Wojna to kule tnące powietrze, ciosające ludzkie tkanki. Wojna to krew na ulicach i gwałt na podwórzach. Wojna to głód, od którego ciała puchną jak baloniki. To głośne wybuchy bomb zmiatające całe miasta z powierzchni ziemi, niczym domki z kart. Wojna to strach o najbliższych, głęboka nienawiść do wroga i czarna dziura tam gdzie kiedyś było serce. To bród, choroby, niewola i trwałe deformacje fizyczne. To obrazy powracające w nocy, których nie sposób wyprzeć, wymazać. To dziury w życiorysach i łyse drzewa genealogiczne, którym przycięto zbyt wcześnie, zbyt wiele gałęzi.
Nasz obraz wojny jest bardzo jaskrawy, jest głośny, stanowczy. Opiera się na opowieściach dziadków przeplecionych jak warkocz z migawkami gier komputerowych i filmów wojennych. I choć obraz ten zbudowany jest tylko w wyobraźni, a nie na doświadczeniu, to jednak jest on spójny – wojna to coś tak wyrazistego, że nie sposób jej przeoczyć.
Ale istnieje też inny rodzaj wojny – wojna podstępna. To wojna oparta na paradoksie – bo jej największą armią są media, ale toczy się po cichu, szeptem. Kroczy na paluszkach, tak by nikt nie zauważył. Jej dowódcy, niczym iluzjoniści, odwracają uwagę od tego co robią – jak chcą schować karty za rękawem to akurat gołąb wylatuje z kapelusza – jak bombardują miasta, to po przeciwnej stronie sceny wybucha celebrycki skandal. Publika patrzy na widowisko i angażuje się w spektakl, widząc tylko to, co reżyserzy chcą im pokazać, a ci w każdej scenie podstawiają im pod nos kukiełki, które grają tak, by widzów podzielić na dwa.
Spektakl ten się kręci według scenariusza, a podstawową zasadą sztuki scenopisarskiej jest „nie mów, ale pokaż”. Zamiast więc rozpisywać się o teorii, chodź, pokażę Ci wojnę podstępną, która toczy się pod Twoim nosem, a mimo to dla większości osób jest niewidoczna.
11 września
Według oficjalnej wersji, dyktowanej przez media, 11 września 2001 roku dziewiętnastu piaskowych ludzi uzbrojonych w nożyki do cięcia papieru zdołało porwać 4 samoloty i całkowicie zmienić trasę ich lotów nie wzbudzając przy tym podejrzeń ani obsługi lotów, ani służb, ani wojska. Następnie, wykonując manewry godne mistrzów pilotażu wtopili się aluminiowymi samolotami niczym w masło w dwie wieże o stalowej konstrukcji World Trade Center w Nowym Jorku i w jeden z najpilniej strzeżonych budynków na Ziemi – Pentagon w Waszyngtonie.
Był to pierwszy i do tej pory jedyny taki dzień w historii, kiedy płonące paliwo lotnicze zdołało stopić dwa budynki o stalowej konstrukcji – przy czym płonące paliwo lotnicze osiąga maksymalnie temperaturę około 800 stopni Celsjusza, a temperatura topnienia stali wynosi około 1500 stopni Celsjusza.
Jeden z samolotów (Lot 93) został bohatersko odbity porywaczom przez pasażerów i rozbił się w Pensylwanii, a mimo to Budynek 7 WTC, w który prawdopodobnie miał uderzyć i tak samoistnie się zwinął w chmurze dymu, niczym harmonijka.
Nie przetrwało też skrzydło Pentagonu zajmujące się sprawą tajemniczego zniknięcia 2.3 biliona dolarów, o których ówczesny Sekretarz Obrony Narodowej – Donald Rumsfeld, poinformował Amerykanów na specjalnie zwołanej konferencji prasowej 10 września, czyli dzień wcześniej. Samolot po uderzeniu w budynek się zdematerializował. Pechowo też w momencie ataku na Pentagon nastąpiła awaria wszystkich pobliskich kamer monitorujących najbardziej zabezpieczane miejsce na świecie – żaden aparat nie uchwycił więc momentu tego zdarzenia. Zdjęcia satelitarne nadlatującego samolotu również nigdy nie zostały opublikowane.
Na szczęście ogień, który we wszystkich tych tragediach pochłonął samoloty i stalowe budynki, oszczędził papierowe paszporty sprawców. Media więc od razu wiedziały, że wszystkiemu winny jest Osama Bin Laden i wojujący Islam.
Kiedy wszystko to się działo, prezydent Stanów Zjednoczonych – George Bush był z wizytą w szkole podstawowej. Dzieci prezentowały mu umiejętność czytania, wykrzykując według poleceń nauczycielki: „LATAWIEC – UDERZYŁ – STAL – SAMOLOT – MUSI”. Zaraz potem ktoś poinformował prezydenta o tym, że miały miejsce ataki, ale ten nie został ewakuowany, nie przerwał też swojej wizyty w podstawówce.
Oficjalna wersja na temat tego, co wydarzyło się 11 września przeczy więc prawom fizyki i wszelkim zasadom prawdopodobieństwa. Nic się nie klei, nie styka. Ale dziennikarze mediów głównego nurtu, tak prawicowi jak i lewicowi, nie podważają żadnego fragmentu oficjalnej narracji, tylko jak te dzieci w podstawówce powtarzają nam „SAMOLOT – UDERZYŁ – STAL – ISLAM – ZAPŁACIĆ – MUSI”.
Odmienną narrację przedstawiają niektóre z mediów alternatywnych, głównie tych internetowych. Wskazują one palcem na przedstawione powyżej niedorzeczności, o „paliwie lotniczym topiącym stalowe konstrukcje„, o „magicznych” paszportach trwalszych niż budynki, o „zagubionych” 2.3 biliona dolarów, o tym, że wojsko i służby amerykańskie zignorowały dryfujące po cyfrowych tarczach samoloty pasażerskie, dlatego, że akurat tego samego dnia przeprowadzano ćwiczenia na wypadek porwania samolotów pasażerskich w celach przeprowadzenia ataków terrorystycznych i wszyscy myśleli, że nadzwyczajna sytuacja jest elementem ćwiczenia. W odróżnieniu od mediów głównego nurtu, media alternatywne podważają więc główną narrację i na tej podstawie wyciągają wniosek że ataki z 11 września na 100% były robotą wewnętrzną – że Ameryka sama się zaatakowała, po to by społeczeństwo dało władzy zielone światło do wszczęcia wojen na Bliskim Wchodzie, których jedynym celem jest przejęcie tamtejszych złóż ropy.
Tak rysuje się pierwsza fałszywa dychotomia, według której 11 września 2001 roku Amerykę ALBO zaatakował wojujący islam – jak twierdzą media głównego nurtu, ALBO Ameryka sama sfingowała atak, jak podnoszą media alternatywne. Te dwie wersje wydarzeń przedstawia się nam jako jedyne dwie możliwości, tak by niedowierzanie w jedną z wersji na autopilocie pchało nas w uznanie drugiej wersji za prawdziwą. Tak by ci, którzy rozumieją, że Budynek 7 WTC nie mógł ot tak się rozlecieć w drobny mak, doszli do wniosku, że za wszystkim stać musiał podstępny rząd amerykański, a ci, którym nie mieści się w głowie, że rząd gotów byłby zamordować w tak straszliwy sposób własnych obywateli dla byle ropy, trzymali się wersji oficjalnej.
By zrozumieć to, co 11 września się stało, trzeba jednak nabrać dystansu do obu tych baniek informacyjnych i spojrzeć na te ataki szerzej – trzeba dostrzec to, o czym obie te narracje zgodnie milczą.
Szczęściarz Larry
Przed atakami z 11 września budynki kompleksu World Trade Center w Nowym Jorku były dla miasta nie lada ciężarem. Były w złym stanie – wymagały napraw i renowacji wycenianych na około 200 milionów dolarów. Nie tylko przynosiły straty, bo biura które się w nich znajdowały stały puste, ale problematyczne były też materiały, z których zostały zbudowane. Kilkukrotnie rozważano możliwość kontrolowanego zburzenia budynków, jednak do ich budowy użyto ponad 400 ton rakotwórczego azbestu – jedyną możliwą opcją pozbycia się uciążliwych budynków, nie narażając przy tym zdrowia i życia ludzi, była więc czasochłonna i bardzo droga (wyceniana na 15 miliardów dolarów) rozbiórka – piętro po piętrze.
Wtedy z nieba spadł miastu Szczęściarz Larry – amerykański Żyd, Larry Silverstein. 24 lipca 2001 roku, czyli sześć tygodni przed 11 września, podpisał on umowę dzierżawy kompleksu na 99 lat. Zatroszczył się o to, by według zawartego kontraktu jego zobowiązania finansowe wygasały w razie zburzenia budynków przez atak terrorystyczny, jak też by miał on prawo odbudowy budynków w razie ich zburzenia przez atak terrorystyczny. Pierwsze co zrobił Szczęściarz Larry po podpisaniu umowy dzierżawy nierentownej, azbestowej bomby w centrum Manhattanu nie były remonty czy naprawy, ale ubezpieczenie kompleksu na wypadek ataku terrorystycznego w 23 różnych firmach ubezpieczeniowych na sumę 3.5 miliarda dolarów. Następnie podjął on decyzję o zmianie firmy ochroniarskiej strzegącej budynków podpisując umowę z Securacom – w której zarządzie zasiadał wcześniej brat ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Marvin Bush.
Szczęściarz Larry zwykł codziennie jadać śniadanie w restauracji na szczycie jednej z wież World Trade Center, 11 września jednak akurat wypadła mu wizyta u dermatologa – tak cudem uniknął tragedii. Jakby tego było mało, wszyscy członkowie rodziny Larry’ego – syn Roger i córka Lisa, pracujący na co dzień w tym samym budynku, akurat tego dnia się spóźnili do pracy i dzięki temu oni również „cudem uszli z życiem”. Oy vey!
Ataki 11 września nie tylko więc odciążyły Larry’ego od konieczności poniesienia nakładów finansowych celem renowacji budynków, uwolniły go od długoterminowych strat nierentownej inwestycji, dały mu możliwość budowy nowych wieżowców w doskonałej lokalizacji, ale też – i przede wszystkim – pozwoliły mu odebrać odszkodowanie od firm ubezpieczeniowych z którymi dopiero co zawarł umowę na wypadek ataku terrorystycznego na wieże World Trade Center. A, że samoloty które uderzyły w wieże były dwa, to Szczęściarz Larry domagał się podwójnej kwoty odszkodowania, argumentując, że miał miejsce nie jeden, a dwa oddzielne ataki terrorystyczne. I sądy tę jego pokrętną argumentację uznały, choć nie przyznały mu pełnej sumy jakiej się domagał (ponad 7 miliardów dolarów), a „jedynie” 4.6 miliarda dolarów. W taki oto sposób wykładając zaledwie 15 milionów dolarów, Szczęściarz Larry w sześć tygodni zrobił z tego 4.6 miliarda! Jak mówią – Żydzi to mają nosa do interesów!
Izraelscy „studenci sztuki”
Na początku 2001 roku DEA, czyli amerykańska Rządowa Agencja ds. Wdrażania Obrotu Lekarstw (Drug Enforcement Agency) zaczęła otrzymywać zgłoszenia z wielu miejsc w Stanach Zjednoczonych na temat podejrzanej działalności młodych ludzi, podających się za studentów sztuki. Rzekomi studenci chodzili jako domokrążcy i oferowali swoje prace malarskie. Podejrzenia wzbudziło to, że w ten sposób odwiedzali ściśle tajne siedziby służb oraz prywatne domy ich pracowników – co oznaczało, że ich wizyty nie były przypadkowe, skądś musieli mieć dostęp do informacji tajnych. Podejrzewano więc, że pod przykrywką „studentów sztuki” przeprowadzali oni operacje o charakterze szpiegowskim. W ciągu pierwszego półrocza zanotowano ponad 130 tego typu incydentów w ponad 40 miastach. Osoby podające się za studentów, zostały przyłapane na robieniu szkiców budynków i zdjęć z ukrycia. W marcu 2001 roku CIA wydało oficjalne ostrzeżenie dla wszystkich pracowników służb federalnych, po tym jak dwóch „studentów” włamało się do jednej z placówek. Z podejrzeniami o szpiegostwo zatrzymano owych „domokrążców” i jak się okazało – wszyscy zatrzymani byli obywatelami Izraela i żaden z nich nie był studentem sztuki, a wiele uczelni, na których twierdzili, że studiowali nawet nie istnieje.
Amerykańskie służby aresztowały wtedy około 200 obywateli Izraela podejrzewanych o prowadzenie działalności szpiegowskiej. Pośród nich, jak możemy się dowiedzieć z oficjalnego raportu na ten temat, byli:
- Itay Simon – były członek armii Izraela, w której wykonywał operacje o charakterze tajnym
- Michael Celmanovic – również były pracownik armii izraelskiej w której był operatorem elektronicznego przechwytywania informacji.
- Hanan Serfaty / Sarfaty – służył w armii Izraela w wieku 18-21 lat, odmówił DEA ujawnienia czym zajmował się od tamtej pory
- Peer Segalovitz – aktywny oficer w jednostce specjalnej armii Izraela, dowodzący 80 żołnierzami na okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan
- Tomer Ben Dor – pracownik izraelskiej firmy Nice Systems Ltd, specjalizującej się w podsłuchach zwykłych i elektronicznych
Większość „izraelskich studentów sztuki” została deportowana jeszcze przed 11 września, ale nie wszyscy. Część z nich, jako grupa artystyczna „Gelatin” przez kilka miesięcy przed 11 września nieodpłatnie zajmowała 91 piętro wieży nr 1 World Trade Center. Pracowali tam nad „projektem artystycznym” – budową tymczasowego drewnianego balkonu – ledwie nawet dostrzegalnego z poziomu ulicy. O ich dziwnej „sztuce” pisały nawet gazety:
W związku z pracami nad tym „projektem artystycznym” grupa „izraelskich studentów sztuki” otrzymała wejściówki uprawniające ich do dostępu do wszystkich budynków kompleksu World Trade Center – nawet do miejsc niedostępnych dla osób pracujących w budynkach. Oto zdjęcia dokumentujące ich prace nad projektem artystycznym na 91 piętrze wieży nr 1 World Trade Center:
Jak widać do „budowy balkonu” konieczne było rozebranie sufitu na całym 91 piętrze budynku. I trzeba było zapełnić całą powierzchnią piętra wielkimi kartonami podpisanymi „BB18”. Co oznacza ten skrót? BB18 to główki bezpiecznikowe produkowane przez firmę Littelfuse, które wykorzystuje się między innymi do kontrolowanego wyburzania budynków.
Niecały miesiąc po ukończeniu wielkiego projektu artystycznego budowy tymczasowego drewnianego balkonu na 91 piętrze wieżowca nr 1 World Trade Center, w budynek na wysokości pięter 93-97 wleciał samolot, po czym łamiąc wszelkie prawa fizyki, pierwszy i jedyny raz w historii ogień stopił stalową konstrukcję wieżowca i ten się zawalił, runął prosto pod siebie, w dół. Zupełnie jak przy kontrolowanym wyburzaniu. Oy vey!
Tańczący Izraelczycy
Nie wszyscy wtedy przecierali oczy ze zdumienia, nie wszyscy wstrzymywali oddech, nie wszyscy płakali. Byli też i tacy, którzy z radością patrzyli na samoloty wbijające się w dwie wieże, na ludzi wyskakujących przez okna biurowca na pewną śmierć, na płomienie kaleczące na zawsze Nowy Jork.
Po drugiej stronie rzeki Hudson grupa pięciu mężczyzn ustawiła swojego białego vana Urban Moving Systems na dachu budynku wiedząc, że z tego punktu ataki na dwie wieże będą najlepiej widoczne. Przynajmniej jeden świadek widział ich na miejscu już o 8 rano – a więc ponad 40 mint przed tym, jak pierwszy samolot uderzył w wieżę World Trade Center.
W momencie ataków mężczyźni robili sobie zdjęcia i przybijali piątki, tańczyli z radości, przytulali się, skakali, drwili z ataków i głośno świętowali największą tragedię Ameryki. Oto ich prywatne zdjęcia w formie ocenzurowanej z niedawno ujawnionego dzięki wnioskowi FOIA raportu FBI na temat zdarzenia (FBI odtajniło na razie 14 z 76 zdjęć):
Ich zachowanie oburzyło starszą panią obserwującą ich przez okno, która postanowiła zgłosić to policji. FBI wydało wtedy komunikat, który powtarzany był również w mediach, z nakazem zatrzymania białego vana Urban Moving Systems.
Po kilku godzinach udało się zatrzymać poszukiwany pojazd. W środku znajdowali się Sivan Kurzberg, Paul Kurzberg, Yaron Schmuel, Oded Ellner, Omer Marmari – wszyscy byli obywatelami Izraela. Po sprawdzeniu ich danych w bazie FBI okazało się, że przynajmniej dwóch z nich należy do Mossadu. Zatrzymani przez policjanta odparli: „Jesteśmy Izraelczykami, nie jesteśmy Waszym problemem. Wasz problem jest naszym problemem, to Palestyńczycy są problemem”. W białym vanie znaleziono mapy Nowego Jorku z zaznaczonymi punktami, gotówkę, ślady materiałów wybuchowych oraz przedmioty wykorzystywane przy przeprowadzaniu wybuchów takie jak specjalne rękawiczki i kombinezon.
Skąd Tańczący Izraelczycy wiedzieli o tym, że ataki będą mieć miejsce i z którego punktu będą najlepiej widoczne jeszcze zanim ataki nastąpiły? Dlaczego, zamiast być w szoku, świętowali?
Wszyscy zatrzymani trafili do aresztu. Po 10 tygodniach zostali oczyszczeni z zarzutów i deportowani do Izraela. W listopadzie 2001 roku, po powrocie do ojczyzny, wystąpili w Izraelskiej telewizji i opowiedzieli o całym zdarzeniu:
„… Wtedy wzięto nas na kolejne przesłuchanie. Tym razem dotyczyło ono naszej rzekomej przynależności do Mossadu. Prawda jest taka, że pochodzimy z kraju, który doświadcza terroru na co dzień. Naszym celem była dokumentacja tego zdarzenia”
Prorok Bibi
Zdolności przewidywania przyszłości młodych Izraelczyków, którzy specjalnie pojechali do Ameryki sfilmować ataki na dwie wieże mogą robić wrażenie – bledną one jednak przy wizji innego żydowskiego proroka, który twierdzi, że już w 1995 roku przewidział taki rozwój wydarzeń. To nie kto inny jak premier Izraela – Benjamin Netanyahu:
„Cóż, rozważałem to pytanie w latach 90′ i powiedziałem wtedy, że Zachód nie rozumie tego, czym jest wojujący islam. Napisałem więc książkę w 1995 roku i napisałem, że jeśli Zachód się nie obudzi co do samobójczej natury wojującego islamu, to następną rzeczą jaką zobaczą, będzie to, że wojujący islam zburzy World Trade Center„.
Michael Chertoff
Jeszcze w dniu ataków 11 września, prezydent Stanów Zjednoczonych – George Bush wygłosił przemówienie:
„Panie i panowie, jest to ciężka chwila dla Ameryki. Dziś doświadczyliśmy tragedii narodowej. Dwa samoloty uderzyły w World Trade Center, był to atak terrorystyczny na nasze państwo. Rozmawiałem z vice-prezydentem, z gubernatorem Nowego Jorku, z dyrektorem FBI i zarządziłem, by wszystkie zasoby rządu federalnego były gotowe w celu pomocy ofiarom i ich rodzinom i by przeprowadzić dogłębne śledztwo, by upolować i znaleźć tych ludzi, którzy dopuścili się tego czynu”.
Można więc zapytać: czy to „dogłębne śledztwo„, które prezydent Bush zapowiadał i obiecywał, objęło swoim zasięgiem podejrzane zachowanie Szczęściarza Larry’ego? Czy śledczy wzięli pod lupę tych wojskowych podających się za „studentów sztuki”, których przyłapano na szpiegowaniu amerykańskich służb? Czy zbadali, co tak naprawdę robiła grupa artystyczna Gelatin w kompleksie World Trade Center? Czy ich podejrzenia wzbudziła grupa Tańczących Izraelczyków powiązanych z Mossadem? Czy wytłumaczono w jaki sposób ogień zdołał stopić stalowe konstrukcje budynków? Dlaczego runął budynek 7?
Otóż nic z tych rzeczy. Pół roku przed atakami 11 września, w marcu 2001 roku, nastąpiła zmiana na stanowisku szefa działu kryminalnego Departamentu Sprawiedliwości. Z nominacji prezydenta George’a Busha stanowisko to objął Michael Chertoff – amerykański Żyd z podwójnym obywatelstwem amerykańskim i izraelskim. To on nadzorował śledztwo w sprawie ataków z 11 września w taki sposób, że wszyscy opisani powyżej Izraelczycy, którym można udowodnić, że mieli wcześniejszą wiedzę o atakach, zostali wypuszczeni na wolność i nie postawiono im żadnych zarzutów. To na skutek jego decyzji stalowa konstrukcja wieżowców World Trade Center i budynku 7 nie została nawet zbadana – podjęto decyzję o natychmiastowym pozbyciu się pozostałości po metalowych szkieletach wieżowców – trafiły na przemiał do New Jersey i na eksport do Indii i Chin. Od początku do końca śledztwa atakom na World Trade Center i Pentagon winni byli Osama bin Laden i muzułmanie.
„To Palestyńczycy są Waszym problemem” – mówili agenci Mossadu, tańczący z radości po atakach na dwie wieże. „SAMOLOT – UDERZYŁ – STAL – ISLAM – ZAPŁACIĆ – MUSI” powtarzały nam zgodnie media.
Wojny na Bliskim Wschodzie
Iluzjoniści dyskretnie ukryli swoje karty w rękawie i nikt z publiczności nie dopytywał się o wielką pajęczynę łączącą wydarzenia tamtego dnia z Izraelem, bo nagle nastąpiła zmiana scenografii, nagle na scenę wbiegli nowi aktorzy, poleciały iskry, fabuła akcji wyraźnie zgęstniała.
Jedenastego września 2001 roku przeprowadzono ataki na członka Paktu Północnoatlantyckiego – co oznacza, że wszyscy członkowie NATO, w tym Polska, solidarnie ze swym sojusznikiem stanęli w gotowości przeprowadzenia odwetu za śmierć 2.977 osób, które zginęły w atakach. Oponentem zaś nie byli już tylko piaskowi ludzie, którzy według oficjalnej narracji pomogli 19 zamachowcom porwać samoloty i dokonać ataków – świat zachodni poszedł na wojnę z szeroko zakrojonym terroryzmem. W taki oto sposób konflikt nam się rozrósł po obu stronach szybciej niż po śmierci Franciszka Ferdynanda.
Iluzjoniści machnęli teatralnie pelerynami, postawili nam na stole odwrócone kubeczki, szybko je przemieszali i kazali szukać kuleczki.
Afganistan
Najpierw kolebką terroryzmu islamskiego miał być Afganistan. Wszystkie media zgodnym chórem powtarzały nam, że to tam swą działalność operacyjną koncentrują talibowie, to tam wojuje Al Kaida, to tam krzewi się terroryzm islamski i to stamtąd koordynowane były ataki z 11 września. Tak oto wojska amerykańskie i sojusznicze ruszyły więc na Bliski Wschód nieść Afgańczykom „pokój i dar demokracji”.
Inwazja na Afganistan, pod nazwą „Operation Enduring Freedom” – „Operacja Trwała Wolność” rozpoczęła się 7 października 2001 roku i wbrew nazwie zapoczątkowała nie pokój, a wojnę na tyle „trwałą”, że toczy się po dziś dzień. Nikt nie podważał zasadności tej wojny – jedyną narracją jaką zgodnie dyktowały wszystkie media było to, że poszliśmy tam walczyć z terrorystami – w tym kontekście podnoszenie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości było jednoznaczne z trzymaniem sztamy z Bin Ladenem. Tak było do 2010 roku, kiedy Wikileaks zdobyło ponad 90.000 raportów wojskowych, które ujawniły światu prawdziwe oblicze tej wojny: liczne bombardowania budynków mieszkalnych, strzelanie pod byle pretekstem do cywilów, do autokarów pełnych ludzi, do dzieci, kobiet i do starców. Szacuje się, że od początku wojny bezpośrednio z rąk wojsk sojuszniczych zginęło 36.000 afgańskich cywilów, a kolejnych 360.000 cywilów zginęło w wyniku pośrednich konsekwencji wojny. Wszyscy ci ludzie według oficjalnej narracji byliby nam dalej przedstawiani jako „opętani nienawiścią do zachodu terroryści w turbanach” gdyby nie odważne posunięcie Wikileaks, które zdecydowało się opublikować dokumenty wojskowe.
Irak
Wojna w Afganistanie wciąż się toczyła w tle, kiedy iluzjoniści znowu przemieszali kubeczki i okazało się, że największe zagrożenie dla świata zachodniego jednak stanowi prezydent Iraku – Saddam Husajn. Według informacji dostarczonych Amerykanom przez służby izraelskie prezydent Iraku znalazł się w posiadaniu broni masowego rażenia, której gotów był użyć zarówno wobec swoich poddanych jak i wobec wrogich mu państw. Sytuacja była na tyle poważna, że premier Izraela – Benjamin Netanyahu udał się specjalnie do amerykańskiego kongresu przekonywać Amerykanów do przeprowadzenia interwencji zbrojnej, zapewniając przy tym, jak pozytywną rolę odegra ona w regionie:
„Nie ma jakichkolwiek wątpliwości co do tego, że Saddam dąży i podejmuje wysiłki i robi postępy w tym, by mieć w posiadaniu broń nuklearną – co do tej kwestii nie ma żadnych wątpliwości. I tak samo pewne jest, że kiedy tylko tę broń zdobędzie, historia się zmieni natychmiastowo”.
„Jeśli usuniecie Saddama, reżim Saddama, to Wam gwarantuję, że będzie to mieć niesamowicie pozytywny oddźwięk w całym regionie. I myślę, że ludzie z państw sąsiadujących takich jak Iran, młodzi ludzie i wielu innych powie: czas takiego reżimu się skończył. Nadeszła nowa era, coś nowego ma miejsce”
Nagłówek stacji CBS News z 18 sierpnia 2002 roku: „Izrael do USA: „Nie zwlekajcie z atakiem na Irak”
Tak też się stało – Ameryka ugięła się pod żądaniami Izraela i zaatakowała Irak. Wspomogły ją w tym trzy inne państwa: Wielka Brytania, Australia i Polska, wysyłając do Iraku swoje oddziały wojskowe. Irak w żaden sposób nie sprowokował żadnego z tych państw do wypowiedzenia mu wojny – jedyną przesłanką do ataku było wsparcie swojego sojusznika – USA, w działaniu opartym na informacjach dostarczonych Amerykanom przez służby izraelskie, o posiadaniu przez Saddama Husseina broni masowego rażenia.
Ponownie więc wysłaliśmy naszych chłopców na wojnę. Ponownie w mediach nas zapewniano, że jest to wojna nie tylko uzasadniona, ale wręcz konieczna. Od prawa do lewa, wszelkiej maści „eksperci” przekonywali z nieukrywaną dumą w głosie, że nasza obecność w Iraku niezbicie poświadcza o silnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej, a kontrakty jakie dzięki niej zdobędziemy wzmocnią naszą gospodarkę. Wojnę w Iraku nazwano „Operation Iraqi Freedom”, czyli „Operacją Irackiej Wolności”.
Wtedy analityk wywiadu i żołnierz armii amerykańskiej – Chelsea Manning poprzez Wikileaks ujawniła nagrania wideo z przeprowadzanych w Iraku ataków, które pokazały światu, jak wojska amerykańskie wybijały z helikopterów nieuzbrojonych cywilów, w tym dziennikarzy, jakby to była gra komputerowa. W ataku przedstawionym na poniższym nagraniu zginęło dwóch dziennikarzy agencji Reutera:
Przyjrzyjcie się uważnie tym obrazom, bo tak właśnie wygląda ta „Iracka Wolność” i „dar demokracji”, które Ameryka i jej sojusznicy wielkodusznie zanieśli „zniewolonej ludności Iraku”. Według amerykańskich raportów wojskowych ujawnionych dzięki Chelsea Manning i Wikileaks liczbę irackich ofiar inwazji szacuje się na ok. 150.000, z czego aż 80% stanowią cywile. Raport służb medycznych, opublikowany na łamach magazynu The Lancet, oprócz bezpośrednich ofiar wojsk amerykańskich i sojuszniczych wylicza, że następnych około 655 tysięcy Irakijczyków zginęło w pośredniej konsekwencji wojny, już po jej oficjalnym zakończeniu. W wojnie zginęło też 3812 żołnierzy wojsk amerykańskich i sojuszniczych, w tym 28 Polaków.
W wojnie w Iraku nie zginęli żadni żołnierze izraelscy, bo oficjalnie Izrael nigdy w tej wojnie nie uczestniczył, mimo że to informacje dostarczone Amerykanom przez służby izraelskie i zapewnienia Benjamina Netanyahu o rzekomym posiadaniu przez Saddama Husseina broni masowego rażenia stały się wystarczającym powodem, by dokonać inwazji. Po latach już wiemy, że żadnych śladów broni masowego rażenia nigdy nie odnaleziono, ale kłamstwa izraelskich służb i Benjamina Netanyahu w amerykańskim kongresie wystarczyły do tego, by całe państwo zniszczyć a Saddama Husseina zamordować. Na nic się zdały gwarancje Netanyahu o „pozytywnym oddźwięku wojny w regionie”- interwencja zbrojna w Iraku przyniosła lokalnej ludności tylko śmierć, ból i zniszczenie.
Ponownie więc, pod odkrytym kubeczkiem nie było kuleczki. Iluzjoniści zakręcili teatralnie wąsa, poprawili kapelusz i kazali nam się nie zniechęcać, tylko dalej ścigać islamski terroryzm i odkrywać kubki według ich instrukcji, do skutku:
Nagłówek z The Times z 5 listopada 2002 roku: „Zaatakujcie Iran tego samego dnia, kiedy skończy się wojna w Iraku, żąda Izrael”
Nagłówek The Nation z 3 listopada 2003 roku: „Czy Syria będzie następna?”
Libia
Tym razem padło na Libię.
Według oficjalnej narracji, w 2011 roku libijskie siły opozycyjne wobec prezydenta kraju – Muamara Kaddafiego, rozpoczęły protesty uliczne, które szybko obróciły się w zamieszki, a następnie w wojnę domową. Inspiracją dla protestujących miały być „udane rewolucje w Tunezji i Egipcie”, które wcześniej miały miejsce. Państwa zachodnie były tak bardzo zaniepokojone sytuacją lokalnej ludności, iż uznały, że nie jest to tylko wewnętrzna sytuacja Libii, ale wymaga ona ich interwencji z zewnątrz. Początkowo poszczególne kraje (USA, Francja, Wielka Brytania i Kanada) zaczęły ingerować na własną rękę, jednak działały one bez jednolitego dowództwa. Wtedy ówczesny prezydent Francji – Nicolas Sarkozy rozpoczął kampanię dotyczącą konieczności przeprowadzenia wspólnej, międzynarodowej interwencji zbrojnej w Libii przez państwa członkowskie Unii Europejskiej i NATO.
„Rada Europejska debatowała na temat sytuacji w Libii i jej wnioski dają Francji ogromną satysfakcję, ponieważ Rada w tej kwestii jest całkowicie zjednoczona. Europa świętuje Rezolucję 1973, historyczną rezolucję, ponieważ wyraża ona odpowiedzialność Europy za to, by chronić innych. Rada Europejska również przyjęła ciepło szczyt Paryż Libia, przyznała, że akcje podjęte przez koalicję w dużym stopniu przyczyniły się do ochrony ludności cywilnej i że przyłożyliśmy rękę do ratowania życia cywilom. W związku z tym jednogłośnie w imieniu Europy proszę o rozpoczęcie stosowania tej rezolucji. Popieramy decyzję podjętą na szczycie w Paryżu i raduje nas zaangażowanie koalicji. Była to decyzja podjęta jednomyślnie przez wszystkie państwa. Europejska jedność przeważyła w tym wypadku i strategia, którą zaproponowaliśmy wraz z naszymi przyjaciółmi z Wielkiej Brytanii podnosi na duchu i za to im salutuję.”
Ponownie więc świat zachodni „niczym rycerz na białym koniu stanął na wysokości zadania, by bronić Libijczyków bez kresu utrapionych, szukających ratunku od okrutnej, islamskiej dyktatury” – tak tę sytuację przedstawiali nam politycy i media. Pod naciskami Nikolasa Sarkozy’ego państwa członkowskie NATO (w tym Polska) ponownie zjednoczyły swe wojska i dokonały interwencji zbrojnej w Libii. Operacja miała nazwę „Unified Protector” – „Zjedoczony Obrońca„.
Tak rysuje się oficjalna narracja, przy której obstają media. Zupełnie inną wersję historii i powodów wojny w Libii przedstawiają jednak maile opublikowane przez Wikileaks:
„2 kwietnia 2011 roku źródła będące w kontakcie z doradcami Salt al-Islama Kaddafiego poinformowały z całkowitą pewnością, że chociaż zamrożenie zagranicznych kont postawiło Muamara Kaddafiego przed poważnymi wyzwaniami, to jego możliwości by zaopatrzyć i utrzymać swoje oddziały zbrojne i pracę służb pozostają nienaruszone. Według informacji poufnych dostępnych tym osobom, rząd Kaddafiego posiada 143 tony złota i podobną ilość srebra. Pod koniec marca 2011 roku zasoby te zostały przeniesione do SABHY (południowy zachód, w kierunku libijskiej granicy z Nigerem i Czadem) – zostały tam zabrane ze skarbca Libijskiego Banku Centralnego w Trypolisie.
Złoto zostało zgromadzone jeszcze przed wybuchem aktualnych zamieszek i miało zostać użyte do stworzenia panafrykańskiej waluty opartej na libijskim złotym dinarze. Plan ten został stworzony po to, by dać francuskojęzycznym państwom Afryki alternatywę wobec franka francuskiego (CFA).
(Komentarz źródła: według osób posiadających na ten temat wiedzę taka ilość złota i srebra wyceniana jest na ponad 7 miliardów dolarów. Oficerowie francuskich służb odkryli ten plan krótko po tym, jak wybuchła rebelia i był to jeden z czynników, które wpłynęły na decyzję prezydenta Nicolasa Sarkozy by Francja zaatakowała Libię. Według tych osób Sarkozy w swoich planach kieruje się następującymi względami:
a. chęcią zdobycia większych udziałów z produkcji libijskiej ropy
b. zwiększenia wpływów Francji w północnej Afryce
c. poprawienia swojej sytuacji wewnętrznej we Francji
d. zapewnienia francuskiemu wojsku możliwości umocnienia swej pozycji w świecie
e. odniesienia się do obaw swoich doradców, co do planów Kaddafiego by wyprzeć dominację Francji w francuskojęzycznej Afryce.„
Okazuje się więc, że Muamar Kaddafi wcale nie został zamordowany dlatego, że był okrutnym dyktatorem. Wręcz przeciwnie – został zabity dlatego, że był mądrym dowódcą, który chciał uwolnić Afrykę spod władzy żydowskich bankierów – podjął odważną decyzję o zgromadzeniu dużej ilości metali szlachetnych i to na nich planował oprzeć nową walutę – walutę, która miała szansę wyprzeć francuskiego franka, a następnie stać się alternatywą dla dolara do wyceny cen libijskiej ropy. Kaddafi chciał stworzyć pieniądz, który wyraża realną wartość w zgromadzonych metalach szlachetnych, w odróżnieniu od żydowskich papierków nie popartych niczym, które poświadczają jedynie dług i niewolę.
Interwencja państw NATO „Zjednoczony Obrońca” zakończyła się podobnie jak dwie poprzednie – doszczętnym zniszczeniem całego państwa, rozkradzeniem jego bogactwa, pogłębieniem destabilizacji w regionie.
W zeszłym roku Nikolas Sarkozy został aresztowany pod zarzutami korupcji. Jak ujawniła prokuratura – w 2007 roku miał on przyjąć 50 milionów euro od Muamara Kaddafiego na swoją kampanię prezydencką:
W jakim celu Muamar Kaddafi wpłacił Sarkozy’emu 50 milionów euro? Tego na razie nie wiemy. Czy była to łapówka, czy przyjacielska przysługa? A może pieniądze, które w 2007 roku wpłacił Sarkozy’emu Kaddafi były pożyczką, której ten nie miał zamiaru spłacać, dlatego cztery lata później ponaglał świat do wojny, która jego wierzyciela zabiła?
Nikolas Sarkozy sprawował funkcję prezydenta Francji przez dwie kadencje – kiedy jednak zaczął tracić poparcie narodu francuskiego, żydowskie gazety grzmiały, że to wyłącznie dlatego, że Sarkozy z pochodzenia jest Żydem, a Francuzi to rasiści i antysemici.
Może więc Nikolas Sarkozy, podobnie jak Bibi Netanyahu wojnę w Libii przewidział? Może i on jest żydowskim prorokiem? Może już w 2007 roku wiedział, że koniec Kaddafiego jest bliski, dlatego pożyczył od niego 50 milionów euro, bo wiedział, że nigdy ich nie będzie musiał spłacić?
Syria
Scenariusz przygotowany dla Syrii miał być wierną kopią tego, co stało się w Libii. Tam też doszło do protestów politycznej opozycji, które obróciły się w zamieszki, a następnie wojnę domową, a sprawujący władzę Bashar al Assad, podobnie jak wcześniej Muamar Kaddafi, zaczął być przedstawiany w zachodnich mediach jako okrutny dyktator, który opętany żądzą władzy absolutnej zniewala naród syryjski.
W 2012 roku prezydent Stanów Zjednoczonych – Barack Obama wygłosił przemówienie, w którym wyznaczył „czerwoną linię”, której przekroczenie przez reżim Assada skutkować miało koniecznością ingerencji wojsk amerykańskich w Syrii:
„Chcę dziś to powiedzieć jasno Assadowi i tym, którzy mu służą, że świat patrzy. Użycie broni chemicznej jest i będzie całkowicie niedopuszczalne. I jeśli popełnicie ten tragiczny błąd i użyjecie tego rodzaju broni, to będzie to mieć swe konsekwencje i zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności.”
„Na ten moment nie wydałem rozkazu, by zaangażować nasze wojsko w tę sytuację, ale punkt który podniosłeś odnośnie użycia broni chemicznej, broni biologicznej, jest kluczowy. Jest to kwestia, która nie dotyczy tylko Syrii, ale też dotyczy naszych sojuszników w regionie, w tym Izraela, dotyczy też nas. Nie możemy pozwolić na sytuację w której broń chemiczna lub biologiczna trafia w niewłaściwe ręce. Postawiliśmy sprawę jasno zarówno wobec reżimu Assada, ale też wobec innych graczy, którzy tam się znajdują, że dla nas „czerwoną linią” będzie, jeśli zobaczymy, że mnóstwo broni chemicznej jest transportowane, lub zostanie użyte. To by zmieniło moje rachunki, to zmieniłoby całe równanie. (…) W obliczu tak niestabilnej sytuacji nie powiedziałbym, że jestem całkowicie pewien. Ale mówię, że bardzo ostrożnie monitorujemy tę sytuację, jesteśmy gotowi na różny rozwój wypadków. Zakomunikowaliśmy w sposób nie pozostawiający wątpliwości wszystkim graczom w regionie, że to jest nasza „czerwona linia” i że jeśli broń chemiczna będzie tam transportowana lub zostanie użyta, to konsekwencje tego będą ogromne. To by znacznie zmieniło moje rachunki.”
Kolejne miesiące przyniosły zdecydowaną przewagę wojskom Assada w starciach z rebeliantami – rząd odbijał buntownikom coraz większe tereny i wszystko wskazywało na to, że wojna domowa zmierzała ku końcowi. Wtedy, 21 sierpnia 2013 roku, media na całym świecie obiegła informacja, że w syryjskiej Ghucie pod Damaszkiem na cywilnej ludności użyty został sarin – gaz porażający system nerwowy. Rebelianci natychmiast o atak oskarżyli rząd Assada – ten zaś, przy poparciu Rosji, odrzucił oskarżenia twierdząc, że atak był operacją fałszywej flagi mającą na celu ściągnąć do Syrii wojska państw Zachodnich akurat w momencie, kiedy strona rządowa była o krok od wygrania wojny.
Obie strony syryjskiego konfliktu wyraziły zgodę na przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie przez międzynarodową komisję pod kierownictwem ONZ. Przygotowany przez nią raport potwierdził, że w trakcie ataku w Ghucie użyto sarinu, jednak w braku jednoznacznych dowodów nie wskazywano na to, która ze stron była mu winna.
New York Times: „Izrael twierdzi, że posiada dowody, że Syria użyła broni chemicznej”; „Tel Aviv – Izrael zadeklarował we wtorek, że rząd syryjski wielokrotnie użył broni chemicznej w zeszłym miesiącu, twierdzą, że Bashar Al Assad testował jak Stany Zjednoczone i inni zareagują i że już czas by Waszyngton pokonał swoją głęboką niechęć co do interwencji w syryjskiej wojnie domowej”
Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone uznały więc, że użycie broni chemicznej na ludności cywilnej wymaga interwencji zbrojnej, a posiadane przez nich dowody są wystarczającą do tego podstawą:
„Nikt nie podważa tego, że broń chemiczna została użyta w Syrii. Świat widział tysiące filmów, zdjęć z telefonów i relacji w mediach społecznościowych przedstawiających ten atak. Organizacje humanitarne opowiedziały historie o szpitalach przepełnionych ludźmi, którzy mieli symptomy jak po trującym gazie. Co więcej – wiemy, że reżim Assada jest za to odpowiedzialny. Wiemy że w dniach poprzedzających atak z 21 sierpnia, ludzie Assada zajmujący się bronią chemiczną przygotowywali się na atak w pobliżu miejsca, gdzie miesza się sarin. Rozdali maski chroniące przed gazem swoim żołnierzom. Następnie wystrzelili rakiety z terytoriów kontrolowanych przez reżim w 11 dzielnic, które reżim chciał wyczyścić z sił opozycyjnych. Krótko po tym, jak rakiety wylądowały, gaz się rozprzestrzenił, a szpitale zapełniły się umierającymi i rannymi. Wiemy, że wysoko postawieni wojskowi reżimu sprawdzali skutki ataków i wiemy, że reżim zwiększył jeszcze ostrzał w kolejnych dniach. Zbadaliśmy również próbki krwi i włosów ludzi, którzy byli na miejscu i dały one wynik pozytywny na obecność sarinu.
Kiedy dyktatorzy popełniają zbrodnie, to liczą na to, że świat patrzyć będzie w inną stronę aż do momentu, gdy te przerażające obrazy wyblakną z pamięci. Ale te rzeczy miały miejsce. Faktom nie wolno zaprzeczać. Jeśli nie podejmiemy działania, to reżim Assada nie będzie mieć żadnych powodów do tego, by zaprzestać użycia broni chemicznej. A jeśli zakaz używania broni chemicznej ulegnie erozji to i inni tyrani nie będą się dwa razy zastanawiać przed zdobyciem trującego gazu i jego użyciem. W przyszłości więc i tak nasze wojska musiałyby się zmierzyć z możliwością użycia broni chemicznej na polu bitwy. Może też to ułatwić zdobywanie tych broni organizacjom terrorystycznym i ich użycie przeciwko cywilom. Jeśli walki rozniosłyby się poza granice Syrii, to tego rodzaju broń stanowiłaby zagrożenie dla naszych sojuszników takich jak Turcja, Jordan i Izrael.
Wreszcie, brak sprzeciwu wobec użycia broni chemicznej osłabiłby zakazy dotyczące innych broni masowego rażenia i dodałby odwagi sojusznikowi Assada – Iranowi, który musi się zdecydować, czy chce ignorować prawo międzynarodowe i budować broń nuklearną, czy też woli obrać bardziej pokojową ścieżkę.
To nie jest świat, który powinniśmy akceptować. To wszystko jest na szali.”
Ponownie więc oficjalna narracja dyktowana nam przez polityków i media przedstawia nam złego dyktatora na Bliskim Wschodzie – Bashara al Assada, który atakuje własny naród w najbardziej okrutny możliwy sposób, a któremu bohatersko, w imię zasad i ideałów przeciwstawiają się państwa zachodnie – USA, Francja i Wielka Brytania.
Ponownie też, kompletnie inną wersję prawdziwych przyczyn wojny w Syrii ukazują maile opublikowane przez Wikileaks. By poznać przebieg tej linii wydarzeń cofnąć się musimy do 24 lipca 2012 roku – czyli na ponad rok przed atakiem chemicznym w Ghucie i na miesiąc przed tym, jak Barack Obama w swoim słynnym wystąpieniu wyznaczył Syrii „czerwoną linię”. Wtedy to amerykański Żyd – Sid Blumenthal wysłał ówczesnej Sekretarz Stanu – Hillary Clinton drogą mailową tajne informacje pochodzące od służb na temat sytuacji w Syrii i możliwych scenariuszy rozwoju wydarzeń.
„Jedno konkretne źródło twierdzi, że służby brytyjskie i francuskie uważają, że ich izraelscy odpowiednicy są przekonani, że istnieją pozytywne strony wojny domowej w Syrii; jeśli reżim Assada upadnie, to Iran straci swojego jedynego sojusznika na Bliskim Wschodzie i zostanie odosobniony. Jednocześnie upadek Domu Assada mógłby wzniecić wojnę sekt pomiędzy szyitami a większością sunnicką w regionie, ściągając w ten sposób Iran, co w oczach izraelskich przywódców nie byłoby złe dla Izraela i jego zachodnich sojuszników. W opinii tej osoby, taki scenariusz odwróciłby uwagę Iranu i mógłby utrudnić mu przedsięwzięcia nuklearne na bardzo długi czas. Co więcej, pewien wyższy analityk służb izraelskich uważa, że taki obrót wydarzeń mógłby nawet stać się czynnikiem ostatecznego upadku aktualnego rządu Iranu”
„Jednocześnie inne poufne źródło dodało, że europejskie służby bezpieczeństwa są zaniepokojone, że taka brawura może doprowadzić do wojny w regionie. Z tego powodu europejskie służby pozostają w bliskim kontakcie z ich izraelskimi odpowiednikami, kiedy próbują zmanipulować wydarzenia unikając na razie generalnego konfliktu. Osoba ta powiedziała, że wyższy dowódca wojska izraelskiego opisał aktualną sytuację z izraelskiej perspektywy cytując Sun Tzu z „Sztuki prowadzenia wojny”: Wygra ten, kto wie kiedy walczyć, a kiedy nie walczyć”.
Po pierwsze więc oś konfliktu została wyznaczona, zanim były do niego jakiekolwiek podstawy. Na długo przed atakiem chemicznym w Syrii, zanim nawet Barack Obama wyznaczył „czerwoną linię”, służby brytyjskie i francuskie we współpracy ze służbami Izraela rysowały scenariusz wojny w Syrii, o czym administracja Baracka Obamy była na bieżąco informowana. Cele były jasne – chodziło o osłabienie Iranu poprzez zniszczenie jego największego sojusznika w regionie – Syrii, dowodzonej przez Bashara Al Assada. Nie chodziło wcale o pokój, jak głosiła potem oficjalna wersja – wręcz przeciwnie – chodziło o to, by upadek Assada doprowadził do wojny pomiędzy szyitami a sunnitami na tyle poważnej, by Iran musiał się w nią zaangażować, co w konsekwencji doprowadziłoby do upadku i irańskiego rządu. Kluczowe było to, by nie walczyć z Syrią i Iranem jednocześnie, co mogłoby doprowadzić do zbyt groźnego konfliktu, tylko by tak „zmanipulować wydarzenia” by najpierw zaatakować Syrię, a dopiero potem, kiedy Iran pozbawiony byłby już swojego jedynego sojusznika, obalić też rząd w Teheranie.
W pisanie scenariusza dla Syrii od samego początku zaangażowane były służby brytyjskie, francuskie i rząd USA i tak akurat się złożyło, że po ataku chemicznym w Ghucie to te państwa „stając na straży sprawiedliwości i sprzeciwiając się tyranom” wysłały swoje wojska do Syrii. W spisku oczywiście od samego początku uczestniczył też Izrael i to jego interesom ta wojna miała służyć, ale ze względów strategicznych miało to pozostać sekretem scenarzystów – publika patrząc na zgromadzone postacie na scenie miała widzieć w Izraelu jedynie biernego obserwatora niezaangażowanego po żadnej ze stron, nieuczestniczącego w wojnie.
Jeszcze więcej ujawnia nam treść maila wysłanego przez pełniącą wtedy funkcję Sekretarz Stanu – Hillary Clinton 31 grudnia 2012 roku – a więc kilka miesięcy po przemówieniu Obamy, ale wciąż na 8 miesięcy przed tym kiedy w Syrii użyto w ataku rakietowym sarinu:
„Najlepszym sposobem by pomóc Izraelowi z rosnącymi możliwościami nuklearnymi Iranu jest pomoc Syryjczykom w obaleniu reżimu Bashara Assada.
Negocjacje w celu ograniczenia programu nuklearnego Iranu nie rozwiążą dylematu bezpieczeństwa Izraela. Ani nie zatrzymają Iranu przed ulepszeniem kluczowej części jakiegokolwiek programu dotyczącego broni nuklearnej – możliwości wzbogacania uranu. W najlepszym wypadku rozmowy pomiędzy największymi światowymi potęgami i Iranem, które rozpoczęły się w Stambule w kwietniu i będą kontynuowane w Bagdadzie w maju, pozwolą Izraelowi odwlec na kilka miesięcy decyzję co do rozpoczęcia ataku na Iran, który mógłby sprowokować ogromną wojnę bliskowschodnią.
Program nuklearny Iranu i wojna domowa w Syrii mogą się wydawać ze sobą niepowiązane, ale są powiązane. Dla przywódców Izraela prawdziwym zagrożeniem ze strony uzbrojonego w broń nuklearną Iranu nie jest perspektywa, że szalony przywódca Iranu rozpocznie niesprowokowany nuklearny atak Iranu na Izrael, który doprowadziłby do unicestwienia obu krajów. To czego wojskowi przywódcy Izraela na prawdę się obawiają — a o czym nie mogą mówić — to utrata swojego nuklearnego monopolu. Możliwość posiadania przez Iran broni nuklearnej nie tylko zakończyłaby ten nuklearny monopol, ale również zachęciłoby innych przeciwników, jak Arabię Saudyjską i Egipt, by również nabyć broń nuklearną. Efektem tego byłaby ryzykowna równowaga nuklearna, w której Izrael nie mógłby odpowiadać na prowokacje zwykłymi uderzeniami wojskowymi w Syrii i Libanie, jak robi to teraz. Jeśli Iran osiągnąłby status państwa nuklearnego, to Teheran mógłby z większą łatwością nawoływać swych sojuszników z Syrii i Hezbollahu do uderzania w Izrael, wiedząc, że posiadana przez nich broń nuklearna powstrzymywałaby Izrael przed odpowiedzią Iranowi.
Wróćmy do Syrii. Relacje strategiczne między Iranem a reżimem Bashara Assada w Syrii sprawiają, że Iran jest w stanie osłabić bezpieczeństwo Izraela – nie poprzez atak bezpośredni, który przez 30 lat wrogości między Iranem i Izraelem nigdy nie miał miejsca, ale przez pośredników w Libanie, jak Hezbollah, którzy są utrzymywani, zbrojeni i szkoleni przez Iran poprzez Syrię. Koniec reżimu Assada zakończyłby ten niebezpieczny sojusz. Przywództwo izraelskie doskonale rozumie dlaczego pokonanie Assada jest teraz w ich interesie. W zeszłym tygodniu w programie CNN Amanpour Minister Obrony Ehud Barak argumentował, że „obalenie Assada będzie wielkim uderzeniem w oś radykalną, będzie potężnym ciosem w Iran… To jedyna strefa irańskich wpływów w świecie arabskim… osłabi to dramatycznie zarówno Hezbollah w Libanie i Hamas i islamski Jihad w Gazie”.
Obalenie Assada nie tylko byłoby ogromną przysługą dla bezpieczeństwa Izraela, ale też pomogłoby załagodzić strach Izraela przed utratą nuklearnego monopolu. Wtedy Izrael i Stany Zjednoczone mogą razem rozwinąć wspólny pogląd na to, kiedy irański program byłby na tyle niebezpieczny, że działanie wojskowe byłoby uzasadnione. Aktualnie, kombinacja irańskiego sojuszu strategicznego z Syrią i stałych postępów Iranu w programie wzbogacania uranu doprowadziła do rozważań przez przywódców izraelskich możliwości przeprowadzenia niespodziewanego ataku – jeśli to konieczne, nawet wbrew sprzeciwom Waszyngtonu. Po pozbyciu się Assada, kiedy Iran nie będzie mógł już więcej zagrażać Izraelowi poprzez pośredników, możliwe że Stany Zjednoczone i Izrael będą mogły uzgodnić czerwone linie, kiedy program irański przekroczy akceptowalne granice. W skrócie, Biały Dom może załagodzić napięcie które narosło z Izraelem w związku z Iranem, poprzez zrobienie właściwych rzeczy w Syrii.
Bunt w Syrii trwa już od ponad roku. Opozycja się nie wycofa, ani reżim nie zaakceptuje rozwiązań dyplomatycznych z zewnątrz. W sytuacji gdy zagrożone jest jego życie i rodzina, jedynie groźba lub użycie siły może zmienić zdanie Bashara Assada.
Administracja Obamy oczywiście ostrożnie podchodzi do możliwości przeprowadzenia operacji powietrznej w Syrii, takiej jaką przeprowadzono w Libii, z trzech głównych powodów. W odróżnieniu od sił libijskiej opozycji, syryjscy rebelianci nie są zjednoczeni, ani nie utrzymują terytoriów. Liga Arabska nie wezwała zagranicznych wojsk do interwencji, jak miało to miejsce w Libii. W dodatku Rosjanie się sprzeciwiają.
Libia była łatwiejszym przypadkiem. Ale oprócz chwalebnego zamiaru ratowania libijskich cywilów przed prawdopodobnymi atakami reżimu Kaddafiego, operacja w Libii nie pociągała za sobą długotrwałych konsekwencji dla regionu. Z Syrią jest trudniej. Ale sukces w Syrii oznaczałby wydarzenie transformatywne dla Bliskiego Wschodu. Kolejny bezlitosny dyktator uległby wobec masowego sprzeciwu na ulicach, ale też cały region zmieniłby się na lepsze, kiedy Iran nie miałby już punktu zaczepienia na Bliskim Wschodzie, z którego mógłby grozić Izraelowi i podważać stabilność w regionie.
W odróżnieniu od Libii, udana interwencja w Syrii wymagałaby istotnego przywództwa dyplomatycznego i wojskowego od Stanów Zjednoczonych. Waszyngton powinien zacząć od wyrażenia gotowości do współpracy z regionalnymi sojusznikami takimi jak Turcja, Arabia Saudyjska i Katar, w celu organizacji, szkolenia i zbrojenia sił syryjskich rebeliantów. Samo ogłoszenie takiej decyzji zaskutkowałoby znaczną dezercją z armii syryjskiej. Następnie, korzystając z terytoriów Turcji lub możliwie Jordanu, amerykańscy dyplomaci i urzędnicy Pentagonu mogą zacząć wzmacnianie opozycji. Będzie to trwać. Ale bunt będzie i tak trwać przez długi czas, z udziałem Stanów Zjednoczonych, czy bez.
Drugim krokiem będzie wywołanie międzynarodowego poparcia dla koalicji operacji powietrznej. Rosja nigdy nie poprze takiej misji, więc nie ma sensu operować poprzez Komisję Bezpieczeństwa ONZ. Niektórzy podnoszą, że udział Stanów Zjednoczonych oznacza ryzykowanie wojny z Rosją. Ale przykład Kosowa wskazuje, że nie. W tamtym przypadku Rosja miała szczere etniczne i polityczne więzy z Serbami, które nie istnieją między Rosją a Syrią, a nawet wtedy Rosja nie zrobiła wiele więcej niż narzekanie. Rosyjscy urzędnicy już uznali, że nie będą stać na drodze, jeśli interwencja będzie mieć miejsce.
Zbrojenie syryjskich rebeliantów i użycie zachodnich sił powietrznych w celu uziemienia syryjskich helikopterów i samolotów jest podejściem o niskich kosztach i wysokich zyskach. Dopóki polityczni liderzy Waszyngtonu pozostaną przy tym, by nie wykorzystywać amerykańskich sił lądowych, jak to zrobili zarówno w Kosowie jak i Libii, koszty dla Stanów Zjednoczonych będą ograniczone. Zwycięstwo może nie przyjść szybko ani łatwo, ale przyjdzie. A zyski będą znaczne. Iran będzie strategicznie odizolowany, nie będzie w stanie wywierać wpływu na Bliskim Wschodzie. Nowy reżim w Syrii będzie widział w Stanach Zjednoczonych przyjaciela, a nie wroga. Waszyngton zdobędzie znaczne uznanie walcząc dla ludności, a nie dla skorumpowanych reżimów w świecie arabskim. Izraelowi ułatwi to uzasadnienie ataku jak grom z jasnego nieba na irańskie ośrodki nuklearne. A nowy reżim w Syrii może być otwarty na wczesne działania we wstrzymanych rozmowach pokojowych z Izraelem. Hezbollah w Libanie zostałby odcięty od irańskiego sponsora, kiedy Syria nie byłaby punktem tranzytowym dla irańskiego szkolenia, asysty i pocisków. Wszystkie te korzyści strategiczne, a do tego perspektywa uratowania tysięcy cywilów przed morderstwem z rąk reżimu Assada (10.000 już zginęło w ciągu pierwszego roku wojny domowej).
Wraz z podniesieniem Syryjczykom zasłony strachu, wydają się oni zdeterminowani by walczyć o swą wolność. Ameryka jest w stanie i powinna im pomóc – a czyniąc to pomoże Izraelowi i przyczyni się do zmniejszenia ryzyka szerszej wojny.”
Maile opublikowane przez Wikileaks nie pozostawiają cienia wątpliwości – wojna w Syrii została wywołana jako wyproszony prezent dla Izraela. Co więcej, nie jest to ostatni prezent, a tylko jeden z wielu. Prawdziwym kąskiem ma być bowiem Iran, który śmie robić dokładnie to samo co Izrael zrobił dawno temu – nielegalnie dążyć do zdobycia broni nuklearnej. Nie chodzi więc o to, że posiadanie przez państwa broni nuklearnej jest „złe”, tylko, że zła byłaby „równowaga nuklearna” w regionie, bo paraliżowałaby ona Izrael przed wszczynaniem kolejnych konfliktów – dlatego właśnie Izrael gotów jest zrobić wszystko by swój monopol nuklearny utrzymać.
W tym właśnie celu Sekretarz Stanu USA – Hillary Clinton nie tylko planuje oficjalną ingerencję zbrojną wojsk amerykańskich w Syrii na długo zanim „czerwona linia” została przekroczona, ale i ma zamiar walczyć z Assadem w sposób mniej oficjalny, poprzez „organizację, szkolenie i zbrojenia sił syryjskich rebeliantów”. Dlaczego jest to fakt kluczowy dla całej sprawy? Dlatego, że to rebelianci są jedną z dwóch stron podejrzanych o użycie sarinu w Ghucie, które według oficjalnej wersji wydarzeń sprowokowało USA, Francję i Wielką Brytanię do zaangażowania swoich wojsk w wewnętrzny konflikt syryjski. Kilka lat później, tuż po objęciu prezydentury, Donald Trump podjął decyzję o zakończeniu tajnego programu dotującego przeciwników Assada – wtedy się okazało, że dokładnie tak jak planowała w opublikowanym przez Wikileaks mailu Hillary Clinton – CIA przez całe lata nie tylko szkoliło i zbroiło syryjskich rebeliantów, ale nawet wypłacało im comiesięczne pensje. To z kolei rodzi pytanie o genezę samej wojny domowej w Syrii – na ile była ona organiczna, a na ile była skutkiem podstępnej ingerencji z zewnątrz?
Strumień światła na tę sprawę rzucić może wypowiedź byłego Ministra Spraw Zagranicznych Francji – Rolanda Dumas:
„…Pojechałem do Anglii dwa lata przed wybuchem zamieszek w Syrii. Byłem tam przez przypadek w związku z inną sprawą, wcale nie związaną z Syrią. Spotkałem się z brytyjskimi urzędnikami, niektórzy z nich są moimi znajomymi. Chcąc mnie przekonać, wyznali, że coś miało się wydarzyć w Syrii. To było w Anglii, nie w Stanach Zjednoczonych. Wielka Brytania przygotowywała strzelców do inwazji Syrii. Nawet mnie zapytali, pod pretekstem tego, że byłem byłym Ministrem Spraw Zagranicznych, czy może chciałbym w tym uczestniczyć. Oczywiście odmówiłem. Jestem Francuzem, nie jestem tym zainteresowany. Muszę to powiedzieć, że ta operacja była szykowana od bardzo dawna. Została przygotowana, stworzona i zaplanowana…
– W jakim celu?
W uproszczeniu celem jest obalenie syryjskiego rządu, ponieważ to ważne by zrozumieć, że w tym regionie ten rząd zajmuje stanowisko przeciwne Izraelowi, a w konsekwencji wszystko w tym regionie kręci się wokół tej kwestii. Premier Izraela powiedział mi w zaufaniu: „Postaramy się dogadać z premierem i z sąsiednimi państwami. Ale uderzymy w tych, którzy odmówią nam współpracy.” Taka to polityka. Jest to czytanie historii. Ale właściwie dlaczego? Powinniśmy być tego świadomi.”
Izrael zgodnie ze scenariuszem, bardzo długo udawał, że w wojnie w Syrii nie uczestniczy:
Benjamin Netanyahu: „My nie ingerujemy w to, co dzieje się w Syrii. Ale oczywiście chcielibyśmy mieć pokojowe relacje z Syrią. Możemy tylko mieć nadzieję na dobrą przyszłość dla ludności syryjskiej – zasługują na dobrą przyszłość, przyszłość pełną pokoju i wolności”.
Nie stało to na przeszkodzie, by setki razy bombardować Syrię niszczyć jej obiekty wojskowe, lotniska, bazy. Co więcej, słowom Netanyahu zaprzeczył kończący w tym roku swą służbę szef Sił Obronnych Izraela (IDF) – Gadi Eisenkot przyznając w wywiadzie dla brytyjskiej prasy, że Izrael przez całe lata zbroił i finansował nie tylko syryjskich rebeliantów, ale i dziesiątki innych grup islamskich wojowników w regionie.
„Szef IDF wreszcie przyznaje, że Izrael dostarczał broń Syryjskim rebeliantom”
„Izrael właśnie przyznał się do zbrojenia syryjskich rebeliantów przeciwnych Assadowi. Wielki błąd”
Najbardziej obecność Izraela w Syrii obnażają jednak inne fakty . W 2017 roku, po tym jak Rosja i USA dogadały się co do zawieszenia broni w Syrii Izrael zareagował groźbą zbombardowania pałacu Assada w Damaszku i zapowiedzią, że jeśli „w regionie nie zajdą poważne zmiany to Izrael już się postara o to, by zawieszenie broni między Rosją a USA zostało zerwane”.
„Izraelski urzędnik: Jeśli siły Iranu będą się rozrastać w Syrii, zbombardujemy pałac Assada”
Na szczęście zawieszenie broni okazało się na tyle trwałe, że w 2019 roku Donald Trump ogłosił decyzję o planowanym wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii. Cztery dni później media obiegła informacja o kolejnym ataku chemicznym w Syrii, a Izrael tym razem już bez silenia się na zachowanie pozorów otwarcie zaczął rozkazywać Ameryce powtórny atak na Syrię:
„Izraelscy urzędnicy: Stany Zjednoczone muszą zaatakować Syrię”
W końcu Donald Trump ugiął się pod żądaniami Izraela i ogłosił, że mała część wojsk amerykańskich pozostanie na terenie Syrii i będzie stacjonować przy granicy z Izraelem:
„Trump zapowiada, że część jednostek Amerykańskich pozostanie w Syrii po żądaniach ze strony Izraela i Jordanu”
Dokładnie więc tak, jak założyli sobie izraelscy wojskowi planując wojnę w Syrii – kiedy na syryjskie domy spadały rakiety, kiedy syryjskie dzieci umierały od pocisków – wtedy Izrael nie był widoczny na scenie, stał za kurtyną udając gołębicę pokoju. Kiedy tylko jednak wybuchy bomb zaczynały cichnąć, a obie strony gotowe były do negocjacji w celu zakończenia konfliktu – wtedy na scenę wbiegał wściekły Izrael i zaczynał wznosić swe groźby podjudzając do dalszej wojny.
Wszystko to zdradza prawdę, która według scenariusza rozpisanego przez wysoko postawionych wojskowych izraelskich, miała pozostać ukryta: Izrael nie tylko uczestniczy w tej wojnie, ale jest jej głównym aktorem i scenarzystą. Wszystko co dzieje się na scenie ma za zadanie odwrócić uwagę widza od tego prostego faktu. Dlatego media nam mówią, że Assad walczy z rebeliantami, z Al Kaidą, walczy z ISIS, z Amerykanami, Brytyjczykami i Francuzami – wszystko to jednak są tylko podstawione marionetki, aktorzy sterowani przez Izrael:
„[Izrael] jest zawsze obecny. Nigdy nie był nieobecny. Może go nie ma w warstwie językowej, bo walczymy na różne sposoby z jego pośrednikami proxy, z jego agentami, pachołkami, narzędziami, z niektórymi walczymy wojskowo, z niektórymi politycznie. Oni wszyscy są narzędziami służącymi Izraelowi bezpośrednio, lub poprzez Amerykanów. Skoro toczymy bitwę z tymi siłami, to jest to normalne, że terminologia opisuje te siły, a nie Izrael. Ale w rzeczywistości Izrael jest głównym partnerem tego, co się dzieje i jako, że jest to państwo wrogie, można się tego spodziewać. Czy będzie stać i patrzeć? Nie, będzie aktywne i bardziej skuteczne w celu uderzania w Syrię, Syryjczyków, syryjską ojczyznę i we wszystko, co związane jest z Syrią” – Bashar Al Assad
Iran
Tu linia czasu dobiega nam do punktu, w którym teraz jesteśmy, ale to nie koniec scenariusza, bo iluzjoniści już podwinęli rękawy i znów mieszają kubeczki. Tym razem największym zagrożeniem jest Iran, tym razem to tam, w imię pokoju i sprawiedliwości Zachód ma zrzucać bomby.
Beniamin Netnyahu: „Stawką jest przyszłość świata. I nic nie jest w stanie zniszczyć naszej wspólnej przyszłości bardziej, niż pozyskanie przez Iran broni nuklearnej. Oto plany Iranu zbudowania bomby nuklearnej. Ta bomba musi być wypełniona wystarczającą ilością wzbogaconego uranu. I Iran musi przejść przez trzy poziomy. Pierwszy poziom to muszą wzbogacić wystarczającą ilość nisko wzbogaconego uranu. Drugi poziom to muszą wzbogacić wystarczającą ilość średnio wzbogaconego uranu. I trzeci poziom – poziom ostateczny – muszą wzbogacić wystarczającą ilość wysoko wzbogaconego uranu, by stworzyć pierwszą bombę. Gdzie teraz jest Iran? Iran zakończył już pierwszy poziom. Zajęło im to wiele lat, ale to osiągnęli i w 70% ukończyli pracę. Teraz są już daleko w trakcie drugiego poziomu i do następnej wiosny, maksymalnie do przyszłego lata zakończą fazę średniego wzbogacania i przejdą do ostatecznego poziomu. Wtedy wystarczy im kilka miesięcy, a możliwe że kilka tygodni, by pozyskać wystarczającą ilość wzbogaconego uranu by stworzyć pierwszą bombę. Panie i panowie, to co Wam teraz powiedziałem nie jest oparte na tajnych informacjach, ani nie pochodzi od służb wojskowych. To jest oparte na publicznie dostępnych raportach Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Każdy może je przeczytać, dostępne są online. Skoro więc takie są fakty, skoro takie są fakty – a takie są – to gdzie powinniśmy narysować „czerwoną linię”? Czerwona linia powinna być dokładnie tu. Zanim Iran ukończy drugi etap wzbogacania uranu, który jest konieczny do zbudowania bomby. Zanim Iran dojdzie do punktu, w którym brakuje mu kilku miesięcy, albo kilku tygodni do tego, by stworzyć broń nuklearną”.
Scenariusz więc nie uległ nawet modyfikacji – te same sztuczki, ci sami aktorzy, ten sam zabieg z „czerwoną linią”, to samo podżeganie do konfliktu. Izrael chce kolejnej wojny – wojny, dla której Syria była przystawką, co wyraźnie wynika z dokumentów opublikowanych przez Wikileaks. Służalcze media już przygotowują scenę na kolejny wielki konflikt, już szyją narrację o nieludzkim reżimie, o zagrożeniu dla świata i o bohaterze na białym koniu:
Jaki tym razem numer nam wywiną iluzjoniści, byśmy posłali naszych chłopców na nie naszą wojnę? Którą kartą zagrają w tym rozdaniu? Czy będą to informacje o posiadaniu przez Iran broni masowego rażenia, jak w przypadku Iraku? Czy może w Iranie „przeciw reżimowi powstaną rebelianci”, jak w Libii i Syrii? Iranowi wyznaczona zostanie „czerwona linia” którą przekroczą, żeby „sprawdzić zachód” na co dowody będzie mieć Izrael?
Beniamin Netanyahu ostrzega dziś Europę, by nie lekceważyła zagrożenia:
„Przypomina mi to europejski appeasement z lat 30. Wygląda na to, że ci, którzy są w Europie, nie obudzą się dopóki irańskie pociski nuklearne nie wylądują na europejskiej ziemi. Ale wtedy, oczywiście, będzie za późno.”
W tych samym słowach, ten sam człowiek twierdził, że przewidział ataki z 11 września, mówiąc, że „jeśli Zachód się nie obudzi co do samobójczej natury wojującego islamu, to następną rzeczą jaką zobaczą, będzie to, że wojujący islam zburzy World Trade Center”. Potrafisz już połączyć kropki? Czy musisz czekać, aż rozpisane w scenariuszu sceny zrzucą Cię z krzesła?
Cui bono?
Ataki z 11 września na World Trade Center i na Pentagon były punktem zapalnym w medialnej narracji, który uzasadnił w oczach opinii publicznej długie lata wojen na Bliskim Wschodzie. Tragiczna śmierć 2.977 osób, które zginęły tego dnia na amerykańskiej ziemi stała się powodem, by zabijać miliony podobnych im ludzi na Bliskim Wschodzie. Za każdym razem media słały nam przekaz, że wojny te są nie tylko w pełni uzasadnione, ale wręcz konieczne. Media lewicowe tłumaczyły, że przecież dyktatorzy nie oddadzą swej władzy dobrowolnie, więc ataki na kolejne to państwa są „mniejszym złem” niż pozostawanie biernym na zniewalanie lokalnej ludności. Media prawicowe powtarzały, że wojny są koniecznością w obliczu niebezpieczeństwa jakie stanowi dla nas wojujący islam – „lepiej zniszczyć to zło w zarodku” – mówili. Obie te narracje wykorzystują dokładnie ten sam manewr, wmawiając nam słuszność prowadzenia wojny w oparciu o mentalny schemat: „tamci są źli, my jesteśmy ci dobrzy”. Różnice w narracji są więc kosmetyczne – media prawicowe i lewicowe różnią się co do wysuwanej argumentacji, dostosowując ją do poglądów odbiorców – we wnioskach, co do zasadności wojen, są jednak całkowicie zgodne – pluralizm narracji jest więc całkowicie pozorny, jest odbijaniem jednego obrazu w gabinecie luster zniekształcających.
Tymczasem spośród 19 zamachowców, którzy według oficjalnej narracji dokonali ataków z 11 września na wieże World Trade Center i na Pentagon aż 15 było obywatelami Arabii Saudyjskiej, 2 pochodziło z Emiratów Arabskich, 1 był z Libanu i 1 z Egiptu. Ani jeden nie pochodził z krajów, które w konsekwencji ataków zostały przez Amerykę i jej sojuszników zaatakowane i zniszczone, czyli Afganistanu, Iraku, Libii czy Syrii.
Dokumenty opublikowane przez Wikileaks na przestrzeni lat przedstawiają nam obraz świata kompletnie odmienny od tego, który pokazują media. Przyczyną wojen na Bliskim Wschodzie nie było okrucieństwo tamtejszych reżimów, czy wejście przez nie w posiadanie broni masowego rażenia. Przyczyną nie był też terroryzm, islam, nienawiść tamtejszych narodów do Zachodu, czy lokalne bunty społeczne – wszystko to są tylko narracyjne wymówki, które iluzjoniści podstępnie sączyli nam przez media po to, byśmy co i rusz odkrywali posłusznie kolejne kubeczki, byśmy dalej zrzucali bomby i posyłali naszych chłopców na nie nasze wojny. Te wojny nie toczą się dlatego, bo „tamci są źli, a my jesteśmy dobrzy” – tylko dlatego, że tak scenariusz rozpisali iluzjoniści, którzy kręcą ten spektakl.
O tym samym scenariuszu opowiadał w 2007 roku amerykański generał – Wesley Clark:
„.. Zaraz po 11 września, jakieś 10 dni po 11 września, byłem w Pentagonie i widziałem się z sekretarzem Rumsfeldem i z zastępcą sekretarza – Wolfowitzem. Poszedłem na dół po to by przywitać się z niektórymi osobami, które kiedyś pracowały dla mnie i wtedy jeden z generałów zawołał mnie i powiedział: „Proszę Pana, niech Pan wejdzie na chwilę i ze mną porozmawia”. Odparłem, że: „jesteście przecież zajęci”, na co on: „Nie, nie. Podjęliśmy decyzję, że idziemy na wojnę z Irakiem!” To było 20 września, albo około 20 września. Odpowiedziałem mu: „Idziemy na wojnę z Irakiem? Dlaczego?” „Nie wiem”- odpowiedział – „Chyba po prostu nie wiedzą co innego można zrobić…” Zapytałem: „Czy odkryli jakieś informacje które by łączyły Saddama z Al Kaidą?” On na to: „Nie, nie, nie ma żadnych nowych informacji tego typu, po prostu podjęto decyzję, że idziemy na wojnę z Irakiem. Chyba jest tak – powiedział – że nie wiemy co zrobić z terrorystami, ale mamy dobre wojsko i możemy obalić rządy i wydaje mi się, że to jest tak, że jeśli jedynym narzędziem jakie masz jest młotek, to każdy problem wygląda jak gwóźdź.” Więc przyszedłem ponownie się z nim zobaczyć kilka tygodni później i w tym czasie już bombardowaliśmy Afganistan, zapytałem więc go: „Czy wciąż mamy iść na wojnę z Irakiem?” Na co on odpowiedział: „Oh, jest znacznie gorzej!” Sięgnął do biurka po kartkę papieru i mówi: „Właśnie to dostałem z góry”, czyli od Sekretarza Obrony, „dziś dostałem, to jest notatka która opisuje jak mamy obalić siedem państw w pięć lat, zaczynając od Iraku, potem Syria, Liban, Libia, Somalia, Sudan i kończąc na Iranie”. Zapytałem: „Czy to informacje tajne?” „Tak proszę pana!” Powiedziałem: „To nie pokazuj mi tego”.„
Plan wojen na Bliskim Wschodzie powstał więc na długo zanim „służby izraelskie zdobyły dowody na posiadanie przez Saddama Husseina broni masowego rażenia”, zanim doszło do „rażącego łamania praw człowieka przez okrutną dyktaturę Muamara Kaddafiego”, zanim „Bashar Al Assad dokonał zbrodni na własnym narodzie, poprzez użycie broni chemicznej” i zanim „Iran stał się największym zagrożeniem dla naszej wspólnej przyszłości”. Wojny nie są odpowiedzią na to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie – jest dokładnie na odwrót: wszystkie te narracje zostały uszyte poprzez media po to, by do tych wojen doprowadzić.
Warto więc podnieść pytanie: kiedy i kto rozpisał scenariusz?
Otóż pod koniec XIX wieku, a więc w czasie, kiedy państwo Izrael nie istniało na mapach świata, ojciec syjonizmu – Teodor Herzl zakreślił wizję budowy „Wielkiego Izraela”, którego granice miały sięgać od Nilu do Eufratu:
Wiele lat później, w 1982 roku, plan osiągnięcia tego celu został dopracowany w szczegółach przez doradcę Ariela Sharona – Odeda Yinona. Już wtedy za priorytety Izraela uznano pozbycie się irackiego przywódcy – Saddama Husseina oraz destabilizację i podział Syrii. W oparciu o tamten dokument, w 1996 roku – a więc 5 lat przed atakami z 11 września, na zlecenie Benyamina Netanyahu powstał raport „Clean Break”, kreślący plan działań Izraela na następujące lata, mający na celu wzmocnienie państwa. Plan ten wprost wskazywał na to, że drogą do obalenia rządów Saddama Husseina w Iraku ma być oskarżenie go o posiadanie broni masowego rażenia – co jak już wiemy, zostało zrealizowane. Oprócz tego raport zakładał cichą współpracę Izraela z Jordanią i Turcją, której celem było umieszczenie w Syrii plemion arabskich wrogich syryjskiemu rządowi, podsycanie wewnętrznych konfliktów w Syrii w celu rozbicia państwa, podważanie legitymacji syryjskiego rządu na arenie międzynarodowej, ostrzał wybranych obiektów oraz doprowadzenie do całkowitego przejęcia okupowanych nielegalnie przez Izrael Wzgórz Golan – i ponownie, wszystkie te cele iluzjoniści zdołali osiągnąć.
Już starożytni Rzymianie wiedzieli, że by dojść do sprawcy popełnionego czynu, wystarczy patrzeć na to, kto czerpie z niego największe korzyści – dochodząc do prawdy, pytali więc „cui bono?”
Po niemal 20 latach od ataków z 11 września Zachód wydał biliony dolarów na prowadzenie kolejnych to wojen, które w żaden sposób nie zmieniają naszej sytuacji na lepsze – jest wręcz przeciwnie, o czym za chwilę. Bliski Wschód się sypie, państwa upadają, niewinni ludzie umierają, rosną całe pokolenia dzieci, którym odebrano wszelką normalność, które odarto z ludzkiej godności. Inne przysłowie mówi – „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. A nie ma żadnych wątpliwości, które plemię najbardziej na tej sytuacji zyskało:
„Czerpiemy korzyść z jednego – z ataków na Dwie Wieże i na Pentagon i z amerykańskiej walki w Iraku” – Benjamin Netanyahu.
Haaretz: Raport: Netanyahu mówi, że ataki z 11 września były dobre dla Izraela.
Kryzys migracyjny
Były przywódca Libii – Muamar Kaddafi kilkukrotnie ostrzegał Zachód, że interwencja zbrojna NATO w jego kraju i odsunięcie go od władzy skutkować będzie wielkim chaosem, którego następstwem będzie wsparcie terroryzmu i masowa migracja ludności afrykańskiej do Europy:
„A teraz słuchajcie, ludzie NATO. Bombardujecie mur, który stał na drodze migracji Afrykanów do Europy i terrorystom Al Kaidy. Tym murem była Libia. Burzycie ten mur. Jesteście idiotami i spłoniecie w piekle za tysiące migrantów z Afryki i za wspieranie Al Kaidy. Tak będzie. Ja nigdy nie kłamię. I teraz również nie kłamię”
Business Insider: Kaddafi ostrzega Francję: Jeśli ja upadnę, to na Was przyjdzie powódź „miliona czarnych”.
Po latach wiemy, że i w tej kwestii Kaddafi miał rację – skutkiem wojny domowej w Libii było otwarcie furtki do Europy nie tylko Libijczykom, ale całej Afryce. Łódki pełne migrantów zaczęły codziennie przybijać do wybrzeży Włoch i Grecji, inni nocą szturmowali hiszpańską granicę. Od południowego-wschodu, drogą lądową, ruszyły sznurkiem tłumy uchodźców z pozostałych państw dotkniętych wojnami: Iraku, Afganistanu, Syrii. Politycy zachodnio-europejscy nie tylko nie starali się ich zatrzymać, ale wręcz zachęcali ich swoimi płonnymi deklaracjami i obiecywali udzielenie pomocy wszystkim potrzebującym. W ślad za rzeczywistymi ofiarami wojny ruszyli więc też zwykli cwaniacy z państw niedotkniętych konfliktami zbrojnymi, którym emigracja do Europy zdawała się najprostszym rozwiązaniem wszelkich problemów, jakie mieli u siebie.
Tak rozpoczął się kolejny akt przedstawienia – kryzys migracyjny. Na scenę wbiegli nowi aktorzy i znów zaczęli nam poprzez media narzucać swą optykę.
Media i politycy lewicowi teatralnie wzruszali się przewróconymi łodziami, zrozpaczonymi matkami i chłopcem, którego ciało wyrzuciło na brzeg morze. Przytaczali drastyczne opowieści uchodźców o okrucieństwach wojny, o głodzie i nędzy, o bliskich, których stracili. Dziennikarze z przejęciem mówili, że znakiem otwartego serca będzie otwarcie granic, że tak należy postąpić w tej sytuacji. Przekonywali, że wielość kulturowa nas wzbogaci, doda nam kolorytu, że w różnorodności tkwi siła. Ich eksperci powtarzali, że Europa się starzeje, a więc potrzebuje nowych rąk do pracy wcale nie mniej, niż uchodźcy potrzebują nowego domu, że fala migrantów przyniesie nam pracowitych lekarzy, inżynierów, innowatorów, odkrywców, którzy rozkręcą gospodarkę. Każde obiekcje, czy mówienie o zagrożeniach wynikających z przyjęcia ogromnej liczby obcych kulturowo i etnicznie ludzi bez żadnej weryfikacji nazywali szerzeniem rasizmu, mową nienawiści, dehumanizacją ofiar wojny.
Media i politycy prawicowi równie teatralnie wybuchali w oburzeniu nagłówkami o zezwierzęceniu migrantów, o ich roszczeniowej postawie i nieprzystosowaniu do europejskich norm. Mówili że uchodźcy wcale nie przyszli tu szukać schronienia, a tylko kraść, gwałcić i zabijać. Prześcigali się między sobą w sianiu propagandy strachu i nienawiści, wielokrotnie szerząc w ten sposób informacje kompletnie nieprawdziwe, tylko dlatego, że pasowały im do przyjętej narracji i „się klikały”. Liczne portale internetowe, specjaliści, fundacje i kanały YouTube wyrosły wyłącznie na tym jednym temacie – na straszeniu nas podstępnym planem podbicia Europy przez wyznawców Mahometa. Według ich analiz wszystkiemu winien był islam, to z nim świat zachodni podjąć musiał walkę. Wzywali więc do delegalizacji religii, mimo, że uderza to w jeden z fundamentów naszej cywilizacji – wolność religijną i wolność słowa. Demonizowali wszystkich muzułmanów, twierdząc, że każdy jest potencjalnym terrorystą przesiąkniętym nienawiścią do Europejczyków, każdy jeden chce widzieć jak Europa płonie.
Jedni i drudzy strugali z tej okazji wielkich bohaterów. Jedni i drudzy przypisywali stronie przeciwnej wszelkie możliwe negatywne epitety, po to by samemu, efektem kontrastu, postawić siebie i swą dobroć na pokaz na piedestale. Obie strony przekonywały, że to ich stanowisko jest przejawem prawdziwej odwagi wyrażania poglądów niewygodnych, że są za nie atakowani, prześladowani, są cenzurowani.
Narracja medialna w temacie uchodźców była więc tak spolaryzowana, jak to tylko możliwe – szybko podzieliła opinię publiczną na dwa skrajne, zwalczające się obozy. Większość osób dało się nabrać na tę sztuczkę i nie dostrzegło nawet, że oba te nurty tworzą tak naprawdę jedną, spójną narrację. Że tak jak i we wcześniejszych aktach przedstawienia – dualizm jest złudzeniem – to dwie strony jednej monety.
Te same media i politycy lewicowi, którzy ronili łzy przed kamerami z powodu przewróconych łódek i chłopca, który utonął, nie zająknęły się ani słowem na temat tego, że to my – państwa Zachodnie, od dwudziestu lat wysyłamy na tych ludzi wojska i zrzucamy bomby na ich domy. Te same media i politycy prawicowi, którzy rozpoczęli wielką krucjatę przeciwko „islamistom” wymownie milczeli o tym, że to „państwa chrześcijańskie” niszczą po kolei „państwa muzułmańskie”. Obie strony strugały wielkich bohaterów, ale ani jedni ani drudzy, nie wspomnieli o tym, że pretekstem dla wywołania kryzysu migracyjnego są wojny, w których uczestniczyliśmy i że każda jedna z nich została wszczęta w oparciu o kłamstwa – o tym zgodnie milczeli nasi wielcy bohaterowie, cicho sza.
Co więcej – jedni i drudzy wymownie pomijali fakt, że za wielkim kryzysem uchodźczym stoją ci sami iluzjoniści, którzy wcześniej wrobili nas w wysyłanie naszych chłopców na nie nasze wojny. We wszystkich państwach zachodnich to media i organizacje żydowskie żądały masowego przyjmowania uchodźców, pisały listy z apelami do władz, lobbowały, wysyłały jednostki medyczne na europejskie wybrzeża, mające za zadanie pomóc rozbitkom w dotarciu do Europy. To Żydzi finansowali migrację ludności z Bliskiego Wschodu i Afryki do Europy i Ameryki – ale o tym szczególe z jakiegoś powodu ani prawa, ani lewa strona nie wspominała.
„Myślę, że ma miejsce odrodzenie antysemityzmu, gdyż w obecnej chwili Europa nie nauczyła się jeszcze jak być wielokulturową. I myślę, że będziemy częścią bólów tej transformacji, która musi się dokonać. Europa to nie będą monolityczne społeczeństwa, jakie były w poprzednim stuleciu. Żydzi będą w centrum tych działań. To olbrzymia przemiana dla Europy do dokonania. Oni teraz przechodzą do trybu wielokulturowego i zrodzi to gniew na Żydów, ze względu na naszą wiodącą w tym rolę. Ale bez tej wiodącej roli i bez tej transformacji Europa nie przetrwa.” – Barbara Spectre
W słowach o wiodącej roli Żydów w transformacji Europy nie ma krzty przesady – we wszystkich państwach w których forsuje się masową imigrację ludności obcej etnicznie i kulturowo, główną rolę wiodą Wybrani:
Tak jest i w Polsce – wystarczy spojrzeć na to skąd strumieniami płyną pieniądze. Fundacja Batorego, której założycielem i fundatorem jest syjonistyczny Żyd – George Sorors wielokrotnie wywierała naciski na polski rząd, by przyjąć narzucane kwoty uchodźców. Za jej pośrednictwem finansowany jest również cały szereg innych fundacji, których celem jest ściąganie do Polski imigrantów i budowa państwa wielokulturowego. Nie inaczej jest po prawej stronie – głośna akcja sprowadzenia do Polski syryjskich chrześcijan przez Fundację Estera sfinansowana została przez żydowskiego syjonistę Lorda Weidenfelda i brytyjski oddział Żydowskiego Funduszu Narodowego (JNF). Dwie strony jednej monety.
Skoro więc Żydzi finansują fundacje po obu stronach politycznego sporu, a następnie promują poprzez media akcje sprowadzania do Polski zarówno muzułmanów, jak i chrześcijan, to nie o wyznawaną wiarę w tym wszystkim chodzi – spory o religię są dla tej operacji jedynie zasłoną dymną. Prawdziwym celem iluzjonistów jest rasowa transformacja Europy. Te same prawicowe kukiełki polityczne, które dla poklasku publiczności teatralnie „walczą z islamem” i „lewactwem”, ci sami, którzy w telewizji „bohatersko przeciwstawiają się narzucanym przez Unię kwotom uchodźców” bocznymi drzwiami potem ściągają do Polski imigrantów z Afryki:
Rolą lewicy jest więc dążenie do otwarcia granic, promowanie wielokulturowości, wykorzystywanie przekazów o wysokim ładunku emocjonalnym (jak zdjęcie ciała chłopca, który utonął) i zapewnianie poczucia moralnej wyższości wszystkim, którzy na te idee posłusznie przytakują. Rolą prawicy jest z nimi zawzięcie walczyć, również w poczuciu moralnej wyższości „prawdziwych obrońców chrześcijańskiej Europy”, ale tak by odwodzić wzrok widzów od istoty problemu – chodzi o to by głośno spierać się o religię i o Koran, tak by obserwatorzy nie dostrzegli kto tak naprawdę ma w „transformacji Europy wiodącą rolę„. Kiedy więc Żydzi po cichu orkiestrują i finansują migracje ludności z Afryki i Bliskiego Wschodu na Stary Kontynent, lewica ze wzruszeniem rozpościera ramiona, prawica zaś krzyczy ze sceny nagłówkami o „islamskiej inwazji” i „podstępnym planie muzułmanów podboju Europy”.
Obie strony w rzeczywistości działają bowiem według jednego scenariusza, obie toczą jedną i tę samą narrację. Ich spięcia na scenie są grą podstawionych aktorów, których celem jest pchać akcję do przodu tak, jak wskażą iluzjoniści.
Terroryści
Po atakach z 11 września świat zachodni poszedł na wojnę z terroryzmem. A im bardziej Zachód z terroryzmem walczył, tym wróg stawał się większy. Wszędzie tam, gdzie Ameryka i jej sojusznicy bohatersko „obalili dyktaturę” i „zanieśli uciemiężonym narodom wolność i dar demokracji”, prędko władzę przejęły organizacje terrorystyczne – Talibowie, Al Kaida, Państwo Islamskie. Zachód miał więc tym więcej wymówek, by dalej toczyć wojny, a terroryści, by nas atakować w najbardziej okrutny sposób. Rozpędzone ciężarówki na świątecznych jarmarkach, zamachowcy strzelający w klubach, czy na koncertach, bomby w metrze, strzały w redakcji czasopisma – ataki sprawiły, że poczuliśmy oddech terrorystów na własnym karku. Wróg nie był już tylko obrazkiem w telewizorze – zagrożenie było realne, obawy uzasadnione, a wszystko to sprawiało, że nikt nie kwestionował dyktowanej przez media narracji. I tak jak we wcześniejszych aktach przedstawienia – ponownie strach przesłonił nam oczy na fakty, znów daliśmy się omamić sztuczkom iluzjonistów.
Świat zachodni nie walczy z terroryzmem, dlatego, że zburzono dwie wieże. Świat Zachodni „walczy z terroryzmem”, bo terroryzm nie ma twarzy, ani pulsu – jest to wróg którego nie można zabić, ani pokonać. A w sztuce iluzjonistów nie chodzi o to, by walkę wygrać, tylko chodzi o to, by nieustannie ją toczyć. Oficjalna wersja, jak zawsze szyta grubymi nićmi przez służalcze media, każe nam wierzyć, że największe potęgi militarne tego świata powiązane w wielkie sojusze, od 20 lat nie są w stanie zdławić i pokonać partyzanckich grup pustynnych wojowników, które nie tylko przejmują kontrolę nad coraz to większymi obszarami na Bliskim Wschodzie, ale i przechytrzają uzbrojone we wszelkie nowoczesne narzędzia służby, organizując w imię Allaha ataki terrorystyczne w Stanach Zjednoczonych i Europie na bezbronnej ludności cywilnej. To czego służalcze media nie mówią, to że Talibowie, Al Kaida jak i Państwo Islamskie – wszystkie zbrojone są przez dokładnie te same państwa, które rzekomo nieustannie z nimi walczą.
Zbrojenie Talibów przez Amerykanów rozpoczęło się w 1979 roku po interwencji Związku Radzieckiego w Afganistanie. Al Kaida, której słynnym przywódcą był Osama Bin Laden, powstała w 1989 roku dzięki wsparciu finansowemu Stanów Zjednoczonych i Arabii Saudyjskiej.
Hillary Clinton o Al Kaidzie: „Pamiętajmy o tym, że ludzie z którymi dziś walczymy, to są ci sami ludzie, których finansowaliśmy 20 lat temu”
Aktualnie „największym wrogiem” świata Zachodniego jest ISIS, czyli Państwo Islamskie, które powstało w 2006 roku na terenie Iraku, po obaleniu rządów Saddama Husseina. Jak ujawnił raport Amnesty International, ISIS jest w posiadaniu ogromnego arsenału broni, amunicji i innego sprzętu wojskowego który wykorzystuje głównie do terroryzowania ludności cywilnej na terenie Iraku i okupowanych terytoriach Syrii:
„Uzbrojona grupa Państwo Islamskie (IS) posiada znaczny arsenał broni i amunicji zaprojektowanej lub wyprodukowanej w ponad 25 krajach. Za pomocą tego arsenału Państwo Islamskie dopuściło się poważnych nadużyć praw człowieka i złamało międzynarodowe prawo humanitarne. Grupa dokonywała porwań, szybkich zabójstw, tortur i gwałtów na terenach Iraku i Syrii. Ich działania wojskowe nieustannie uderzały w ludność cywilną przy użyciu broni lekkiej, artylerii, ogromnej ilości improwizowanych urządzeń wybuchowych (IED-ów) i możliwe, że broni chemicznej. (…) Raport przedstawia wnioski, według których znaczna część aktualnego arsenału wojskowego i sprzętu Państwa Islamskiego została skradziona, przejęta lub bezprawnie pozyskana ze źle zabezpieczonych zasobów wojskowych Iraku. Państwo Islamskie uzyskało dostęp do broni również z innych źródeł – w szczególności poprzez przejęcie lub zakup syryjskich zasobów wojskowych i broni dostarczonej grupom opozycyjnym w Syrii przez państwa do których zaliczają się Turcja, kraje Zatoki Perskiej i Stany Zjednoczone. (…) Ilość i przekrój zasobów broni i amunicji Państwa Islamskiego ostatecznie odzwierciedla dekady nieodpowiedzialnych transferów tego sprzętu do Iraku oraz wielokrotnych niepowodzeń w zarządzaniu dostawami broni i zasobów w sposób bezpieczny prowadzonej przez Stany Zjednoczone okupacji, ukazuje również powszechną w Iraku korupcję.”
Raport Amnesty International zakłada więc, że cały arsenał broni, amunicji i sprzętu wojskowego pochodzący z państw Zachodnich trafia w ręce wojowników Państwa Islamskiego na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności, nieodpowiedzialnych transferów, niedopatrzeń, korupcji, braku odpowiednich zabezpieczeń. Krótko mówiąc – trafia tam przypadkiem, nie celowo. Przyjrzyjmy się więc, jak w praktyce wygląda ta „przypadkowość” i „niedopatrzenia”.
Serena Shim
W 2013 roku amerykańska dziennikarka Serena Shim opublikowała reportaż „Przewodnia rola Turcji w powstaniu syryjskim” w którym pokazała w jaki sposób broń i amunicja przemycana jest do Syrii przez turecką granicę, kontrolowaną przez wojowników Al Kaidy. Według informacji dziennikarki 3 samoloty broni izraelskiej, sfinansowane przez Katar i Arabię Saudyjską, przetransportowano do Turcji, skąd przy użyciu ciężarówek organizacji humanitarnych takich jak World Food Organization dostarczono ją na tereny Syrii.
W Turcji mają też miejsce specjalne szkolenia wojskowe pod przykrywką obozów dla uchodźców, strzeżonych bacznie przez tureckie wojsko. Islamscy wojownicy transportowani są tam z wielu krajów (nie są nawet Syryjczykami), opłaca się im loty i wypłaca pensje, obiecuje się 5.000 lir w zamian za głowę każdego zabitego alawity. Trenują ich agenci CIA i Mossadu:
Po publikacji reportażu Serena Shim została oskarżona przez Turcję o działalność szpiegowską. W rozmowie z rodziną powiedziała, że jest śledzona przez tureckie służby i obawia się o swoje życie. Następnego dnia zginęła w wypadku – w samochód którym się poruszała wjechała betoniarka. Część informacji przez nią podawanych została potem potwierdzona przez prokuraturę i zeznania naocznych świadków – oficerów żandarmerii. Do dokumentów sądowych dotarła Agencja Reutera:
Tylko u nas: Służby tureckie pomagały przemycać broń do Syrii na tereny Islamskiej rebelii.
Dokumenty Wikileaks
Przedstawione powyżej informacje zestawmy ponownie z dokumentami opublikowanymi przez Wikileaks:
„W odróżnieniu od Libii, udana interwencja w Syrii wymagałaby istotnego przywództwa dyplomatycznego i wojskowego od Stanów Zjednoczonych. Waszyngton powinien zacząć od wyrażenia gotowości do współpracy z regionalnymi sojusznikami takimi jak Turcja, Arabia Saudyjska i Katar, w celu organizacji, szkolenia i zbrojenia sił syryjskich rebeliantów. Samo ogłoszenie takiej decyzji zaskutkowałoby znaczną dezercją z armii syryjskiej. Następnie, korzystając z terytoriów Turcji lub możliwie Jordanu, amerykańscy dyplomaci i urzędnicy Pentagonu mogą zacząć wzmacnianie opozycji. (…) Zbrojenie syryjskich rebeliantów i użycie zachodnich sił powietrznych w celu uziemienia syryjskich helikopterów i samolotów jest podejściem o niskich kosztach i wysokich zyskach.”
Hillary Clinton pisała o planach organizacji i szkolenia syryjskich rebeliantów we współpracy z sojusznikami takimi jak Turcja. Serena Shim ujawniła, że na terenach Turcji służby CIA i Mossadu organizowały i szkoliły islamskich wojowników.
W 2017 roku CIA przyznało, że przez całe lata wypłacało pensje syryjskim rebeliantom. W 2013 roku Serena Shim informowała, że szkolonym na terenie Turcji islamskim wojownikom wypłaca się pensje i obiecuje 5000 lir za głowę każdego zabitego alawity.
Dokument opublikowany przez Wikileaks ujawniał plany zbrojenia syryjskich rebeliantów. Broń, amunicję i sprzęt wojskowy słało nie tylko amerykańskie CIA – szef IDF przyznał, że Izrael również dostarczał im broń. W reportażu Sereny Shim była mowa o masowym przemycie broni z państw zachodnich przez turecko syryjską granicę ciężarówkami pomocy humanitarnej na tereny okupowane przez islamskich wojowników. Między innymi trzy samoloty broni izraelskiej miały tam trafić dzięki pomocy Arabii Saudyjskiej i Kataru.
Wszystkie elementy układanki pasują do siebie jak ulał. Reportaż Sereny Shim przedstawiał realizację tych samych planów, które Państwa Zachodnie szkicowały w dokumentach opublikowanych przez Wikileaks.
Jak to wszystko się ma do wojowników Państwa Islamskiego? Raport Amnesty International jasno stwierdzał, że broń przekazywana syryjskim rebeliantom przez państwa Zachodnie, w rzeczywistości trafiała w ręce wojowników ISIS:
W jaki sposób do tego doszło?
Po pierwsze, jak ujawniła niemiecka telewizja ARD, pośród syryjskich rebeliantów znajdują się byli wojownicy Państwa Islamskiego. Szacuje się, że na terenach północnej Syrii, przy tureckiej granicy, jest ich około 70.000.
According to the first German television @ARDKontraste , among the jihadists supported by Turkey are also former ISIS terrorists. One of them "Hussein Al Jolani" via @Georg_Heil pic.twitter.com/31wWHpWkmd
— Cesur Milusoy (@cesurmilusoy) October 26, 2019
Po drugie, na zdjęciach opublikowanych przez Turecką Krajową Agencję Informacyjną Anadolu przedstawiających wspieraną przez turecki rząd „umiarkowaną opozycję” wobec Assada tzw. rebelianci mają na ramionach przypięte emblematy Państwa Islamskiego:
Po trzecie, wpierani przez Turcję rebelianci odbijają i uwalniają uwięzionych wojowników Państwa Islamskiego:
Wniosek jest bardzo prosty i oczywisty – nie ma wyraźnego rozróżnienia między „rebeliantami” a wojownikami Państwa Islamskiego. Kiedy państwa Zachodnie mówią o „rebeliantach” to mają na myśli ISIS. Rebelianci są tylko przykrywką dla wojowników Państwa Islamskiego.
Wojna w Syrii nie tylko została szczegółowo zaplanowana na długo przed atakiem chemicznym w Ghucie, ale i każdy najmniejszy element tego planu został zrealizowany. To Ameryka i jej sojusznicy w posłuszeństwie Izraelowi stworzyli, zbroili i szkolili wojowników Państwa Islamskiego, tak samo jak wcześniej stworzyli, zbroili i szkolili Talibów i Al Kaidę.
„Drogą podstępu toczyć będziesz wojnę” – brzmiało pierwsze oficjalne hasło Mossadu. I do dziś, drogą podstępu każda ich wojna się toczy.
ISIS = ISRAELI SECRET INTELLIGENCE SERVICE
Wszystko to potwierdzają i inne fakty, którym jednak trudno przebić się do powszechnej świadomości przez grubą warstwę tłustej propagandy pompowanej nam do głów zarówno przez media głównego nurtu, jak i te „alternatywne”.
Udają one, że nie wiedzą, dlaczego Izrael zapewnia walczącym w Syrii islamskim wojownikom pomoc medyczną:
„Ratowanie własnego zaprzysięgłego wroga: wstrzymujące bicie serca nagranie przedstawia Izraelskich komandosów ratujących rannych mężczyzn z syryjskiej strefy wojny – ale DLACZEGO ryzykują oni własne życie dla islamskich wojowników?”
Nie zastanawia ich, czemu wojsko amerykańskie zaangażowane jest w ewakuację przywódców ISIS:
Odwracają wzrok, kiedy Rosjanie publikują zdjęcia satelitarne dowodzące tego, że na terenach okupowanych przez ISIS jakby nigdy nic stacjonują oddziały amerykańskie:
Аэрофотосъемка районов дислокации ИГИЛ севернее г. Дейр-эз-Зор, где отчетливо видна техника спецназа США. Подробнее:https://t.co/tlMLIsYbRc pic.twitter.com/peSP49uaAN
— Минобороны России (@mod_russia) September 24, 2017
„Przy pomocy zdjęć lotniczych, wykonanych w okresie od 8 do 12 września 2017 roku w rejonach dyslokacji uzbrojonych oddziałów PI, udokumentowano dużą liczbę amerykańskich pojazdów wojskowych typu „Hammer”, znajdujących się w uzbrojeniu służb specjalnych USA.(…) Mimo, że punkty amerykańskich oddziałów znajdują się w rejonach obecnej dyslokacji oddziałów Państwa Islamskiego, nie ma tam żadnych oznak organizacji ochrony bojowej. Może to wskazywać na to, że wszyscy znajdujący się tam wojskowi USA czują się w rejonach utrzymywanych przez terrorystów całkowicie bezpiecznie”
Nie dziwi ich to, że „opętani nienawiścią do całego świata” wojownicy Państwa Islamskiego nie tylko nigdy nie drasnęli nawet Izraela, ale kiedy raz jeden przez pomyłkę zaatakowali izraelskie oddziały IDF nielegalnie okupujące Wzgórza Golan, to wystosowali Żydom oficjalne przeprosiny:
„Wojownicy ISIS „zaatakowali jednostkę Izraelskich Oddziałów Obrony IDF, a następnie przeprosili” twierdzi były dowódca”.
„Im bardziej Zachód z terroryzmem walczy, tym wróg staje się większy”, bo walka toczy się na niby. Ot kolejna iluzja, której celem jest pchanie akcji do przodu i osiąganie celów syjonistów. Terroryści i ich „zaprzysięgli wrogowie” grają w tej samej drużynie. To dwie strony jednej monety.
Tfu dziennikarze
„Niemal każda wojna w ciągu ostatnich 50 lat została rozpoczęta w wyniku medialnych kłamstw. Media mogły je powstrzymać, gdyby tylko zgłębiły wystarczająco sytuację, gdyby nie przedrukowywały propagandy rządowej, to mogły je powstrzymać.”
– Julian Assange
Iluzjoniści nie byliby w stanie robić na nas swojego czary-mary, gdyby nie cała armia służalczych ogrów, co sączy nam przez piksele propagandę, udając, że informuje. Wszystkie duże media kłamią, bez wyjątku. Wszystkie zgodnie szerzą przeczywistość. Każde rozróżnienie na media prawicowe i lewicowe, głównego nurtu i alternatywne jest tylko złudzeniem optycznym – w kwestiach istotnych niczym się one nie różnią – ot, kukiełki na sznurkach.
Dziennikarze nie tylko nie dociekali, nie podważali dyktowanej nam narracji, ale i świadomie dezinformowali społeczeństwo. Powtarzali nam bajki o paliwie lotniczym topiącym stalowe konstrukcje budynków, ale szczędzącym papierowe paszporty. Milczeli o Tańczących Izraelczykach i Szczęściarzu Larrym. Kłamali o przyczynach każdej jednej wojny na Bliskim Wschodzie. Straszyli nas opętanymi nienawiścią islamskimi dyktatorami po to tylko, byśmy przyzwolili na niszczenie Afganistanu, Iraku, Libii i Syrii. Omamieni ich kłamstwami raz po raz posłaliśmy naszych chłopców na nie nasze wojny. Raz po raz odwracaliśmy wzrok od tego, co robią rządzący pod przykrywką walki z terroryzmem. Raz po raz daliśmy się ogłupić podstawionym aktorom i wpadliśmy w pułapkę fałszywej dychotomii.
Wikileaks miało odwagę zrobić to, czego dziennikarze nie robili – informować ludzi o rzeczywistym obrazie świata w jakim żyjemy. Dokumenty przez nich opublikowane obnażają tajne scenariusze iluzjonistów i prawdziwe mechanizmy działania rządzących. Dowodzą, że za maską terroryzmu stoją służby państw, które udają, że z terroryzmem walczą. Pokazują, że narracje medialne szyte są wyłącznie po to, by zahipnotyzować publikę, że ich podziały są pozorne – dwie strony jednej monety. Nie ma mowy o teorii spiskowej, jeśli masz dowody. Dokumenty opublikowane przez Wikileaks świadczą o tym, że spisek nie jest teorią, a faktem.
W odróżnieniu od mediów, Wikileaks nigdy nie musiało wydawać sprostowań czy przeprosin za publikację nieprawdziwych informacji. Na przestrzeni lat wygrali każdą sprawę, w której podważano autentyczność upublicznionych przez nich dokumentów. Każdą jedną.
Na konsekwencje nie trzeba było długo czekać. Niedługo po pierwszych publikacjach zaczęły się próby dyskredytacji Juliana Assange, fałszywe oskarżenia o gwałty, przesłuchania, procesy, groźby zestrzelenia dronem, plany otrucia. Ceną za obnażenie działań iluzjonistów było osiem lat w zamknięciu, pod okiem ukrytych kamer, bez prywatności. Gdzie byli wtedy pracownicy mediów? Gdzie wtedy się podziała ich deklarowana misja informacyjna?
Dziennikarze nie tylko nie mieli odwagi informować o tym, co naprawdę się dzieje na świecie, ale swoim milczeniem i obojętnością przyzwolili na zagłuszanie prawdy głoszonej przez innych. Uparcie ignorowali publikacje Wikileaks. Nie żądali wyjaśnień od rządzących, kiedy ich kłamstwa zostały obnażone. Nie tylko nie patrzyli władzy na ręce, ale odwracali wzrok, kiedy inni przedstawiali dowody na ich zbrodnie. Nie bronili Juliana Assange, kiedy atakowano go z każdej strony, fabrykując kolejne to oskarżenia. Nie wspierali go, gdy przez lata więziony był w ambasadzie Ekwadoru w Londynie. Milczeli, kiedy siłą go skuto i zawieziono do aresztu. Żaden polski dziennikarz nie wyraził mu poparcia. Ani jeden nie stanął w jego obronie.
Tym właśnie są media. Oto prawdziwy obraz upadku, oto turbo-degrengolada. Gadające mordy na sznurkach, zachwycone sobą balony, sprzedajne marionetki. Oto ich „rzetelność” i „etyka dziennikarska”. Oto „dociekanie prawdy” i „misja informacyjna”. Prędko, prędko, panowie i panie dziennikarze pokażcie się publiczności. To Wasze ostatnie podrygi, ostatnia scena, ostatni ukłon.
Kurtyna.
Napisy końcowe
Scenariusz ostatnich 20 lat bazuje na iluzjach optycznych, tanich sztuczkach i kłamstwie. To dlatego na wojnę podstępną każdy patrzy, ale mało kto ją widzi. Pierwsze zderzenie z przeczywistością jest bolesne, może zaciemnić obraz i ściągnąć w dół. Chwilę potem przychodzi jednak refleksja.
Iluzjoniści muszą uciekać się do sztuczek i manipulacji, muszą nas wziąć podstępem, bo nie mają prawdziwej mocy, a jedynie lustra i dym. Wszystkie ich fundamenty oparte są na złudzeniach, na manipulacji percepcji i kontroli poprzez strach. Jeśli wszyscy otworzą oczy i wyrwą się z tej hipnozy, to zabraknie im pionków, by tę wojnę toczyć. Moc zawsze była w nas, nie na zewnątrz – bezsilność jest iluzją. Czas zrzucić iluzjonistów ze sceny i zmienić bieg wydarzeń. Pora rozpisać nowe scenariusze.
W odróżnieniu od mediów, moja strona od lat jest cenzurowana, dlatego liczę na Waszą pomoc w udostępnianiu tych materiałów. Konto Przeczywistości na Facebooku wciąż jest zablokowane, nie jestem w stanie przeczytać wiadomości, które mi tam wysyłacie. Wciąż znajdziecie mnie na Twitterze i na Instagramie.
Autorem zdjęcia użytego jako okładka wpisu jest użytkownik 9/11 Photos w serwisie Flickr.
Jeśli doceniasz moją pracę, możesz mnie wesprzeć poprzez Paypal lub przelew bankowy tytułem darowizny: