mogą być znacznie bardziej zaangażowani, podczas gdy Hillary, mimo małej liczebności jej zwolenników na wiecach w samych wyborach zdobyć może znacznie więcej głosów. Co więcej specyfika wyborów amerykańskich jest taka, że nie jest wystarczającym zdobyć przewagę głosów – równie istotne jest to, jak się one rozłożą w poszczególnych stanach.
Co i rusz w kierunku Donalda Trumpa lecą pociski i oskarżenia, jednocześnie media z coraz większą pewnością zwiastują, że Hillary jest gwarantowanym zwycięzcą. Sondaże nie pozostawiają wątpliwości – wykres niebieski tak bardzo odleciał w górę od wykresu czerwonego, że nie ma już szans na zmianę sytuacji, mówią. Po każdej debacie dziennikarze wszystkich stacji telewizyjnych demonstracyjnie biją w gong ogłaszając kolejne już, niepodważalne zwycięstwo Hillary. W Tok fm każdy wywiad uspokaja, że teraz to już na pewno Trump jest bez szans, że poległ na całej linii, a sztab Clinton stanął na wysokości zadania, że Hillary swoim doświadczeniem i szeroką wiedzą przerasta Trumpa znacznie bardziej niż on przerasta ją fizycznie. Pan Kraśko w swoich felietonach wylicza nam coraz to kolejne gafy Trumpa kompletnie obnażające jego dyletanctwo, pan Węglarczyk w samym tytule swojego artykułu sugeruje, że Donald dopuścił się lawiny kłamstw, pani Ann Applebaum na łamach the Washington Post wieszczy że ewentualne zwycięstwo Trumpa oznaczałoby koniec świata zachodniego, takiego jakim go znamy. Co ciekawe ataki płyną również ze strony jego własnej partii – po upublicznieniu nagrania w którym Donald Trump w przechwałkach stwierdza, że „dzięki temu, że jest sławny kobiety pozwalają mu się całować a nawet łapać za cipki” ponad 160 liderów partii Republikańskiej w demonstracyjny sposób wycofało swoje poparcie dla kandydata własnej partii. Mało tego – wszystko wskazuje na to, że to sama rodzina Bushów stoi za wyciekiem taśmy do mediów! W trakcie ostatniej debaty Donald Trump przeprosił wszystkich za swoje słowa, jednak od kilku dni media publikują coraz to nowe oskarżenia w jego stronę o czyny niemoralne – do gazet zgłasza się coraz więcej kobiet opowiadających o tym jak to Trump molestował je seksualnie, poniżał, czy nawet gwałcił. Mimo tych wszystkich działań, mimo krzyku medialnego i histerii elit Trump na swoich wiecach wciąż gromadzi tłumy, a jego poparcie nie słabnie. Jaka jest więc przyczyna ewidentnego zgrzytu między obrazem przedstawianym w mediach a rzeczywistością? Skoro ludzie nie słuchają tego, co mówią im media, to przyjrzyjmy się uważnie wszystkiemu temu, o czym media milczą.
Prawybory w partii demokratycznej
Zanim jeszcze Hillary uzyskała nominację swojej partii zmierzyć się musiała z bardzo silnym kontrkandydatem – amerykańskim Żydem polskiego pochodzenia – Bernim Sandersem. Jeszcze w trakcie trwania prawyborów jasne stało się dla wielu obserwatorów – a zwłaszcza dla zwolenników kandydata z Vermont, że wyścig o nominację nie do końca jest równy. Bernie Sanders mimo, że bez wsparcia medialnego, bez drogich spotów w najdroższym czasie antenowym, pociągnął za sobą tłumy: zmobilizował uznawanych za politycznie obojętnych młodych ludzi, a na swoich wiecach nie uciekał się do frazesów, zamiast tego dzielił się własnymi przekonaniami, którymi zdołał przekonać nieprzekonanych. Słowa jego poparte były udokumentowanymi decyzjami, jakie podejmował na przestrzeni lat pełnienia funkcji publicznych, historią głosowań w jakich uczestniczył jako senator, jak i tym, w jaki sposób reagował na ataki politycznych przeciwników. Mimo tych wszystkich osiągnięć, mimo ogromnego wysiłku i woli walki wielu ludzi – przegrał. Co jednak nad wyraz istotne – przegrał nie głosem zwykłych wyborców, a głosem superdelegatów – przedstawicieli partii Demokratycznej. Tuż przed samą konwencją Wikileaks ujawniło zapisy maili z serwerów partii – które nie tylko potwierdziły, że system został ustawiony na korzyść Hillary, że nominacja została Berniemu skradziona – pokazały też w jak parszywy sposób sztab Clinton gotów był atakować i fałszywie oskarżać jej przeciwnika, po to tylko by pozyskać głosy. Konwencja zaczęła się skandalem i krzykiem płonących z gniewu zwolenników Sandersa, których nie dało się łatwo uciszyć. Przewodnicząca – Debbie Wasserman Schultz podać się musiała do dymisji. W akcie protestu całe tłumy delegatów opuściły konwencję w trakcie jej trwania. Mimo, że tradycją jest, że mimo zaciekłych często sporów w prawyborach kandydat który uzyskuje nominację przejmuje głosy swoich kontrkandydatów, jak pokazują sondaże – prawie połowa wyborców Berniego Sandersa stwierdza stanowczo, że w nadchodzących wyborach nie odda swojego głosu na Hillary Clinton. Niedawno opublikowano kolejne dowody machlojstw, jakie miały miejsca w trakcie prawyborów partii Demokratycznej – członek komisji wyborczej w stanie Nowy Jork przyznał, że demokraci rozwozili autobusami wyborców po różnych komisjach wyborczych, tak by ci wielokrotnie oddawali swój głos na „ustalonego kandydata”.
Ktoś może zapytać – w jaki sposób możliwe jest dopuszczenie do przekrętów na tak wielką skalę? Jak to się stało, że mechanizmy mające zapewnić uczciwość prawyborów zawiodły? Odpowiedzi nie trzeba szukać głęboko – leży ona na powierzchni. Poprzednikiem przewodniczącej Narodowego Komitetu Demokratów był mało znany amerykański polityk – Tim Kaine, który w 2011 roku z nieznanych przyczyn zrezygnował ze stanowiska. Jego miejsce zajęła Debbie Wasserman Schultz, która przy wielkim skandalu zapewniła Hillary nominację. W lipcu kandydatka demokratów wskazała swojego pomocnika, który starać ma się u jej boku o stanowisko wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych – został nim nie kto inny, jak Tim Kaine. Zwolniona w atmosferze skandalu Debbie Wasserman Schultz natomiast została natychmiast przyjęta do sztabu wyborczego Hillary Clinton.
Nielegalny serwer
Przez cztery lata Hillary Clinton pełniła obowiązki sekretarza stanu za prezydentury Baracka Obamy. Tak wysokie stanowisko związane z podejmowaniem kluczowych dla państwa decyzji na arenie międzynarodowej pociąga za sobą konieczność zachowania szczególnej ostrożności i gorliwego przestrzegania wszystkich procedur. Aktualna kandydatka na prezydenta nie tyle że złamała, a pogwałciła je wszystkie swoją brawurową lekkomyślnością. Zamiast korzystać jedynie z urządzeń i serwerów zabezpieczonych przez służby bezpieczeństwa w sposób szczególny – odpowiedni do przekazywania informacji tajnych, wszelką korespondencję prowadziła przez własnego maila, założonego na własnym serwerze, który przechowywała w łazience w piwnicy swojego domu. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Hillary starała się zbagatelizować sytuację podkreślając, że adres mailowy o którym mowa służyć miał jej głównie w celach prywatnych, że przez cały czas łączność z serwerem uzyskiwała poprzez tylko jedno urządzenie, że nie przesyłano ani nie otrzymywano w mailach przechowywanych na serwerze informacji tajnych w czasie ich wysyłania, a żadne służby wywiadowcze obcych państw nie uzyskały w skutek jej błędnej decyzji dostępu do krytycznych dla państwa tajnych informacji. Medialna szarada trwała ponad rok, kiedy to Clinton powtarzała, że korzystanie przez nią z własnego serwera nie miało żadnych negatywnych skutków dla obywateli amerykańskich, w żaden sposób nie naraziło państwa na niebezpieczeństwo z zewnątrz. Następnie w wyniku śledztwa FBI ujawniono, że wszystko to jest wierutnym kłamstwem: prywatne konto e-mailowe sekretarz stanu wykorzystywała przy pełnieniu swoich funkcji publicznych, że łączyła się z serwerem nie z jednego, jak twierdziła, a 13 telefonów Blackberry, że w dostarczonych FBI mailach 110 wiadomości w 52 wątkach mailowych zawierało informacje tajne w czasie, kiedy zostały wysłane, że istnieje podejrzenie, że obce służby miały do serwera dostęp.
Na tych kłamstwach jednak nie kończy się lista przewinień pani sekretarz stanu. Hillary Clinton już po uzyskaniu oficjalnego wezwania do oddania serwera w ręce służb w ramach toczącego się śledztwa skasowała ponad 33 000 maili, wypaliła serwer z wszelkich informacji, rozbiła młotkiem telefony Blackberry i kazała osobom z którymi korespondowała uczynić to samo, tak by zlikwidować jakąkolwiek możliwość odzyskania owych wiadomości jako dowodów sądowych. I to jednak nie wszystko. Jak donoszą media, wiele wskazuje na to, że na serwerze trzymanym w łazience w piwnicy znajdowały się programy typu SAP (Special Access Program). Tego rodzaju programy klasyfikowane są jako oprogramowanie o najwyższym stopniu tajności, a ich trzymanie na niezabezpieczonym w żadnym stopniu serwerze porównać by można do trzymania kodów nuklearnych w różowym pamiętniczku z kłódeczką, pachnącym w środku.
Pomijając skrajną lekkomyślność i lekceważenie procedur, jakimi wykazała się pełniąc swe obowiązki Hillary Clinton, pomijając jej stek kłamstw mających na celu zatuszować sprawę, zadać sobie musimy pytanie – z jakich powodów kandydatka na prezydenta nie chciała korzystać z serwerów państwowych, zapewnionych i odpowiednio zabezpieczonych przez służby? Co było treścią 33000 skasowanych maili? Co może być na tyle istotne do zachowania w tajemnicy, że Hillary gotowa jest zaryzykować całą swoją karierą i ośmieszyć się przed wyborcami po to tylko, by wiadomości te nie ujrzały światła dziennego?
Bengazi
Sprawa niezabezpieczonego serwera nie była jedyną, w której toczyło się śledztwo przeciw Hillary Clinton w czasie jej pełnienia funkcji sekretarza stanu. W 2012 roku doszło do ataku na służbę dyplomatyczną Stanów Zjednoczonych na placówce w Bengazi, w wyniku którego zabity został ambasador oraz 3 pracowników ambasady. Przez wielu atak ten uznawany jest za największą tragedię jaka spotkała Amerykę od czasu ataków na wieże WTC. Biały Dom wydał w tej kwestii oficjalne oświadczenie twierdząc, że śmierć dyplomatów nie była wynikiem zorganizowanego ataku terrorystycznego, a jedynie nieszczęśliwym wypadkiem na skutek nieoczekiwanego wybuchu zamieszek przy okazji protestu związanego z zamieszczonym w internecie filmem wideo o treści anty-islamskiej. Z czasem jednak okazało się, że oświadczenie Białego Domu mija się z prawdą szerokim łukiem – że faktycznie był to zorganizowany i zamierzony atak terrorystyczny, a służba dyplomatyczna placówki mimo usilnych i uzasadnionych próśb zwiększenia liczebności ochrony nigdy nie otrzymała od Hillary Clinton pomocy. W tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych trwały wybory prezydenckie, w których Barack Obama ubiegał się o reelekcję – próba zatuszowania afery i haniebnych zaniedbań jakich dopuściła się pani sekretarz stanu miały więc na celu zapewnić im następne cztery lata rządów. W trakcie toczącego się przesłuchania, dopytywana przez kongresmena o szczegóły zaistniałej sytuacji i o to która wersja wydarzeń jest prawdziwa zniecierpliwiona Hillary wykrzyknęła: „A jaką to robi teraz różnicę?!„
Fundacja Clintonów
Ze wszystkich przedstawianych w tym wpisie spraw ta jedna, budzi największe oburzenie, ta jedna może kryć największy skandal. Tuż po opuszczeniu przez państwa Clinton Białego Domu w 2001 roku małżeństwo polityków założyło fundację, której misją statutową jest „wzmacnianie możliwości ludzi w Stanach Zjednoczonych i na świecie by sprostali wyzwaniom światowej współzależności” – co jest tak szerokim zarysem, że praktycznie nie stawia żadnych ograniczeń ani terytorialnych, ani co do rodzaju działalności. Od roku 2008 Hillary Clinton równolegle z pracą na rzecz fundacji pełniła funkcję sekretarza stanu – i jako, że obie działalności mają charakter międzynarodowy, pojawiło się pytanie, czy przypadkiem nie ma tu do czynienia z możliwym konfliktem interesów?
Wskazuje na to w sposób wyraźny fakt, że bardzo wielkie sumy wpłacane na rzecz fundacji w czasie pełnienia przez jej założycielkę jednej z najwyższych funkcji państwowych pochodzą od rządów obcych państw. Fundacja Clintonów otrzymała wsparcie od rządu Holandii, od Australii, Niemiec, Irlandii czy Norwegii – co oznacza, że rządy tych państw uznały za zasadne pieniądze swoich podatników wpłacić na rzecz fundacji sekretarza stanu USA. Jest to o tyle zastanawiające, że spośród 154 osób z którymi osobiście bądź przez telekonferencję spotkała się w ramach swoich obowiązków służbowych Hillary Clinton, przynajmniej 85 wpłaciło wcześniej duże sumy na konto fundacji. Może być to zwykłym zbiegiem okoliczności, może też jednak wskazywać na prowadzenie polityki „pay for play” – „bul za zabawę” – czyli wykorzystywania własnej pozycji w państwie do pobierania prywatnego haraczu. Cała sytuacja budzi jeszcze większe wątpliwości wraz z tym, jak lista państw się wydłuża – Arabia Saudyjska, Kuwejt, Algieria, Oman, Emiraty Arabskie, czy Bahrain – wszystkie wpłaciły na rzecz fundacji kwoty sięgające często kilkudziesięciu milionów dolarów. Niektórzy patrzą na te dane z oburzeniem widząc jak kandydatka partii demokratycznej, opowiadającej się za ochroną praw kobiet i mniejszości seksualnych skłonna jest przyjmować tak wielkie pieniądze od władz państw, w których prawa te najbardziej są łamane. Sprawa jest jednak znacznie bardziej poważna – po raz kolejny wielkie wpłaty na rzecz fundacji Clintonów skorelowane są z następującymi niedługo potem umowami na sprzedaż broni, jakie Hillary Clinton jako sekretarz stanu podpisuje w imieniu Stanów Zjednoczonych. Czy więc jest możliwym, że by uzyskać amerykańską broń, która potem służy toczeniu wojen na bliskim wschodzie i mordowaniu cywilów za śmiertelne wykroczenia typu wizyta u fryzjera, wystarczy wykazać się dobrym sercem i wesprzeć cele charytatywne reprezentowane przez fundację Clintonów? Tego typu dziwnych zbiegów okoliczności jest znacznie więcej: swego czasu głośno było o sprawie odsprzedaży przez Stany Zjednoczone złóż uranu Rosjanom, czy o wysokiej wycenie jaką cieszą się przemówienia Billa Clintona dla wielkich banków takich jak Goldman Sachs, o powiązaniach z Wall Street. Jak wynika z informacji złożonych urzędowi podatkowemu, w 2014 roku mniej niż 6% funduszy zebranych przez fundację Clintonów zostało faktycznie przeznaczonych na cele charytatywne. Od kilku miesięcy wobec fundacji Clintonów toczy się śledztwo prowadzone przez urząd podatkowy pod zarzutem korupcji.
Sytuacja na bliskim wschodzie
Po atakach z 11 września Ameryka wypowiedziała wojnę terroryzmowi. Z tego powodu, jeszcze w 2001 roku za rządów prezydenta George’a Busha wojska amerykańskie znalazły się w Afganistanie. Inwazję na Irak już trudniej jest zrozumieć i wytłumaczyć – władze amerykańskie z szerokim poparciem międzynarodowym stwierdziły w 2003 roku, że sprawujący w tym państwie władzę Saddam Hussain jest zagrożeniem dla budowania demokracji w regionie. Oskarżono go o posiadanie broni masowego rażenia, która mogłaby stanowić zagrożenie dla ludności cywilnej. Po obaleniu dyktatora w kraju zapanował całkowity chaos, śladów broni masowego rażenia nigdy nie znaleziono. Wtedy władzę objął już Barack Obama – w swojej kampanii obiecujący wycofanie wojsk z bliskiego wschodu i zaprzestanie wojny. Po przejęciu władzy zmienił on jednak szybko zdanie – w imię szerzenia pokoju i demokracji oczywiście. Pomocy tym razem potrzebowała Libia – Amerykanie zaczęli bombardowania, obalili kolejnego dyktatora i kolejne państwo pozostawili pogrążone w chaosie większym, niż przed darem demokracji. W tym samym roku jeszcze konflikt wybuchł w innym miejscu regionu – Syrii. Amerykanie szybko stanęli po stronie tak zwanych rebeliantów, sprzeciwiających się władzy Bashara al Assada. Barack Obama ostrzegł syryjskiego dyktatora, że jeśli dojdzie do użycia broni chemicznej nie będzie miał wyboru, a będzie musiał stanąć w obronie lokalnej ludności. Niedługo potem doniesiono o tym, że broń została użyta – winnym wskazano Assada, amerykanie zaczęli dozbrajać rebeliantów. W międzyczasie pogrążony w głębokim kryzysie Irak stał się kolebką ISIS – państwa islamskiego.
Jak się ma to wszystko do osoby pani Hillary Clinton? Coraz więcej osób głośno podważa, że sprawcą użycia gazu paraliżującego w okolicach Damaszku był Bashar al Assad – słynny dziennikarz śledczy i zdobywca Pulitzera – Seymour Hersh w swoich ostatnich artykułach stwierdził otwarcie, że to Hillary Clinton dostarczyła syryjskim rebeliantom sarin pozyskany w Libii po to, by fałszywie oskarżyć o jego użycie Assada i wszcząć wojnę z Syrią. Co więcej nie jest to jedyny spisek na bliskim wschodzie o udział w którym oskarżana jest amerykańska sekretarz stanu – jak zapowiada Julian Assange Wikileaks są w posiadaniu dowodów świadczących o tym, że Hillary Clinton jako sekretarz stanu sprzedawała amerykańską broń bojownikom ISIS.
Maszyny do głosowania
Wybory jednak w Ameryce wciąż trwają. Kandydatka, która nie zdobyła nawet w sposób uczciwy nominacji swojej partii wciąż stara się o najważniejszy urząd w państwie. Skoro nikt nie ma wątpliwości, że prawybory partii Demokratycznej zostały sfałszowane, jaką wyborcy amerykańscy mogą mieć pewność, że sytuacja nie powtórzy się i w samych wyborach prezydenckich? Szczególne obawy wśród obserwatorów budzi planowane użycie maszyn do głosowania firmy Smartmatic Group – tej samej firmy, którą podejrzewa się o sfałszowanie wyborów na Filipinach, w Wenezueli, czy Malezji. Tej samej, o której tak głośno było po wyborach w Brazylii. Tak się również składa, że prezes firmy dostarczającej urządzenia do elektronicznego oddawania głosów – Lord Mark Malloch-Brown, zasiada również w zarządzie fundacji George’a Sorosa – Open Society, a węgierski miliarder, jak dowodzą maile ujawnione przez Wikileaks, bardzo hojnie wspiera finansowo kandydaturę Hillary Clinton.
Oskarżenia i groźby
Po próbie wojskowego puczu, jaki miał miejsce kilka miesięcy temu w Turcji, prezydent Recep Erdogan oskarżył o spisek przebywającego w Stanach Zjednoczonych Fethullaha Gülena – i zażądał od władz amerykańskich wydania mu zdrajcy narodu, na co władze amerykańskie odparły, że ewentualną decyzję o ekstradycji podjąć mogą jedynie w oparciu o niezaprzeczalne dowody w tej sprawie. Kiedy Wikileaks ujawniło matactwa jakich dopuścił się sztab Hillary Clinton i władze partii Demokratycznej, kandydatka na prezydenta od razu i bez przedstawienia jakichkolwiek dowodów przeszła do przekierowania ataku w stronę Rosjan – jak widać trudno oczekiwać konsekwencji, kiedy jest ona wybitnie nie na rękę. Hillary oskarżyła prezydenta Vladimira Putina o próbę nieuczciwego wpływania na wynik prawyborów – czyli dokładnie o to, na czym sama właśnie została przyłapana. Zapowiedziała też, że w przyszłości na podobne działania ze strony Rosjan rząd amerykański będzie gotów udzielić odpowiedzi o charakterze politycznym, ekonomicznym, czy militarnym:
Ale wyciek maili Narodowego Komitetu Demokratów prawdopodobnie nie miał swojego źródła w służbach rosyjskich i Hillary, jak i wiele osób uważnie śledzących bieg wydarzeń dobrze o tym wie. 10 lipca bieżącego roku, niedługo po ujawnieniu afery, do 27-letniego pracownika komitetu – Setha Conrada Richa oddano kilka strzałów w plecy właśnie wtedy gdy udawał się na przesłuchanie do FBI w sprawie sfałszowanych wyborów. Z tylko sobie znanych powodów Julian Assange wyznaczył nagrodę dla tego, kto pomoże wytłumaczyć sprawę jego morderstwa. Młody Demokrata nie był jedynym, którego spotkała nagła śmierć – niedługo później martwy w łazience został znaleziony Shawn Lucas – 38-letni prawnik, który złożył pozew sądowy przeciw Narodowemu Komitetowi Demokratów i Debbie Wasserman Schultz oskarżając partię o sfałszowanie wyników prawyborów. W kontekście tych smutnych zbiegów okoliczności i nagłych śmierci osób sprzeciwiających się działaniom partii demokratycznej, nie sposób nie brać na poważnie słów Hillary Clinton, w których zaproponowała by trudną sytuację w jakiej się znalazła rozwiązać usuwając z powierzchni ziemi sprawcę całego zamieszania – Juliana Assange’a, strzelając do niego przy użyciu drona.
Umarły media, niech żyją media!
Od samego startu kampanii prezydenckiej media tradycyjne prowadzą jednostronną grę polityczną – nachalnie próbując zdyskredytować kandydata Republikanów, jednoczenie milczeniem pomijając 9 kręgów piekieł Dantego jakie zostawia po sobie jak ślimak śliski ślad kandydatka Demokratów. Nie jest przypadkiem, że tego samego dnia, kiedy Julian Assange zaczął ujawniać wycieki maili przewodniczącego kampanii Hillary Clinton – Johna Podesty, w tym samym niemalże momencie światło dzienne ujrzało nagranie Donalda Trumpa sprzed 11 lat, w prywatnej rozmowie używającego słowa „cipka„. Media tradycyjne grzmiały na wszystkich kanałach o sianiu zgorszenia i więdnących uszach, jakby żyli nie w dobie internetu a XII wiecznym klasztorze Kartuzów. Nie ma też przypadku w tym, że od tamtej pory, kiedy Wikileaks codziennie publikuje nowe porcje informacji pełne świeżych skandali prosto z okienka przeglądarki, media tradycyjne zalewane są całą masą rewelacji i szokujących wyznań kobiet oskarżających kandydata na prezydenta o molestowanie, seksism, pogardę, gwałty i stosunki seksualne z nieletnimi – wszystko to bez cienia dowodów – bez choćby próby pozorowania rzetelności dziennikarskiej. Media przyjęły zasadę, że jeśli wycieków nie da się zatrzymać, to trzeba je przynajmniej zakrzyczeć.
Ale zakrzyczeć się nie da. Ludzie nie znajdując tego, co ich intersuje w mediach tradycyjnych, zamiast posłusznie pozwolić sobie zrobić w głowie kogel – mogel, zaczynają samodzielnie wyszukiwać informacji na temat publikowanych wycieków w internecie:
W reakcji na to media tradycyjne pokracznie wiją się w konwulsjach i próbują kłamać jeszcze bardziej bezczelnie, strasząc widzów, że sięganie do źródeł Wikileaks jest działalnością nielegalną, więc jedynym ich źródłem, dla ich własnego bezpieczeństwa, powinien pozostać CNN:
Na nic się jednak zdadzą te desperackie próby. W obliczu jawnej sprzedajności mediów tradycyjnych, w sytuacji kiedy prawdziwe dziennikarstwo nie tyle, że zdycha, co już śmierdzi trupem i jest w stanie rozkładu, o prawdę zaczęliśmy walczyć my – zwykli ludzie. Nowe media nie potrzebują wielkich funduszy, studiów nagraniowych i zespołów do pracy – każdy jest w stanie dokonać zmiany pisząc post na facebooku, nagrywając filmik, czy publikując w sieci. Można dokonać realnej różnicy w świadomości ludzi nie tyle nawet tworząc, co rozpowszechniając dostępne materiały. Do tej pory informacje publikowane przez Wikileaks zostały całkowicie zignorowane przez media tradycyjne – nawet tu, w Polsce. Nie wspomniał o nich w swoich felietonach pan Kraśko, nie wczytywał się w nie pan Węglarczyk, a pani Applebaum nie straszyła, że to one mogą skończyć jakąś epokę, nie Trump.
Wszystko to, co zostało opisane w tym wpisie, jest jedynie fragmentem, wciąż nie obrazuje całości powagi sytuacji. I tak jednak już teraz można rzec z całą pewnością, że jeśli opisane tu przypuszczenia i domysły znajdą swoje potwierdzenie, a dowody na potężne matactwa ujrzą światło dzienne, nie ma chyba wątpliwości, że będziemy mieć do czynienia z największą w historii Ameryki aferą korupcyjną – cały establishment zarówno polityczny, jak i medialny może utonąć pod ogromem zarzutów korupcyjnych. Kłamstwa i przekręty na tak ogromną skalę, mające tak daleko idące konsekwencje dla całego świata nie mogłyby mieć miejsca bez świadomości i przyzwolenia całej kasty politycznej sprawującej najwyższe urzędy w państwie – zamieszani są zarówno Demokraci jak i Republikanie, dlatego właśnie rodzina Bushów stara się zrobić wszystko, by wygrała kandydatka Demokratów. Kiedy więc zasłona milczenia opadnie, kiedy zwykli obywatele dowiedzą się w jaki sposób działają politycy przez nich wybrani i desygnowani, kiedy system wewnętrznych powiązań zostanie ujawniony – nastąpi chaos. To może być nie tylko koniec mediów tradycyjnych, które zamiast zachować obiektywizm i patrzeć władzy na ręce, stały się ogrami skaczącymi przed politykami jak przed księciem Iktornem. To może być koniec partii Demokratycznej i koniec partii Republikańskiej. A dzisiejszy dzień jest początkiem końca.
Wikileaks jest w posiadaniu znacznie większej ilości materiałów, które wciąż będą regularnie publikowane, a ich siła oddziaływania ma być coraz większa. Wszystkie afery ujawnione do tej pory są niczym w porównaniu z tym, co wciąż jest ukryte przed opinią publiczną. Dziś wieczorem czasu amerykańskiego kolejne wideo opublikować ma James O’Keefe – w ramach utworzonego projektu Veritas. Niezależni dziennikarze amerykańscy donoszą również, że są w posiadaniu 33 ooo maili z prywatnego serwera Hillary Clinton – tych skasowanych, i zapewniają, że one również w najbliższym czasie zostaną ujawnione. Wszystko to trzymane jest od miesięcy na ostatnią chwilę – po to by politycy nie wyłgali się ponownie dzięki służalności mediów, po to by nie mieli szans zastąpić nikim innym kłamliwej Hillary Clinton, po to wreszcie, by przyszło im ponieść konsekwencje swych działań.
Wszystko to od miesięcy jest też powodem narastającego napięcia na światowej arenie politycznej. Istnieje poważne ryzyko, że establishment polityczny przy wsparciu mediów będzie próbował ponownie odsunąć od siebie konsekwencje swych działań oskarżając o wszystko Putina. Istnieje ryzyko, że przy wsparciu mediów będą gotowi zbrojnie zaatakować Rosję, wszczynając III Wojnę Światową. Wiele osób twierdzi, że i tak to było ich celem planowanym od dawna, że miały już miejsce prowokacje przeprowadzone przez stronę amerykańską mające na celu wzbudzić konflikt o charakterze międzynarodowym. Niewiarygodne? A jak wiarygodne były powody inwazji na Irak, ataku na Libię, czy zbrojenia rebeliantów w Syrii przeciw prawomocnie sprawującemu tam władzę Assadowi? Jak powiedział Julian Assange:
„Skoro da się wszczynać wojny w oparciu o kłamstwa, to można je powstrzymać w oparciu o prawdę”
To nie informacja, a prawda jest złotem w XXI wieku. Niezależnie od tego ile kłamstw wydrukują, nagrają i wyświetlą – prawda ma swoją wartość wynikającą z tego, że jest ograniczona do niej dostępność. I tak jak złoto, w czasach kryzysu – prawda staje się realnym i obiektywnym miernikiem wartości, wtedy, gdy papierki zwane gazetami mają taką samą wartość, jak papierki po cukierkach.
Jeśli doceniasz moją pracę, możesz mnie wesprzeć poprzez Paypal lub przelew bankowy tytułem darowizny: