Jest wiele dzieci w sierocińcach, które nie mają rodziców i wiele par dotkniętych bezpłodnością, które nie mogą mieć dzieci. Adopcja zdaje się więc niwelować w jakimś stopniu obie te niesprawiedliwości losu – łączy ze sobą „wybrakowane” puzzle by stworzyć większy obrazek, w sytuacji kumulacji nieszczęść przywraca rzeczywistości matematyczny porządek według którego dwa minusy dają plus. Skoro więc temat jest ziszczeniem najwyższych ideałów, dobrem krystalicznie czystym – to dlaczego budzi coraz więcej kontrowersji na całym świecie? Dlaczego po kolei kraje, takie jak Rumunia, Wietnam, Korea, Etiopia, Rosja, Gwatemala – zakazują wydawania swoich dzieci w procesie adopcyjnym za granicę? Może za tą pastelową fasadą międzynarodowych adopcji – zdobioną altruizmem i dobrymi intencjami, kryje się obrazek zgoła bardziej mroczny?
Stan prawny
Fundamentalną zasadę instytucji przysposobienia w polskim prawie wyraża art.114 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego, według którego „przysposobić można osobę małoletnią, tylko dla jej dobra” – wszystkie inne regulacje, postanowienia i indywidualne decyzje muszą więc być podporządkowane szeroko rozumianemu dobru osoby przysposabianej. Z tą zasadą wiążą się dwie kolejne – wyrażona w art. 114²§1 zasada według której w pierwszej kolejności należy szukać dziecku rodziców adopcyjnych w kraju, a jedynie w przypadku gdy nie ma możliwości umieszczenia go na równorzędnych warunkach w Polsce dopuszcza się wydanie go za granicę, oraz zasada nierozdzielania rodzeństw – której co prawda KRiO nie wyraża expresis verbis, jednak wyciąga się ją w drodze interpretacji z innych przepisów kodeksowych takich jak art. 58, 114²§2 i 1128 :
Podobne zapisy znaleźć też można w art.21 Konwencji ONZ o Prawach Dziecka, której Polska od 1991 roku jest stroną. Konwencję o Prawach Dziecka podpisały wszystkie państwa świata… z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych.
Do tych przepisów odwołuje się również w swej preambule Konwencja o ochronie dzieci i współpracy w dziedzinie przysposobienia międzynarodowego, tzw. Konwencja haska, która zobowiązuje państwa będące jej stronami do zachowania odpowiednich standardów i wzajemnej współpracy w kwestii adopcji międzynarodowych.
Wszystkie te regulacje zgodnie podkreślają, że pierwszeństwo ma zawsze adopcja krajowa, a jedynie w wyjątkowych przypadkach podyktowanych nadrzędną zasadą kierowania się dobrem dziecka, dopuszcza się adopcję poza granice kraju pochodzenia. W praktyce oznacza to, że do adopcji zagranicznej trafiać mają np. dzieci chore – którym w Polsce nie sposób zapewnić odpowiedniego leczenia, a jest to możliwe za granicą, dzieci upośledzone, niepełnosprawne i dzieci starsze tj. powyżej 7 lat – którym nie znaleziono rodziców adopcyjnych w kraju oraz liczne rodzeństwa – wobec których uznać można, że zachowanie ich wspólnych więzi może być traktowane priorytetowo wobec pozostania w kraju pochodzenia.
W 2011 roku weszła w życie Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, która w sposób szczegółowy regulować ma kwestie związane z procesem adopcyjnym zarówno krajowym jak i międzynarodowym. Ustawa ta w art. 164 wprowadza sztywne ramy czasowe dot. procesu adopcyjnego – stanowiąc, że jeśli w ciągu 55 dni ośrodek prowadzący wojewódzki bank danych nie znajdzie rodziców adopcyjnych dla dziecka – to zobowiązany on jest w ciągu 3 dni roboczych dokumentację kwalifikacyjną dziecka przekazać ośrodkowi adopcyjnemu prowadzącemu centralny bank danych, ten z kolei w terminie 7 dni roboczych od dnia otrzymania dokumentacji dokonuje kwalifikacji dziecka do przysposobienia międzynarodowego. Oprócz tego nowelą do ustawy wprowadzono art. 166a który wprost wyraża zasadę nierozdzielania rodzeństw:
Przepisy nowej ustawy zdają się więc usprawniać proces adopcyjny, a wyrażenie zasady nierozdzielania rodzeństw wprost, a nie jak miało to miejsce do tej pory jedynie w drodze interpretacji z innych przepisów zdaje się tę zasadę wzmacniać, czyż nie? Otóż nic bardziej mylnego.
Apele i wątpliwości
Od lat niezależne stowarzyszenia, fundacje, organizacje i działacze społeczni alarmowali, że adopcje zagraniczne przeprowadza się w Polsce z pogwałceniem wszystkich przepisów krajowych i międzynarodowych – że do adopcji tych trafiają dzieci zdrowe, którym można znaleźć dom w Polsce, że rozdziela się rodzeństwa, że wręcz łatwiej jest spełnić wymogi w procesie adopcji zagranicznej niż tej krajowej. Liczne dramaty do których w ten sposób dochodziło wielokrotnie opisywała Monika Rozpędek na portalu Wirtualna Polska (1, 2, 3). Historie te pokazują, że przepisy Ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej w rzeczywistości są furką do licznych nadużyć, których ośrodki adopcyjne dopuszczają się nagminnie mimo głośnych sprzeciwów działaczy społecznych, czy nawet samych dzieci.
W rzeczywistości bowiem art. 164 mający w teorii usprawnić proces adopcyjny, dający polskim kandydatom na rodziców adopcyjnych 55 dni na decyzję o adopcji, pcha swym pośpiechem większość dzieci, a zwłaszcza rodzeństw w trybiki adopcji zagranicznej, gdyż jak mówi portalowi WP.pl Paweł Bednarz z fundacji im. Dobrego Pasterza – nie jest to czas odpowiedni by w odpowiedzialny sposób podjąć tak wielką decyzję:
– Kto w przeciągu zaledwie tygodni podejmie decyzję o adopcji rodzeństwa? Chyba wyłącznie nieodpowiedzialni ludzie. W osiem tygodni nie podejmuje się decyzji o kupnie domu czy samochodu, a co dopiero o adopcji dwojga czy trojga dzieci.
To jednak nie koniec nadużyć do jakich dochodzi. W krajowym procesie adopcyjnym przestrzega się zasady nierozdzielania rodzeństw – dlatego rzadko kiedy udaje się znaleźć osoby chętne do przysposobienia licznego rodzeństwa – a jeśli w ciągu 55 dni wojewódzki bank danych nie znajdzie im rodziców adopcyjnych rozpoczyna się proces kwalifikacji tych dzieci do adopcji międzynarodowej. Tam jednak zasada nierozdzielania rodzeństw nagminnie jest łamana – czego przykładami są historie 3 sióstr – Wiktorii, Natalii i Darii (lat 10, 7, 4) i dwóch braci – Mariusza i Patryka (lat 12 i 9) – których proces adopcji zagranicznej przeprowadzał Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. W jaki sposób do tego dochodzi tłumaczy na łamach portalu WP.pl Paweł Bednarz:
– Domy dziecka dorabiają papiery, by wszystko się zgadzało. Zwykle orzekają brak więzi między rodzeństwem i to wystarczy, by jedno z dzieci trafiło do adopcji zagranicznej. Wystarczy opinia zwykłego psychologa. Na podstawie takiego stwierdzenia, teoretycznie dla dobra dziecka, sąd decyduje o rozdziale rodzeństwa.
Artykuł 166a Ustawy o wsparciu rodziny i systemie pieczy zastępczej zamiast wzmacniać zasadę nierozdzielania rodzeństw, jest więc podstawą do jej obejścia – to na jego podstawie bowiem ośrodki adopcyjne stwierdzając „zerwanie więzi” pomiędzy rodzeństwem w oparciu o opinię psychologa wysyłają dzieci do różnych krajów, a ich kontakt ze sobą jest nie tylko zerwany, ale wręcz blokowany – dzieci mają zmieniane imiona, nazwiska, numery pesel, a jeśli po latach próbują się nawzajem odnaleźć urzędnicy odmawiają im udostępnienia informacji o rodzeństwie powołując się na ustawę o ochronie danych osobowych. Punkt 2 art. 166a zaś wprost zezwala na rozdzielanie rodzeństw w przypadku, gdy nie sposób znaleźć im wspólnego domu ani w kraju ani zagranicą. Czy wciąż jest to zgodne z nadrzędną zasadą wyrażoną w art. 114 KRiO stanowiącą, że „przysposobić można osobę małoletnią, tylko dla jej dobra„? Czy proces adopcyjny w którym odbiera się dzieciom wychowującym się już i tak bez rodziców jedyne bliskie im osoby może być uznany, za proces który służy ich dobru? Jak wskazują psychologowie – więzi między dziećmi z rodzin rozbitych, patologicznych, czy dzieci osieroconych – czyli dokładnie tych dzieci, które szukają rodziców adopcyjnych są znacznie głębsze niż więzi między rodzeństwem z którym los obchodzi się łaskawiej. Odbieranie im siebie nawzajem jest niczym innym, jak okrucieństwem.
O wszystkim tym od lat alarmowały m. in. Fundacja „Zerwane Więzi”, Stowarzyszenie Wolne Społeczeństwo i Fundacja im. Dobrego Pasterza – nikt jednak ich nie słuchał. Dwie ostatnie fundacje mówią wprost nie tylko o tym, że rozdzielanie rodzeństw i inne nadużycia jakie mają miejsce w procesie adopcji zagranicznej nie są w interesie dzieci – ale mówią też o tym, że służą interesom innych osób – że mamy do czynienia z bezwstydnym handlem dziećmi – sprzedażą ich za granicę, że po zakończeniu procesu adopcyjnego kontakt z nimi się urywa i ośrodki adopcyjne nie mają żadnej kontroli ani nawet świadomości tego, co potem z tymi dziećmi się dzieje. To z kolei rodzi obawy, że dzieci te mogą trafiać w złe ręce – do osób które mogą się nad nimi znęcać psychicznie lub fizycznie, że mogą być wykorzystywane seksualnie, trafiać do burdeli, czy też może się pobierać od nich materiał biologiczny. W akcie desperacji, by wreszcie zostać wysłuchanym, założyciel fundacji im. Dobrego Pasterza – Paweł Bednarz udał się w tej sprawie do Sejmu:
W komentarzu do tej sytuacji, Izabela Rutkowska z Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci uspokajała i tłumaczyła na łamach portalu natemat.pl, że podnoszone przez działacza zarzuty i przypuszczenia są bezpodstawne:
– Za granicę wysyłane są tylko takie dzieci, których w Polsce nikt nie chciał – albo chore, upośledzone, z różnymi dysfunkcjami, albo starsze. Zdarza się też, że rodzeństwa, bo w Polsce jednej rodzinie trudno przyjąć czasem trójkę czy czwórkę dzieci.
Kiedy jednak Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przyjrzało się wreszcie adopcjom międzynarodowym okazało się, że zapewnienia pani Rutkowskiej mijają się z prawdą szerokim łukiem:
– Kiedy przyjrzeliśmy się szczegółowo, jak do tej pory odbywały się zagraniczne adopcje okazało się, że nie jest wcale tak, że wysyłane za granicę dzieci są bardzo chore.
Jak podaje ministerstwo – z ogólnej liczby dzieci adoptowanych w procedurach adopcji zagranicznych niecałe 20% posiada orzeczenie o niepełnosprawności, zaś w roku 2016 rozdzielono ok. 71 proc. rodzeństw, wobec których została wydana zgoda na dalsze procedowanie w procedurze adopcji międzynarodowej. „Adoptowane dzieci w większości przypadków bezpowrotnie tracą szansę na utrzymywanie kontaktów z rodzeństwem w kraju.”
Sprawa, która przerwała bieg obojętności
W roku 2014 dwie polskie dziewczynki — siostry w wieku 3 i 5 lat, zostały wysłane w drodze adopcji zagranicznej do Stanów Zjednoczonych. Proces adopcyjny po polskiej stronie prowadził Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, który już kilkukrotnie przewinął się w tym wpisie, po stronie amerykańskiej zaś odpowiedzialna była agencja European Adoption Consultants (EAC).
Siostry miały trafić do tej samej rodziny, jak się jednak okazało – zaraz po przylocie do Stanów, już na lotnisku, zostały rozdzielone i starsza trafiła do innej rodziny niż uzgadniano z polskim ośrodkiem adopcyjnym. W sierpniu 2016 roku przewieziono ją do szpitala z okaleczeniami wskazującymi na to, że była wykorzystywana seksualnie. Dziewczynka miała liczne rany na ciele, siniaki, krwawiła też z miejsc intymnych. Obrażenia były na tyle poważne, że dziewczynka wymagała natychmiastowej operacji narządów intymnych, jak też założenia worka kolostomijnego. Niestety mimo interwencji lekarzy uszkodzenia ciała jakich doznała dziewczynka są trwałe, będzie też wymagać ona kolejnych operacji w przyszłości. O całej sprawie głośno było w mediach amerykańskich:
Została zawiadomiona amerykańska prokuratura, aresztowano oboje rodziców adopcyjnych – Johna i Georginę Tufts – jego, jak wskazują śledczy pod zarzutem spowodowania poważnego uszczerbku na zdrowiu dziecka, ją zaś za zaniechanie udzielenia dziecku pomocy – kobieta przez dwa dni zamiast zaprowadzić dziewczynkę do szpitala w związku z obfitym krwawieniem z miejsc intymnych zakładała jej podpaski. W trakcie trwającego śledztwa wyszło na jaw, że jeden z pracowników EAC odpowiedzialnych za przebieg adopcji dziewczynek po stronie amerykańskiej był spokrewniony z rodziną do której trafiła 5-latka. Już we wrześniu amerykańska policja poinformowała o losie dziewczynki Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci – ten jednak nie zdecydował się zawiadomić o tej sytuacji ani polskiej prokuratury ani odpowiedniego ministerstwa, kontynuował też współpracę z amerykańską agencją EAC.
Polskie Ministerstwo Rodziny o całej sprawie dowiedziało się właściwie przez przypadek — oprócz świeżych ran otwartych na ciele dziewczynki lekarze znaleźli też liczne blizny w miejscach intymnych, które wskazywały na to, że dziewczynka mogła być molestowana nie tylko w Stanach, w rodzinie adopcyjnej do której trafiła, ale i wcześniej w Polsce. Tylko z tego powodu nasze władze uzyskały informacje od amerykańskiej policji o losie polskiej dziewczynki wydanej za granicę.
Izabela Rutkowska, z Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci tak skomentowała zaniechanie poinformowania władz o toczącym się postępowaniu w sprawie wykorzystywania seksualnego 5-latki, która w wyniku procesu adopcyjnego przez jej ośrodek przeprowadzanego trafiła pod opiekę pedofila:
– Nie widzieliśmy sensu, żeby zawiadamiać ministerstwo. Nie ma żadnych przepisów, które regulowałyby zasady przepływu informacji w takich sprawach. Nigdy też ministerstwo nie interesowało się późniejszym losem dzieci.
W grudniu amerykański departament stanu cofnął akredytację EAC ze skutkiem natychmiastowym. Jak czytamy w uzasadnieniu:
„Istnieją dowody na serię poważnych, umyślnych błędów oraz na rażące niedbalstwo i niewypełnianie standardów, przy okolicznościach obciążających wskazujących na to, że kontynuacja akredytacji dla EAC byłaby sprzeczna z interesem dzieci i rodzin”
W lutym do siedziby EAC jak i do domu założycielki agencji weszło FBI w ramach toczącego się śledztwa:
https://youtu.be/9nXm9wBDYy0
Na razie wszystkie akta w tej sprawie są tajne, jak dowiedzieć się jednak można z raportu Departamentu Stanu na długiej liście zarzutów wobec agencji EAC jest między innymi :
„22 CFR 96.44(a) & 96.46(a) Brak adekwatnego nadzoru wobec zagranicznych placówek z którymi EAC współpracowało, co do tego czy przestrzegały one praw kraju w którym operowały i czy nie uczestniczyły w praktykach niezgodnych z zasadami chroniącymi interes dziecka – by zapobiegać sprzedaży, porwaniom, wykorzystywaniu i przemytowi dzieci. Niesprostanie tym wymogom przyczyniło się do wielu wskazanych wyżej nadużyć”
„22 CFR 96.52(e) Namawianie do wręczania łapówek; nieuczciwe uzyskiwanie zgody rodziców biologicznych jak też zakłamywanie przed rodzicami biologicznymi rzeczywistych skutków i znaczenia wyrażanej przez nich zgody; posługiwanie się fałszywymi dokumentami i wypaczanie informacji celem oddziaływania czy wpływania na decyzje i działania rządu amerykańskiego i rządów innych państw w kwestii ustalenia czy dane dziecko kwalifikuje się do adopcji międzynarodowej, czy też wpływanie na decyzje instytucji akredytujących na decyzje związane z akredytacją”
Jak widać wyraźnie – część zarzutów departamentu Stanu rozciąga się poza samą agencję EAC, również na agencje zagraniczne, z którymi EAC współpracowało.
W połowie stycznia bieżącego roku Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – Elżbieta Rafalska, w związku z wyżej opisaną bulwersującą sprawą adopcji dwóch sióstr do Stanów Zjednoczonych cofnęła akredytację Krajowemu Ośrodkowi Adopcyjnemu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Jak informuje strona ministerstwa, podjęto również kroki zmierzające do wyjaśnienia obecnej sytuacji adoptowanej dziewczynki i udzielenia jej ewentualnego wsparcia.
W tym punkcie należy wspomnieć, że nie jest to pierwszy raz kiedy Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci pozbawiony został uprawnień dotyczących przeprowadzania adopcji zagranicznych – w 1993 roku na mocy rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej jedynym ośrodkiem upoważnionym do przeprowadzania adopcji zagranicznych został Publiczny Ośrodek Adopcyjno – Opiekuńczy w Warszawie, natomiast Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci został upoważniony jedynie do przygotowywania kandydatów na rodziców adopcyjnych osoby zamieszkujące za granicą. Krajowy Ośrodek Adopcyjny nie zastosował się jednak do tego rozporządzenia i w 1994 roku przekraczał swoje uprawnienia w zakresie działalności związanej z przysposobieniami zagranicznymi.
Fala medialnej dezinformacji
Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci został założony w 1989 roku przez Barbarę Passini. Kilka dni po ogłoszeniu decyzji ministerstwa o cofnięciu mu akredytacji w związku z nieprawidłowościami jakich dopuścił się ośrodek przy przeprowadzaniu procesu adopcyjnego dwóch dziewczynek do Stanów Zjednoczonych – syn pani Barbary, reżyser teatralny – Paweł Passini zamieścił na ten temat wpis na Facebooku:
Post został udostępniony 20 stycznia, a więc zanim media opisały szczegóły procesu adopcyjnego, na który powołała się Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w uzasadnieniu decyzji o cofnięciu akredytacji Krajowemu Ośrodkowi Adopcyjnemu TPD. Faktycznie – jedynym ośrodkiem który utrzymał akredytację ministerstwa do przeprowadzania adopcji zagranicznych jest ośrodek katolicki – sugerowanie jednak, ba, rzucanie oskarżeń, że decyzja ta podyktowana jest względami wyznaniowymi, a przy tym pomijanie milczeniem faktycznych powodów podjęcia takiej decyzji przez ministerstwo jest parszywą manipulacją i formą obrony przez atak. Pan Paweł pisze też, że dzięki staraniom pani Passini przestano rozdzielać rodzeństwa, co jest kolejnym kłamstwem. Przypomnijmy więc – według danych ministerstwa w roku 2016 w procedurze adopcji międzynarodowej ok. 71 proc. rodzeństw zostało rozdzielonych. Trzymajmy się więc faktów – Krajowy Ośrodek Adopcyjny nie stracił akredytacji przez „dobrą zmianę” i „państwo wyznaniowe” – stracił ją dlatego, że na skutek szeregu błędów i nadużyć w wyniku procesu adopcyjnego który ośrodek kierowany przez panią Passini przeprowadzał – 5-letnia dziewczynka trafiła w złe ręce.
Tę samą narrację – jawnie przeczywistą – podchwyciły jednak media:
Media głównego nurtu bez jakiejkolwiek refleksji zaczęły pompować w powszechną świadomość komunikaty, o tym jak to rząd bezpodstawnie, w imię narzucania wszystkim swojej katolicko-narodowej wizji „dobrej zmiany” tłamsi i depcze dorobek życia, Bogu ducha winnej, pani Barbary Passini. Dlaczego z taką samą gorliwością te same media nie rozpisywały się o losach 5-letniej dziewczynki, która na skutek skrajnie nieodpowiedzialnych działań Krajowego Ośrodka Adopcyjnego została skrzywdzona? Dlaczego przejmują się tak bardzo losem ośrodka adopcyjnego, a są obojętni wobec krzywdy jaką wyrządzono temu dziecku? Gdzie się podziała rzetelność dziennikarska, nakazująca przed publikacją zbadać stanowisko obu stron?
By nie być gołosłowną w tym punkcie udzielmy głosu pani Passini i pracownikom Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. W jaki sposób oni sami tłumaczą zaistniałą sytuację? Może wszystko to ma racjonalne wytłumaczenie, a pani Barbara faktycznie oskarżana jest bezpodstawnie o nadużycia?
Wiceminister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – Bartosz Marczuk mówi otwarcie, że przyczyną odebrania Krajowemu Ośrodkowi Adopcyjnemu akredytacji jest bulwersująca sprawa adopcji dwóch sióstr do Stanów Zjednoczonych – że to ta sytuacja podważyła w oczach ministerstwa zaufanie do placówki. Pani Barbara Passini i Izabela Rutkowska zamiast przedstawić jakiekolwiek spójne logicznie wyjaśnienie tej sytuacji uciekają się do sugestii, że podstawą decyzji ministerstwa był „brak czuwania opatrzności” i „niespełnianie wymogów katolickiej nauki społecznej„. Następnie dopytana o historię dziewczynek pani Passini wspomina jedynie o tym, że dziewczynki zostały rozdzielone, że rodzice którzy dziewczynki adoptowali nie byli w stanie opiekować się nimi obiema, więc starsza trafiła do innej rodziny, ale ośrodek nie był już w stanie nic zrobić, gdyż dziewczynka miała już obywatelstwo amerykańskie. Po pierwsze więc pani Passini próbuje umniejszyć powagę sytuacji – tak jakby wyłączną krzywdą jaka się stała dziewczynce było to, że została rozdzielona z siostrą i trafiła do innej rodziny, tak jakby na tej jednaj kwestii kończyła się lista zarzutów ministerstwa wobec ośrodka. Po drugie – dziewczynka została oddana innej rodzinie już na lotnisku – podstawową odpowiedzialnością ośrodka adopcyjnego jest właśnie sprawdzenie czy kandydaci na rodziców adopcyjnych są w stanie zajmować się dziećmi, które chcą przysposobić – skoro więc Krajowy Ośrodek Adopcyjny wydał 3 i 5 – letnie dzieci ludziom, którzy już na lotnisku jedno z nich oddali obcym – to ośrodek nie dopełnił swoich obowiązków – pokrętne tłumaczenie się tym, że dziewczynce nadano już obywatelstwo amerykańskie świadczy o całkowitym braku refleksji nad konsekwencjami własnych działań.
I pewnie wciąż tkwilibyśmy w nieświadomości co do prawdziwych przyczyn zamknięcia ośrodka prowadzonego przez Barbarę Passini, gdyby w końcu ktoś nie powiedział „sprawdzam”. Dziennik.pl i Gazeta Prawna zadały sobie trud by zweryfikować podawane przez ministerstwo informacje i 25 stycznia opisały sprawę, która stała się podstawą cofnięcia akredytacji Krajowemu Ośrodkowi Adopcyjnemu.
Cztery dni później w studiu Dzień Dobry TVN pani Barbara Passini wraz z synem udzielili kolejnego wywiadu w tej sprawie:
Tym razem pani Barbara Passini twierdzi, że uzasadnienia decyzji o cofnięciu akredytacji nie ma, że sprawa na którą powoływał się wiceminister Marczuk jest tylko „pretekstem„, który „świadczy o niekompetencji„. W dalszej części dyrektor Krajowego Ośrodka Adopcyjnego podaje przyczyny dla których siostry zostały rozdzielone:
„Rozdzieliły władze amerykańskie z tego względu, że okazało się, że dziewczynka w Polsce nie była… Były dwie siostry, starsza miała 7 lat, nie była dzieckiem zdiagnozowanym i w Stanach kiedy rodzinę zaniepokoiło zachowanie dziewczynki i została przebadana, okazuje się, że to 7-letnie dziecko było wielokrotnie molestowane w Polsce i dlatego Amerykanie zwrócili się do władz polskich i zwrócili się do nas kiedy mniej więcej po upływie roku myśmy się o tym dowiedzieli.”
W przeczywistości, którą próbuje nam narzucić pani Passini dziewczynki nie zostały rozdzielone już na lotnisku, od razu po przylocie do Stanów, a znacznie później. Dziewczynka też (która według pani Barbary poszła do adopcji w wieku lat 7, nie 5) wcale nie trafiła do szpitala z ranami wskazującymi na wykorzystywanie seksualne z użyciem siły, w takim stanie, że wymagała natychmiastowej operacji narządów intymnych i założenia torby kolostomijnej. Nie, według słów pani Passini rodziców adopcyjnych wybranych przez ośrodek adopcyjny po prostu zaniepokoiło zachowanie dziewczynki – dlatego została przebadana. Dziewczynka była molestowana wyłącznie w Polsce – co wyklucza jakąkolwiek winę ośrodka – to właśnie z tych powodów „władze amerykańskie„, według słów pani Passini, rozdzieliły siostry. Skoro pani Barbara i kierowany przez nią ośrodek nie mają sobie nic do zarzucenia, to po co te kłamstwa?
Następnie do rozmowy włącza się pan Paweł Passini – zarzucając władzy próbę „upolitycznienia sprawy” i „zrobienia z tego jakiegoś chwytliwego niusu” – zapominając chyba, że to nie kto inny jak on sam zamiast odnieść się do faktycznych podstaw decyzji jakie wskazało ministerstwo – zaczął pisać na Facebooku o „dobrej zmianie” i „państwie wyznaniowym”, a by było bardziej kuriozalnie, dorzucił im ekstra groźby piekła.
Biznes adopcyjny
We wstępie pisałam, że adopcja jest tym, co łączy wybrakowane puzzle – z dwóch minusów robi plus. W rzeczywistości jednak proces jest bardziej złożony – równanie wymaga wyższej matematyki, w szczególności gdy mowa jest o adopcji międzynarodowej. Pod warstwą lukru o ratowaniu sierot i dawaniu im kochających rodzin… kryje się biznes. Bardzo brudny biznes, w którym popyt kształtuje podaż, a produktem są dzieci. Tu też matematyka jest nieubłagana: by jednemu dodać, innemu trzeba odjąć.
Kiedy mamy przed sobą z jednej strony chętnych by przysposobić, a z drugiej – dzieci w sierocińcach, to ktoś te elementy musi razem połączyć, zwłaszcza jeśli, jak jest w przypadku adopcji międzynarodowych, puzzle te rozsypane są po globusie. Potrzebny jest więc pośrednik – tę rolę pełnią w większości niepubliczne ośrodki adopcyjne.
Zarówno polskie przepisy Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego jak i Konwencja ONZ o Prawach Dzieci mówią, że wartością nadrzędną we wszelkich procesach adopcyjnych musi być dobro dziecka. Jak się jednak okazuje, prawa ekonomii są silniejsze niż litera prawa. Popyt bowiem – w naturalnych warunkach znacznie przewyższa podaż – w krajach zachodnich jest znacznie więcej osób chętnych przysposobić dziecko, niż jest rzeczywistych sierot – zwłaszcza tych najbardziej pożądanych – małych i zdrowych. A to sprawia, że z jednej strony rodzice adopcyjni muszą konkurować o dziecko tak samo, jak konsumenci na każdym innym rynku dóbr o ograniczonej dostępności, z drugiej zaś strony – wysoka podaż skłania ludzi do „pozyskiwania” drogami mniej lub bardziej legalnymi nowych „dóbr” – dla zaspokojenia potrzeb rynku. I tak jak we wszystkich transakcjach – zarówno klient jak i dostawca produktu w pierwszej kolejności dbają o zabezpieczenie interesów własnych, nie interesu dziecka.
Popyt
Adopcja międzynarodowa to ogromny biznes – który według szacunków, co roku w skali światowej generuje zyski na poziomie kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu miliardów dolarów. Kandydaci na rodziców adopcyjnych z państw zachodnich za adopcję jednego dziecka płacą grube pieniądze: w Stanach Zjednoczonych ceny wahają się między 25.000 a 60.000 dolarów za dziecko, w Europie jest to koszt w widełkach między 15.000 a 50.000 euro. Głównymi krajami „importującymi” dzieci z zagranicy są: Stany Zjednoczone, Włochy, Hiszpania, Francja i Izrael – przy czym Amerykanie przysposabiają co roku więcej dzieci z zagranicy, niż wszystkie pozostałe kraje świata łącznie.
Przypomnijmy więc – Konwencja ONZ o Prawach Dziecka wyraźnie stanowi w art. 21 pkt D, że państwa – strony (a więc wszystkie kraje świata za niechlubnym wyjątkiem Stanów Zjednoczonych) zobowiązane są „podejmować wszelkie możliwe kroki dla zapewnienia, aby w przypadku adopcji do innego kraju osoby w niej zaangażowane nie uzyskały z tego powodu niestosownych korzyści finansowych„. Skoro więc kandydaci na rodziców adopcyjnych płacą tak duże pieniądze, a przepisy prawa wykluczają, by ośrodki adopcyjne się bogaciły na procederze adopcyjnym to… na co idą te pieniądze? I jeśli są to tylko koszty proceduralne, to skąd zróżnicowanie ceny w zależności od wieku, stanu zdrowia i rasy dziecka? Jak podaje Mirah Riben – zajmująca się tą kwestią od czterech już dekad – to te 3 czynniki kształtują cenę maluchów na rynku adopcyjnym, to one wpływają na rozpiętość widełek.
Głównym kierunkiem adopcji zagranicznych dla polskich dzieci są Włochy. Koszt samej adopcji dziecka dla Włochów waha się między 15.000 a 50.000 euro, średnio wynosi 25.000 euro. Wraz z zakwaterowaniem, transportem i wyżywieniem jest to już 40.000 euro. We Włoszech też temat ten od jakiegoś czasu wzbudza kontrowersje. W jednym z artykułów dziennikarz Carmelo Abbate postanowił zweryfikować na co składają się koszta adopcji dziecka z Polski:
„Dlaczego koszty adopcji dziecka są tak wysokie? Według oficjalnej wersji – są to koszta przetworzenia dokumentów i wykonania tłumaczeń. Ale w Polsce na przykład według cenników wynagrodzeń za usługi prawnicze nie powinno to przekraczać 3.500 euro, dodatkowe 2.000 euro na inne dokumenty, notariusza, znaczki skarbowe i 500 euro dla kierowcy – tłumacza. Łącznie 6.000 euro – mniej niż połowa tego, co często jest żądane. Innym problemem jest to, że gdy para nawiązuje kontakt z przedstawicielem zagranicznej instytucji to zaczynają się żądania pieniędzy na czarno, oferty macic do wynajęcia, niekiedy szantaż i pogróżki”
Skoro więc przysposabiający płacą średnio 25.000 euro za dziecko, koszty formalności powinny się zamknąć w 6.000 euro, to do czyich kieszeni idzie pozostałych 19.000?
Podaż
Są dwa główne powody dla których ludzie z krajów zachodnich chcą przysposobić dzieci w procesie adopcji międzynarodowej – bezpłodność i poczucie misji. Ci, którzy nie mogą mieć dzieci biologicznych szukają opcji alternatywnych, by móc wychować dziecko, by zaspokoić swój instynkt macierzyński czy ojcowski. Drugą grupą są osoby działające z pobudek ideologicznych – głównie chodzi o ewangelików w Stanach Zjednoczonych, którzy w adopcji odnajdują prawdziwe przesłanie ewangelii i chcą swoim poświęceniem ukazać wyznawaną wiarę. Obie grupy zainteresowane są głównie dziećmi małymi (do 3 lat), zdrowymi, przy czym głównie dla pierwszej grupy rasa bywa kwestią niezmiernie istotną. Mimo często najlepszych intencji jednak – obie grupy wspierając przez uczestnictwo biznes adopcyjny przyczyniają się do ogromnych nieszczęść do jakich dochodzi w najbiedniejszych rejonach świata.
Zacznijmy od legalnej definicji sieroty. Według prawa międzynarodowego sierotą nie jest dziecko, którego oboje rodzice nie żyją, lecz dziecko, którego przynajmniej jedno z rodziców zmarło lub którego rodzice zrzekli się praw do dziecka na piśmie. To rozszerzenie definicji sprawia, że na całym świecie niemal 90% dzieci, które znajdują się w sierocińcach wcale sierotami nie są – główną przyczyną tego, że do ośrodków trafiają jest bieda – mają jednak nie tylko dalszych krewnych, ale i biologicznych rodziców, którzy żyją. Ale to nie wszystko. W związku z wysokim popytem na dzieci w krajach zachodnich i ogromnymi pieniędzmi, które za tym idą – w biednych krajach istnieje cały szereg sposobów na „pozyskiwanie” nowych sierot – nakłania się rodziców biologicznych podstępem do podpisania papierów w języku, którego nie znają, fałszuje się akty zgonu rodziców biologicznych, obiecuje edukację w Europie – nie wspominając o adopcji, dzieci porywa się na ulicach, ze szpitali czy ze szkół – czasem wręcz sami nauczyciele są „rekruterami„, którzy handlarzom dzieci wystawiają ofiary.
Na całym świecie pełno jest przykładów tego typu. Na wiejskich obszarach Nepalu, gdzie za dostarczenie zdrowego dziecka dostać można nawet 5.000 dolarów, co roku bez śladu znikają ich setki – często łamiąc życie ich rodzinom – rodzice adopcyjni w krajach zachodnich są przekonani zaś, że przygarniając dzieci pod swój dach „ratują sieroty z trzeciego świata„. Malezyjskie ośrodki pomocy społecznej skupywały dzieci na zagraniczną adopcję od matek po $236 za sztukę, w chińskiej prowincji Hunan cena wynosiła $350. W Indiach proceder podstępnego odbierania dzieci rodzicom ma miejsce od lat, a winni są bezkarni – bo istnieją przesłanki by przypuszczać, że handel dziećmi koordynowany tam jest przez samą władzę. W 2007 roku pracownicy francuskiej fundacji „Zoe’s Ark” próbowali wywieźć 103 dzieci z Czadu jako „sudańskie sieroty” – jak się potem okazało większość z nich została porwana rodzinom w Czadzie. To samo miało miejsce po trzęsieniu ziemi na Haiti – jak te sępy zjechały się tam fundacje i kościelne misje – które porywały dzieci na zagraniczne adopcje (a złapana na gorącym uczynku Laura Silsby została zwolniona z więzienia dzięki wstawiennictwu Clintonów). W Kambodży amerykańska „działaczka” Lauryn Galindo (z której usług skorzystała m. in. Angelina Jolie) podstępnie zabierała matkom dzieci, czasem za równowartość siatki ryżu – władze przez lata miały świadomość, że wywożone z kraju pod pretekstem międzynarodowej adopcji dzieci sierotami nie są, z jakiegoś powodu jednak przymykały na to oko. Władze Gwatemali aresztowały Amerykankę Nancy Susan Bailey prowadzącą lokalny sierociniec pod zarzutem handlu dziećmi i wydania drogą nielegalnej adopcji tysięcy dzieci, głównie do Stanów w zamian za opłaty sięgające 40.000 dolarów. W Rumunii przez ponad 20 lat dzieci były jednym z głównych „produktów eksportowych” – aż w końcu władzy udało się zablokować proceder odbierania bezprawnie rodzicom dzieci i wywożenia ich na zachód.
Aktualnie głównym państwem dostarczającym dzieci na zachód jest Kongo – państwo co prawda bogate jest w surowce, zyski z wydobycia jednak płyną do państw zachodnich. Niestety ten sam schemat wyzysku dotyczy „eksportowanych” dzieci. W zeszłym roku włoska prasa ujawniła proceder „wykradania” rodzinom z Kongo dzieci i wysyłania ich drogą adopcji międzynarodowej do Włoch. W sprawę zamieszana była włoska organizacja pozarządowa – Amici dei bambini – w skrócie Aibi. Okazało się to tylko wierzchołkiem góry lodowej – historia ukazała skorumpowanie systemu adopcji dzieci z zagranicy i absolutny brak jakiejkolwiek kontroli organu teoretycznie nadzorującego – CAI (Commissione per le adozioni internazionali). Jak się bowiem okazało – CAI od lat funkcjonuje jako atrapa kontroli, jest sparaliżowana do tego stopnia, że przez ponad 2 lata komisja nawet raz się nie zebrała. Jak tłumaczy Silvia Della Monica – nowa przewodnicząca komisji, która próbuje zaprowadzić w systemie porządek – wynika to „z konfliktu interesów z agencjami adopcyjnymi, które za pośrednictwem swoich przedstawicieli działają wewnątrz komisji”. A jeśli jedyny organ nadzorujący agencje adopcyjne składa się z przedstawicieli tych agencji – to znaczy, że są one poza jakąkolwiek kontrolą.
Przypominam więc – to właśnie Włochy od lat są głównym kierunkiem adopcyjnym polskich dzieci. Prezydent Komisji – Silvia della Monica mówi wprost: „We Włoszech istnieją instytucje oferujące adopcje międzynarodowe, które tak na prawdę handlują dziećmi – praktyki te muszą zostać wyeliminowane.” Mimo chęci unormowania sytuacji, prezydent komisji ds. adopcji międzynarodowych jest wciąż blokowana: „sytuacja nie jest normalna, a wynika z wątpliwego również pod względem finansowym zachowania agencji, zwłaszcza w porównaniu z rygorem procedur adopcyjnych, którym próbuję przywrócić legalność”.
W trakcie śledztwa okazało się, że ta sama organizacja – Aibi miała silne powiązania z międzynarodową siatką pedofilską – że dzieci gwałcone w bułgarskim sierocińcu i wykorzystywane do tworzenia dziecięcej pornografii poprzez nią właśnie trafiały następnie na włoski „rynek adopcyjny„. Ta sama organizacja miała też naciskać na rząd rumuński by ten przywrócił możliwość międzynarodowych adopcji. Organizacja Aibi była hojnie finansowana zarówno przez UNICEF jak i z funduszy unii Europejskiej. Śledztwo w sprawie włoskiej afery adopcyjnej wciąż trwa – mimo ujawnionych nadużyć i nieprawidłowości we włoskim systemie adopcyjnym, wciąż jest to kraj do którego trafia większość polskich dzieci adoptowanych za granicę.
Reklamacje
Chcę zaznaczyć, że bez wątpienia wiele dzieci w wyniku adopcji międzynarodowych trafia do dobrych, kochających rodzin. Nie jest więc tak, że adopcje międzynarodowe są czystym złem – wiele rodzin adopcyjnych staje się trybikami w tej wielkiej, wątpliwej moralnie machinie mimo najlepszych intencji. Nie jest jednak też prawdą, że adopcje międzynarodowe mają zawsze szczęśliwe zakończenie – bardzo często bowiem kończą się źle i o tym fakcie cały biznes adopcyjny milczy.
W 2013 roku Agencja Reutera przeprowadziła śledztwo dziennikarskie w tej sprawie i sporządziła z niego obszerny raport. Wyniki są zatrważające. Po pierwsze w Stanach Zjednoczonych by adoptować dziecko w kraju kandydaci na rodziców adopcyjnych muszą spełnić określone warunki, proces przebiega zaś pod okiem pracowników socjalnych. Inaczej jest w procesie adopcji międzynarodowej – tu za cały proces odpowiadają agencje adopcyjne, po zakończeniu procesu przysposobienia brak jakiegokolwiek nadzoru z zewnątrz. Jak się jednak okazuje – wiele rodzin po jakimś czasie zmienia zdanie i żałuje adopcji malucha. Co się wtedy dzieje? Śledztwo Agencji Reutera wykazało, że pozbycie się niechcianego już dziecka jest niezwykle proste – wystarczy napisać w internecie ogłoszenie, kiedy ktoś się zgłosi – spotkać się z nim na jakimś parkingu przed McDonaldem czy stacją benzynową, podpisać papiery ustanawiające tę osobę nowym opiekunem prawnym, oddać dziecko i odjechać. Nazywa się to prywatną re-lokacją (rehoming). W Stanach Zjednoczonych, w co aż trudno uwierzyć, istnieje cały rynek skupu, czy też recyklingu adoptowanych dzieci i według przeprowadzonych szacunków, dzieci z adopcji zagranicznych, które zostały specjalnie ściągnięte do obcego im kraju, którego języka często nie znają – stanowią ponad 70% internetowych ofert rodziców adopcyjnych. Agencja Reutera namierzyła co najmniej 8 tego typu internetowych grup / forum na Yahoo i Facebooku, na których można dać ogłoszenie by pozbyć się niechcianego dziecka. Reuter’s przeanalizował 5029 ogłoszeń tego typu, zamieszczonych na jednej z grup Yahoo na przestrzeni 5 lat. Statystycznie raz na tydzień ktoś umieszczał ofertę, większość dzieci była w wieku od 6 do 14 lat, najczęściej były to dzieci z Rosji, Chin, Etiopii i Ukrainy. Wiele dzieci było re-lokowane wielokrotnie, niektóre w ten sposób trafiały pod opiekę osób chorych psychicznie, dewiantów, osób którym odebrano władzę rodzicielską nad własnymi dziećmi, osób wielokrotnie oskarżanych o pedofilię. Państwo nie prowadzi żadnych statystyk dotyczących międzynarodowych adopcji – nie wiadomo więc nawet jaka jest prawdziwa skala tego zjawiska.
Sytuacja we Włoszech, jak się okazuje, też nie jest różowa. Tam też co 3 dni dziecko adoptowane zostaje zwrócone przez rodziców adopcyjnych państwu, a od 2013 roku zablokowane przez agencje adopcyjne CAI nie przedstawiło żadnego raportu dotyczącego adopcji międzynarodowych.
Wracając jednak na chwilę do historii dwóch sióstr wydanych do adopcji do Stanów Zjednoczonych przez Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci – nie trudno zauważyć, że łatwość z jaką można pozbyć się niechcianego dziecka może być sposobem obejścia polskich regulacji o nierozdzielaniu rodzeństw. Przekładając to na wcześniej opisany casus przypuszczalnie para chcąc adoptować jedynie 3-letnią dziewczynkę z Polski, mogła przysposobić obie siostry po to tylko, by od razu po przylocie do Stanów Zjednoczonych, już na lotnisku dokonać prywatnej re-lokacji starszego dziecka. Co więcej ośrodek chcąc przedstawić się opinii publicznej w jak najlepszym świetle mówi, że mimo braku prawnego obowiązku monitorowania dalszych losów dzieci wydanych do adopcji, oni sami wymagają wysyłania im raportów na ten temat. Jak jednak wskazuje Roelie Post – była urzędniczka Komisji Europejskiej – jest to jedynie działanie pozorowane, bowiem tego typu raporty wykonywane są albo przez rodziców adopcyjnych, albo przez same agencje – a więc 2 grupy osób, które nie mają żadnego interesu w tym by ujawniać, że coś mogło pójść nie tak. Najlepszym tego przykładem są raporty jakie agencja EAC nadesłała po roku w związku z adopcją polskich dziewczynek do Stanów Zjednoczonych – „Informowały o rozdzieleniu, ale były pozytywne. Kontrole były przeprowadzane zanim sprawa domniemanego molestowania wyszła na jaw„
Lobby adopcyjne
Wypowiadająca się w filmiku powyżej Roelie Post jest pierwszą demaskatorką biznesu adopcyjnego. Jako urzędnik Komisji Europejskiej w 1999 roku powierzono jej rolę zarządzającej projektem „Dossier rumuńskich dzieci i mniejszości” w związku z pracami nad rozszerzeniem Unii Europejskiej – w ten sposób została pierwszym w historii Komisji Europejskiej ekspertem do spraw dzieci. Badając akta powierzonej jej sprawy Roelie odkryła prawdę o procederze sprzedaży rumuńskich dzieci na zachód pod przykrywką adopcji zagranicznych. Adopcje miały miejsce od roku 1989 – a więc od momentu obalenia rządów Nicolae Ceausescu. Jak się okazało 97% dzieci w ten sposób wywiezionych na zachód wcale nie było sierotami – zostały w okrutny sposób, często nawet bez pozorowania legalności procesu, odebrane rodzicom biologicznym. Agencje adopcyjne zaś mogły żądać za nie ogromnych sum głównie dlatego, że były białe. Podejrzewano też, że wiele dzieci wywożono z kraju nie w celach adopcyjnych, a celem pozyskania organów lub, że dzieci trafiały do siatek pedofili. Komisarzem Unii Europejskiej ds. Rozszerzenia Unii był wtedy niemiecki polityk – Günter Verheugen, który sprawę adopcji zagranicznej rumuńskich dzieci podsumował następująco:
„Bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że w rzeczywistości mieliśmy do czynienia z legalnym handlem dziećmi”
Günter Verheugen zapowiedział, że przy współpracy z rządem Rumunii zaprowadzi w tej sprawie porządek i nie ugnie się pod naciskami lobby adopcyjnego. Tak też się stało – jednym z warunków przyjęcia Rumunii do wspólnoty było zaprzestanie sprzedaży dzieci za granicę – w 2001 roku taką decyzję podjęto tymczasowo, a w 2005 roku Rumunia oficjalnie i na stałe zakazała adopcji zagranicznych.
Jak się potem okazało jednak – lobby adopcyjne nie dało łatwo za wygraną i zaczęło naciskać na rządzących zarówno od środka, jak i z zewnątrz kraju. Presja szybko przyjęła wymiar polityczny i sprawa adopcji zagranicznych rumuńskich dzieci podnoszona była przez ówczesnego sekretarza stanu USA – Colina Powella – Amerykanie pod rygorem odmowy Rumunii członkostwa w NATO chcieli wymusić na tamtejszym rządzie przywrócenie adopcji zagranicznych. O to samo zabiegał kandydat na prezydenta – John Kerry, a następnie sekretarz stanu za prezydentury Baracka Obamy – Hillary Clinton. Podobne żądania podnosili też politycy innych krajów zachodnich, jak i potężne organizacje, jak wspomniane wcześniej Aibi. Adopcje zagraniczne są więc przedmiotem przetargów politycznych, za którymi stoi olbrzymie lobby adopcyjne wielo-miliardowego biznesu – wszystko po to by ludzie z zachodu mogli „ratować sieroty”, które sierotami nie są. Wróćmy więc do kwestii fundamentalnej: czy wciąż siłą napędową jest tu dobro dziecka?
Równanie z niewiadomymi
Adopcje bez wątpienia mogą być tym, co w połamanej rzeczywistości zmienia dwa minusy w plus. Jednocześnie pamiętać musimy, że ogromna większość współczesnych międzynarodowych adopcji napędzana jest popytem na dzieci w państwach zachodnich – a by jednym dodać, innym trzeba odjąć. Skoro opanowaliśmy już te podstawowe prawa matematyki rządzące adopcjami zagranicznymi, czas sprawdzić nasze siły i rozwiązać bardziej skomplikowane zadanie – równanie z niewiadomymi.
25 stycznia bieżącego roku Stowarzyszenie Wolne Społeczeństwo złożyło zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa handlu dziećmi między innymi przez panią Barbarę Passini, Izabelę Rutkowską i Rzecznika Praw Dziecka – Marka Michalaka. W uzasadnieniu wniosku o wszczęcie postępowania karnego napisano:
„Wskazywane niniejszym osoby stworzyły i podtrzymują lub pozwalają utrzymywać w rozkładającym się państwie polskim system handlu dziećmi pod pozorem adopcji zagranicznych. Dzieci dostarczane były i są do państw, w których nie mają ochrony przed czynieniem z nich przedmiotów dalszej wymiany handlowej, w szczególności do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Dzieci będące ofiarami wskazanych osób były lub są wykorzystywane seksualnie za wiedzą wskazanych osób. Dzieci mogły lub mogą być także wykorzystywane do celów medycznych, w szczególności do pozyskiwania od nich materiału biologicznego.”
To, czy faktycznie polskie dzieci były przedmiotem handlu, do którego przyłożył rękę Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, Rzecznik Praw Dziecka, sędziowie i prokuratorzy, a nawet przedstawiciele ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej jest na razie niewiadomą – której prawdziwość albo fałsz, mam nadzieje, ujawni śledztwo prokuratury. Nie jest jednak tak, że całe równanie składa się z niewiadomych – coraz więcej elementów układanki jest przed nami odkrytych i obraz, który tworzą, jest dość spójny.
Wiemy już, że apele podnoszone od lat przez niezależne organizacje i działaczy społecznych nie są bezpodstawne – że tak jak twierdzili – adopcje zagraniczne przeprowadzane są mino nagminnych nadużyć, że rozdziela się rodzeństwa, że wcale nie jest tak – jak twierdziła jeszcze we wrześniu zeszłego roku pani Izabela Rutkowska z Krajowego Ośrodka Adopcyjnego, że „za granicę wysyłane są tylko takie dzieci, których w Polsce nikt nie chciał – albo chore, upośledzone, z różnymi dysfunkcjami, albo starsze”. Prawdą okazały się też twierdzenia, że nikt nie wie, co z wydanymi dziećmi się dzieje, że nie ma żadnej rzetelnej kontroli ani doniesień na temat ich losu, a przynajmniej niektóre w wyniku procesu adopcyjnego trafiają w ręce pedofili.
Elementy układanki już ujawnione, wskazują nam też dokładnie na to, czego nie wiemy. Sprawa dwóch sióstr wydanych drogą adopcji do Stanów Zjednoczonych obnażyła bowiem ogrom nadużyć faktycznych jak i tych potencjalnych do których na przestrzeni lat mogło dochodzić. Jakże wymowny jest fakt, że historia ta ujrzała światło dzienne tylko i wyłącznie dlatego, że nastąpiła kumulacja nieszczęśliwych zdarzeń – tego, że dziewczynka na skutek krzywd doznanych w nowej rodzinie adopcyjnej wymagała natychmiastowej operacji i tego, że lekarze się nią zajmujący znaleźli na jej ciele blizny wskazujące na to, że mogła być ona wykorzystywana również w Polsce. Tylko z tego powodu polskie organy zostały powiadomione o losie dziewczynki. To oznacza, że na przestrzeni lat mogło być wiele dzieci wydanych drogą adopcji zagranicę, które również zostały rozdzielone z rodzeństwem, były wykorzystywane seksualnie, nawet z użyciem przemocy, mogły też spotkać je inne nieszczęścia – i nikt o tym nie wiedział. Co więcej – fakt, że pani Barbara Passini kłamie w mediach w kwestiach już ujawnionych, które można zweryfikować, rzuca cień wątpliwości na wszystkie inne jej twierdzenia o działalności prowadzonego przez nią Krajowego Ośrodka Adopcyjnego. Wiemy też, że ośrodek ten zaniechał powiadomienia prokuratury o losie dziewczynki, kiedy został poinformowany o sprawie przez policję amerykańską i że mimo całej tej sytuacji kontynuował współpracę z EAC – której Departament Sprawiedliwości zarzuca między innymi handel dziećmi. Co więcej – włoska prasa również informowała o tym, że wobec włoskich rodzin chcących dokonać adopcji z Polski wysuwa się, oprócz oficjalnych opłat, również żądania dodatkowych kwot, pod stołem.
Kolejną kwestią wartą rozważenia są przepisy ustawy o wspieraniu rodzin i systemie pieczy zastępczej, które de facto skutkują obejściem przepisów kodeksowych i prawa międzynarodowego – że pod pozorem usprawnienia procesu adopcyjnego nowe przepisy wypychają narzuconym pośpiechem dzieci z systemu adopcji krajowej do systemu adopcji międzynarodowej, zaś art 166a de facto sprawia, że zasada nierozdzielania rodzeństw jest jeno pozorna. Pani Barbara Passini brała udział w pracach nad projektem ustawy, a w 2009 roku podpisała list otwarty ponaglający ówczesny rząd do szybszego wprowadzenia nowej ustawy w życie.
Przetaczany wcześniej przykład Rumunii pokazuje jak wielką siłę nacisku ma lobby adopcyjne. Nawet jeśli adopcje zagraniczne przeprowadzane są przez polskie ośrodki w sposób krystalicznie czysty i uczciwy, nawet jeśli zaangażowane w ten proces osoby „nie uzyskują z tego powodu niestosownych korzyści finansowych” – to i tak nikt nie ma kontroli nad tym, co się z wydanymi dziećmi dzieje potem – a zarówno we Włoszech jak i w Stanach Zjednoczonych chaos związany z adopcjami międzynarodowymi chętnie wykorzystują drapieżcy. Od kiedy Rosja i Rumunia zakazały adopcji zagranicznych Polska jest jednym z bardzo nielicznych krajów, który wydaje tą drogą białe dzieci – i niestety również ten czynnik naraża je na zwiększone niebezpieczeństwo trafienia w niewłaściwe ręce.
Już teraz widać naciski na rząd, by cofnąć podjętą decyzję. Po opisaniu przez Dziennik Gazeta Prawna i Dziennik.pl bulwersującej sprawy adopcji sióstr do Stanów Zjednoczonych, portal natemat.pl i telewizja TVN, mimo wcześniejszych ataków na ministerstwo postanowiły poinformować o sprawie. Nie zrobiły tego jednak pozostałe media – w tym te związane z wydawnictwem Agora. Więcej – Gazeta Wyborcza i Oko.press zdają się kontynuować kampanię dezinformacji mającej na celu przywrócić Krajowemu Ośrodkowi Adopcyjnemu akredytację ministerstwa do przeprowadzania adopcji zagranicznych, wtóruje im też Rzecznik Praw Dziecka – Marek Michalak:
Czy dziennikarze cytowanych mediów i Rzecznik Praw Dziecka nie mają dostępu do internetu? Nie są w stanie dojść do przyczyn dla których ministerstwo odebrało akredytację Krajowemu Ośrodkowi Adopcyjnemu – nawet w sytuacji gdy historię będącą podstawą tej decyzji opisano już wielokrotnie w środkach masowego przekazu? Czy faktycznie siłą napędową jest tu ochrona dzieci? Czy raczej Krajowego Ośrodka Adopcyjnego i pani Passini?
Chcesz prawdy, czy wolisz coś ładnego?
Wygodniej byłoby udawać, że handel dziećmi nie istnieje – że agencje adopcyjne niczym troskliwe misie kierują się altruizmem i potrzebą pomocy bliźniemu, wyrażają moc serca, nie dolara, że rodzice adopcyjni zmieniają świat na lepsze ratując porzucone na pastwę losu sieroty, a prawo stoi na straży ich bezpieczeństwa. Te wzniosłe hasła, ta cała pastelowa otoczka jest jednak częścią problemu – bo usypia czujność społeczeństwa. Pod grubą warstwą lukru, o czym poświadczają (zbyt) liczne przykłady z całego świata, kryje się bowiem handel dziećmi, seksualne niewolnictwo i kradzież organów. Adopcje zagraniczne stały się przykrywką dla wielkich zbrodni, których ofiarami są najsłabsi, najbardziej bezbronni.
Przedstawione w tym wpisie fakty dotyczące sytuacji w Polsce nie dają pełnego obrazu sytuacji – wciąż jest to równanie z niewiadomymi. To jednak co już wiemy wystarczy, by całą sytuację uznać za ogromny skandal, który powinien wstrząsnąć całą instytucją adopcji zagranicznych, nie tylko Krajowym Ośrodkiem Adopcyjnym. Może się bowiem okazać, że nie ma przypadku w zmianach w prawie jakie nastąpiły na przestrzeni ostatnich kilku lat, że nie bez powodu rządzący głusi byli na apele fundacji i działaczy społecznych, że określone osoby z wydawania polskich dzieci za granicę czerpały niestosowne korzyści finansowe, a poczucie bezkarności innych nie było bezpodstawne.
Dojście do prawdy jest w gestii organów śledczych i prokuratury. Nam pozostaje jeden wybór – przyłączyć się do tych, którzy ten skandal wolą przemilczeć, lub tych, którzy od dawna krzyczą na ten temat.
Jeśli doceniasz moją pracę, możesz mnie wesprzeć poprzez Paypal lub przelew bankowy tytułem darowizny:
nr konta: 42 1140 2004 0000 3202 4625 3797
