Historię piszą zwycięzcy

„Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”

– George Orwell

Dyskusje o historii, zwłaszcza te prowadzone przez polityków, nie są w stanie zmienić przeszłości – są za to w stanie zmienić jej percepcję. Fakty zaś przestają mieć znaczenie, jeśli kłamstwo powszechnie uchodzi za prawdę. Nikt nie może słowem zmienić biegu wydarzeń już odbytych – wystarczy jednak przeszłość zniekształcić, pewne jej elementy pominąć, inne wyostrzyć, by uczynić z niej narzędzie manipulacji i propagandy, która zmienia nie przeszłość, a teraźniejszość. A kształtując teraźniejszość wyznacza też tor przyszłych wydarzeń, kreśli przyszłość następnych pokoleń.

W ostatnim czasie spór o historię roziskrzył się na linii Polska – Izrael. Rząd w Tel Avivie sprzeciwił się planom Warszawy wprowadzenia nowelizacji do ustawy IPN, zakazującej używania sformułowania „polskie obozy koncentracyjne” / „polskie obozy zagłady”. Ktoś zapyta: jakie znaczenie dla nas, żyjących teraz, ma to czy obozy zbudowane w trakcie II Wojny Światowej były „polskie”, „niemieckie”, czy „nazistowskie„? Dlaczego nomenklatura dotycząca obiektów w większości dawno już rozebranych, zamkniętych, do tej pory jest w stanie rozognić konflikt między narodami? Czy nie powinniśmy wszyscy machnąć ręką na to, co było, odpuścić i martwić się o dziś, zamiast spierać o przedwczoraj? Dlaczego konflikt o historię urasta do sprawy najwyższej wagi i żadna ze stron ani myśli dać za wygraną? Jaki realny wpływ ta historia może mieć na aktualne interesy, na politykę, a wreszcie – na naszą przyszłość?

Drugi poziom sporu ma charakter aksjologiczny – w swej istocie jest sporem o wartości. Prawda i wolność to dwie wartości dla których, większość osób przyzna, warto się spierać, a nawet warto walczyć. Problem rodzi się wtedy, kiedy znajdują się one w konflikcie – kiedy ochrona jednej, skutkuje ograniczeniem drugiej. Tak też jest w tym przypadku – ustawa IPN, jak wskazują jej twórcy, ma na celu ochronę prawdy historycznej – jej skutkiem jest jednak ograniczenie wolności słowa. Spór więc się toczy o to, czy ważniejsza jest prawda, nawet jeśli ogranicza ona wolność, czy też może ważniejsza jest wolność, nawet jeśli oznacza ona przyzwolenie na rozpowszechnianie kłamstw.

Wreszcie – spór należy też rozważyć w szerszym kontekście, uwzględniając obrazy schowane poza pierwszym planem, elementy nieostre, ukryte; cienie o których nie wypada wspominać, tło o którym wszyscy wolą milczeć. Z tego względu ten tekst na początku może wydawać się chaotyczny, bo poruszam w nim bardzo wiele, pozornie oddalonych od siebie tematów – jeśli jednak przeczytasz go do końca to wszystko ułoży się w spójną całość.

Zaczynając więc swą analizę, podnoszę pytanie: czym różnią się dzisiejsze protesty strony izraelskiej wobec ustawy IPN, od deklaracji składanych przez Benjamina Netanyahu niespełna półtora roku temu? W listopadzie 2016 roku, jak czytamy z nagłówków, „Izrael sprzeciwiał się używaniu sformułowania „polskie obozy zagłady” – dziś Izrael pod rządami tego samego premiera „zdecydowanie sprzeciwia się polskiej ustawie zakazującej używania sformułowania „polskie obozy zagłady”. Dlaczego Bibi, jak Wałęsa, „jest za, a nawet przeciw”? Jaka jest różnica między pustą deklaracją, a stworzeniem aparatu dającego możliwość jej egzekucji? Komu ta zmiana robi różnicę?

Zanim odpowiem na te pytania, chcę przedstawić tło całej sytuacji. Aktualny spór jest bardzo jaskrawy – jest jednak tylko fragmentem znacznie większego obrazu. Nie da się go dostrzec, nie uwzględniając i innych, wcześniejszych wydarzeń. Nie da się go zrozumieć, zamykając oczy na pewne fakty.

Stare argumenty, nowe prawa, naziści

W odróżnieniu od Polski, Izrael od momentu powstania otrzymywał wysokie reparacje wojenne od Niemiec. Szacuje się, że na przestrzeni lat obywatelom Izraela przyznano (w przeliczeniu uwzględniającym inflację) około 89 miliardów dolarów. Mocą ostatniego porozumienia, rząd Niemiec zgodził się płacić żyjącym wciąż pokrzywdzonym 772 miliony dolarów – w transzach, od roku 2013 do końca 2017 roku. W 2009 roku izraelski Minister Finansów Yuval Steinitz zapowiedział, że będzie się domagał kolejnych reparacji – sięgających od 450 milionów do miliarda dolarów. Do porozumienia jednak nie doszło i wraz z końcem roku 2017, po 72 latach od zakończenia wojny, Niemcy przestały wypłacać Izraelowi pieniądze.

I im bliżej było tej daty, tym coraz wyraźniej Żydzi przenosili punkt ciężkości wszystkich win im zadanych podczas II Wojny Światowej z Niemców, na obywateli innych krajów:

Kiedy premier Litwy – Andrius Kubilius odbył wizytę do Izraela, tamtejsze media pisały, że Litwini nie mają wystarczającego poczucia winy za wydarzenia jakie miały miejsce w trakcie II Wojny Światowej. Co prawda stworzono na Litwie centra edukacji o holokauście dla dzieci – to jednak nie wystarcza – należy wprowadzić też program o holokauście na uniwersytety i tam nauczać o wielkich bohaterach żydowskiego pochodzenia i o zbrodniach Litwinów przeciw nim wymierzonym:

„Dla wielu Żydów, samo wspomnienie nazwy „Litwa” jest bolesne. Litwini byli w końcu jednymi z najbardziej entuzjastycznych zwolenników Nazistów poza granicami Niemiec – wielu Litwinów wywodzących się z różnych środowisk z własnej woli pomagało łapać i zabijać Żydów zanim jeszcze Naziści wkroczyli do kraju w 1941 roku. Żydów gromadzono tysiącami, prowadzono do lasów okolicznych miast i tam masakrowano, wrzucając ich do wielkich dołów, które wcześniej sami musieli kopać. (…) Współuczestnictwo Litwinów, jak twierdzą historycy, było jednym z powodów dla którego niemiecka maszyna śmierci, jaka władała w kraju w latach 1941-1945 była jedną z najbardziej efektywnych w całym nazistowskim imperium – 95% Litewskich Żydów zostało zamordowanych do czasu końca wojny”

Nie inaczej przedstawia się sytuacja Ukrainy – jak czytamy: Wielu Ukraińców nie chce słyszeć o tym, że ich bohaterowie brali udział w Holokauście. Prezydent Revlin jednak nie boi się mówić prawdy”. W trakcie swojej wizyty na Ukrainie prezydent Izraela – Reuven Rivlin wygłosił następujące słowa:

„Około 1.5 miliona Żydów zostało zamordowanych na terytoriach współczesnej Ukrainy podczas II Wojny Światowej. W Babim Jarze i w wielu innych miejscach mordu. Strzelano do nich w dolinach, w lasach, wrzucano do dołów, do masowych grobów. Wielu z kolaborantów było Ukraińcami, najwięcej spośród członków OUN [Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów – przypis redakcyjny] którzy dokonywali pogromów i masakr przeciw Żydom i wielokrotnie oddawali ich w ręce Niemców. To prawda, że było też ponad 2,500 Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, były to jednak samotne świece, które świeciły pośród ludzkiej ciemności. Większość milczała.”

Oprócz reparacji wojennych od Niemiec, Izrael od momentu powstania w 1948 roku otrzymuje też wsparcie finansowe od swego „największego sojusznika” – Stanów Zjednoczonych. Jak się szacuje, do roku 2014 z uwzględnieniem inflacji USA podarowało Izraelowi 233.7 miliarda dolarów. Suma ta wciąż wzrasta o ponad 3 miliardy rocznie (w 2017 roku fiskalnym o 3.7 miliarda). W 2016 roku prezydent Barack Obama podpisał po raz kolejny rekordową umowę na pomoc militarną dla Izraela na lata 2019-2028 w wysokości 38 miliardów dolarów. Oznacza to, że każdego dnia amerykańscy podatnicy ośmiu milionom Izraelczyków płacą ponad 10 milionów dolarów.

Ale nie tylko w ten sposób Ameryka wspiera swojego „największego sojusznika” – już 24 stany wprowadziły przepisy zakazujące organom państwowym jakiejkolwiek współpracy z podmiotami prywatnymi biorącymi udział w działaniach dyskryminujących lub bojkotujących Izrael, osoby prowadzące działalność gospodarczą w Izraelu lub na terytoriach będących pod jurysdykcją Izraela. Każda umowa między podmiotem państwowym a podmiotami prywatnymi na dostarczenie materiałów, sprzętu lub usług zawierać musi klauzulę zapewniającą, że strona nie bierze udziału w bojkocie Izraela, ani nie będzie w nim brać udziału w czasie trwania umowy. Kolejnym krokiem jest najnowszy projekt ustawy S.720, która również zakazywać ma bojkotu Izraela, tym razem na poziomie państwowym i w stosunku do wszystkich. Jeśli ustawa ta wejdzie w życie, to za wspieranie bojkotu Izraela, ale też za samo rozpowszechnianie informacji o bojkocie w Stanach Zjednoczonych grozić będzie odpowiedzialność zarówno cywilna w wysokości minimum 250.000 dolarów, jak i karna sięgająca nawet miliona dolarów i 20 lat więzienia. Jak wskazują krytycy projektu:

„Ustawa ta grozi ogromnymi karami przeciw przedsiębiorcom, czy osobom prywatnym, które decydują się nie kupować dóbr od firm operujących na terytoriach okupowanej Palestyny i które wyrażają otwarcie – np. przez post na Facebooku lub Twitterze – że robią to z powodu popierania bojkotu do którego wezwało ONZ czy Unia Europejska. Tego rodzaju kary nie uderzają w handel, a w wolność słowa i polityczne poglądy. Ustawa ta zakazuje nawet poinformowania organów ONZ o tym, że prowadzi się bojkot przeciw Izraelowi”

To jednak nie jedyne przepisy, których przepchnięcie lobbują teraz Żydzi w Ameryce. W zeszłym roku stworzono też dwie poprawki do amerykańskiej ustawy reprywatyzacyjnej – S.447 i H.R.1226 – na mocy których Departament Stanu USA ma wspierać organizacje zrzeszające ocalałych z holokaustu w dążeniach do „odzyskania” mienia po Żydach, którzy w holokauście zmarli nie pozostawiając spadkobierców oraz mienia niesłusznie odebranego Żydom po wojnie za czasów rządów komunistów – w tych przypadkach na mocy proponowanych poprawek Żydzi mają przejmować polskie mienie lub uzyskiwać odpowiednią rekompensatę pieniężną. Przedmiotem poprawek są nie tylko kamienice czy synagogi, ale również lasy, pola oraz nieruchomości przemysłowe. Proszę sobie wyobrazić jakich przypadków w praktyce to dotyczy: jeśli Polak żydowskiego pochodzenia (wszak Izrael wtedy nie istniał) posiadał kamienicę, zmarł nie pozostawiając spadkobierców, a kamienica została doszczętnie zburzona w trakcie wojny i odbudowana potem za miliony złotych przez Polaków – ma ona teraz trafić w ręce Żydów. I nie chodzi o pojedyncze przypadki – może chodzić nawet o bilion złotych – a więc kilka razy więcej niż tytułem reparacji wojennych na przestrzeni lat, Żydom wypłaciły Niemcy i nawet więcej niż od momentu powstania do teraz przekazał Izraelowi jego „największy sojusznik” – Ameryka (i to z uwzględnieniem inflacji!).

W czasie kiedy w Ameryce Żydzi lobbowali za wprowadzeniem wszystkich tych zmian do amerykańskiego prawa – które nadają wyłącznie Żydom i Izraelowi ogromne przywileje, kosztem wszystkich pozostałych – w mediach prawie nikt o tym nie pisał – media światowe zaaferowane były znacznie większym problemem – problemem wzrastającego w Polsce nazizmu:

Zaczęło się od Marszu Niepodległości – już dzień wcześniej The Independent wiedział, że w marszu udział wezmą faszyści. Kiedy marsz już się odbył okazało się, że było to już „60.000 nazistów” żądających „czystości krwi” i „modlących się o islamski holokaust” – takiego baneru na marszu nie było, niemniej jednak, wiele gazet i stacji telewizyjnych (w tym CNN i Washington Post) podawało to hasło za The Wall Street Journal jako główny przekaz marszu. Ten obraz, choć nieprawdziwy, obiegł świat.

Niedługo potem największe obawy światowych mediów się sprawdziły – dziennikarze stacji TVN dzięki infiltracji grupy neonazistów nagrali spotkanie kilku osób w lesie świętujących urodziny Adolfa Hitlera z tortem ze swastyką z wafelków. Ponownie nazistowska Polska wróciła na czołówki światowych gazet, a o amerykańskich ustawach wciąż nikt się nie zająknął.

W takim kontekście zawieszone jest wystąpienie pani ambasador Izraela – Anny Azari w czasie obchodów 73. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz, w którym powiedziała ona, że rząd Izraela odrzuca nowelizację do ustawy IPN. Pani ambasador przyznała potem, że sama planowała powiedzieć coś innego, jednak dostała jasną instrukcję od samego premiera i będąc związaną protokołem dyplomatycznym, musiała ją wykonać. To, że Bibi Netanyahu gotów jest zakłócić obchody wyzwolenia obozów Auschwitz i oficjalne uroczystości brudzić swoją polityką świadczy o tym, że nie o szacunek dla przeszłości tu chodzi – że przeszłość dla niego jest tylko pretekstem do realizowania własnych celów, Holokaust jest dla niego narzędziem nacisku i dyktowania innym warunków. Jakoś żadna światowa gazeta nie odważyła się wytknąć niestosowności tego przemówienia, że to nie było odpowiednie miejsce na politykę, że to nie był właściwy czas.

Nowelizacja ustawy IPN i jej kontekst prawny

Jest tylko jedno jedyne wydarzenie w historii, które wymaga specjalnych ustaw i obostrzeń prawnych zakazujących jego podważania – jeden punkt w przeszłości tak bardzo prawdziwy, że kwestionować go nie wolno, że za samo podnoszenie pytań co do jego prawdziwości czy skali, w wielu krajach grozi więzienie. Tym jednym jedynym wyjątkiem na skalę światową jest Holokaust – zaprzeczanie mu zakazane jest prawem w Izraelu, Austrii, Niemczech, Luksemburgu, Belgii, na Węgrzech, w Holandii, Kanadzie, Czechach, Liechtensteinie, Portugalii, Francji, na Litwie, Słowacji, w Szwajcarii, Rumunii, Grecji, we Włoszech i u nas, w Polsce. Warto zauważyć więc, że w konflikcie aksjologicznym o którym pisałam wcześniej – w tym sporze między prawdą a wolnością, już na samym wstępie wolność została poświęcona – i akurat w tym jednym punkcie politycy zarówno strony polskiej jak i strony izraelskiej są zgodni, że słusznie, że było warto. Spór między krajami powstał wtedy, gdy zakres tej świętej i jedynej niepodważalnej prawdy rząd polski postanowił rozszerzyć – tak by zakazać przepisami nie tylko podważania holokaustu, ale też przeczącego faktom przypisywania odpowiedzialności za niego narodowi lub państwu polskiemu:

Zaraz po wystąpieniu Anny Azari izraelscy politycy i dziennikarze zaczęli pisać w internecie, że „żadna ustawa nie jest w stanie zmienić historii”, że nie można ustawą regulować przeszłości, że oy gevalt, ma wolność słowa! Niektórzy nawet, posunęli się do tego, by pisać o „polskich obozach” – czyli prowokować stronę Polską właśnie takim samym zachowaniem, przeciw jakiemu projekt ustawy powstał:

Yair Lapid – izraelski poseł: „Całkowicie potępiam nowe polskie prawo, które próbuje zaprzeczyć polskiemu udziałowi w Holokauście. Począł się w Niemczech, ale setki tysięcy Żydów zostało zamordowanych nigdy nawet nie spotykając niemieckiego żołnierza. Były polskie obozy zagłady i żadne prawo tego nie zmieni”.

Lahav Harkov – reporterka z Knessetu i analityk dla The Jerusalem Post, dumna syjonistka: „Polskie obozy śmierci”.

Premier Netanyahu o projekcie ustawy w Polsce: „Ta ustawa jest bezpodstawna; silnie się jej sprzeciwiam. Nikt nie może zmienić historii, a Holokaustu nie wolno negować. Poinstruowałem izraelską ambasador w Polsce by spotkała się z polskim premierem dziś wieczorem by wyrazić moje silne stanowisko przeciw temu prawu”.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Izraela: „Ustawodawstwo nie pomoże w odkrywaniu prawdy historycznej, a może zaszkodzić wolności do przeprowadzania badań, może zapobiegać dyskusjom o przekazie historycznym i dziedzictwie II Wojny Światowej”.

Anne Applebaum: „Dwadzieścia lat pracy przy polskich dyplomatach, historykach, kuratorach nad relacjami polsko-izraelskimi i izraelsko-polskimi – wszystko to jest teraz zagrożone, przez idiotów, którzy myślą, że mogą po prostu sobie zakazać, czegoś z czym się nie zgadzają”.

Matthew Tyrmand: „Kolejne megalomańskie przegięcie w Polsce dzięki kolegom @MS_GOV_PL @ZiobroPL @PatrykJaki. Samo słowo „więzienie” jest już przesadą. Sprawiedliwe społeczeństwo nie może kryminalizować i „więzić” głupoty, stronniczości, czy faktów alternatywnych. Może tylko potępiać i edukować. Duh.”

Wszystko jest w porządku, kiedy Polska, jak i wiele innych krajów wprowadza ograniczenia wolności słowa chroniąc prawem jedną jedyną, poprawną i świętą wersję historii o tym, że w trakcie wojny gazowano Żydów i palono w piecach ich ciała – kiedy jednak w ten sam sposób próbuje ustawą zabezpieczać też swoje dobre imię przed oszczerstwami, że to Polska temu jest winna, to nagle Żydzi podnoszą raban, nagle ingerencja prawna w historię „zagraża wolności do przeprowadzania badań”, nagle „żadna ustawa nie jest w stanie zmienić historii”. Skoro tak jest, to po co Izrael posiada w swoim prawie podobne zapisy?

Czym różnią się od siebie ustawa izraelska od projektu IPN? Oba przepisy ograniczają wolność słowa, oba przewidują karę więzienia za ich złamanie – ustawa IPN do 3 lat, ustawa izraelska do lat 5. Polska ustawa karze za rozpowszechnianie twierdzeń „wbrew faktom”, przepisy izraelskie każą bezwzględnie, nawet jeśli ktoś swoich twierdzeń by dowiódł. Różnią się tym, że Polska chce prawnie chronić się przed zarzutami, że to nasz naród był oprawcą – Izrael zaś prawnie zabezpiecza twierdzenie, że naród żydowski był ofiarą – i to ta różnica jest najbardziej znamienna. Zastanów się – czemu ma służyć taki zapis? Jaki jest cel prawnego zabezpieczania, pod groźbą 5 lat więzienia twierdzenia, że naród Żydowski był ofiarą?

Zarówno wolność jak i prawda są wielkimi wartościami, których strzec powinniśmy z największą starannością. Można podnosić, że spośród nich prawda jest ważniejsza, można twierdzić, że to wolność góruje. Nie można jednak tymi twierdzeniami sobie żonglować jak ten klaun i wybierać raz tak – raz tak, pod własny interes, nie wzbudzając podejrzeń bycia idiotą, lub gorzej – bycia oszustem. Spójność twierdzeń świadczy o uczciwości intelektualnej. Skoro zabezpieczanie prawem historii jest bezpodstawne, jak twierdzi Netanyahu, skoro może zagrażać wolności prowadzenia badań, jak podnosi Ministerstwo Spraw Zagranicznych Izraela, skoro żadna ustawa nie zmieni historii, jak pisze Yair Lapid, skoro sprawiedliwe społeczeństwo nie może kryminalizować i więzić głupoty, stronniczości, czy faktów alternatywnych jak argumentuje Matthew Tyrmand, i skoro, według słów Anne Applebaum, żaden idiota nie może zakazywać czegoś, tylko dlatego że się z tym nie zgadza – to kiedy doczekamy się zniesienia przez Izrael przepisów penalizujących zaprzeczanie holokaustu? Kiedy te same racje uderzą w Izrael? Jeśli wszystkie te argumenty są zasadne, to zasadne są wobec obu tych przepisów. Tymczasem Żydzi zdają się inne zasady stosować u siebie, inne zaś próbują narzucić nam. O co więc tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? O co ta burza?

„Chodzi o prawdę historyczną”

Przyjmijmy, że faktycznie chodzi tu o walkę o prawdę historyczną – że zbrodnie II Wojny Światowej były jednym jedynym wyjątkiem na kartach historii, których prawdziwości ani skali podważać nie wolno, że te fakty mają tak ogromne znaczenie dla całej ludzkości, że nie pozostawiają miejsca na dyskusję, że za kłamstwo w tej kwestii należy karać więzieniem. Ustawodawcy wielu krajów wychodząc właśnie z takiego założenia wprowadzili do swoich systemów prawnych przepisy zakazujące negowania popełnionych zbrodni przeciwko ludzkości w trakcie II Wojny Światowej i ich skali. Czy przepisy te w swoich skutkach zbliżają, czy też oddalają nas od prawdy? Sprawdźmy jak w praktyce wygląda zabezpieczanie prawem historii.

Niemieckie sądy wielokrotnie już skazywały na więzienie 89-letnią Ursulę Haverbeck za „zakazane słowa” – a więc negowanie holokaustu. Pani Ursula od lat bowiem twierdzi, że w Auschwitz nie gazowano ludzi, że nie ma na to żadnych dowodów, że nikt od ponad 5 lat nie potrafi odpowiedzieć jej na pytanie o to gdzie konkretnie zginęło 6 milionów Żydów, a Holokaust jest „największym kłamstwem, które nigdy nie miało miejsca”. Oto jej wypowiedź, za którą zapadł ostatni wyrok:

Ustawodawcy krajów, w których negowanie holokaustu jest zabronione poklepią się po plecach, w przekonaniu, że system działa, że tak to właśnie powinno wyglądać kiedy ktoś ma czelność okłamywać historię. Przyjrzyjmy się więc kolejnym przykładom:

Oto Herman Rosenblat – Żyd ocalały z obozu koncentracyjnego, który przez ponad dekadę, wraz z żoną opowiadał w mediach swoją dramatyczną historię przetrwania – gdy jako mały chłopiec głodował w obozie, a mała dziewczynka spoza obozu codziennie przynosiła mu jedno jabłko i kawałeczek chleba i dawała przez siatkę, dzięki czemu przeżył. Po latach umówił się na randkę w ciemno w Nowym Jorku i oy gevalt spotkał tam tę samą dziewczynę! Na miejscu się jej oświadczył, szybko wzięli ślub, urodziły im się dzieci – wszystko było pięknie jak z obrazka. Małżeństwo swoją historią poruszyło serca widzów telewizji – kilkakrotnie gościli u Opry Winfrey, udało im się sprzedać prawa do opisania historii w formie książki i filmu. Po latach okazało się jednak, że historia wyssana jest z palca Hermana Rosenblata, ale ten nie uważa by było w tym cokolwiek niestosownego: „Tak, ta historia nie jest prawdą. Ale w mojej wyobraźni była ona prawdziwa”.

Jedną z najgłośniejszych relacji o rzeczywistości w obozach koncentracyjnych była historia małej, żydowskiej dziewczynki – Anny Frank. Jej dziennik w formie książki sprzedał się na całym świecie w milionach egzemplarzy i przez całe dekady utrzymywano, że dziewczynka zupełnie sama napisała książkę, że jest to autentyczny pamiętnik małego dziecka z obozu. Ale nie trzeba być grafologiem, żeby zauważyć, że „oryginał” napisały przynajmniej dwie osoby:

Przez całe dekady, jeśli ktoś śmiał podważać wyłączne autorstwo Anny, to musiał być teoretykiem spiskowym i antysemitą. W większości krajów na świecie prawa autorskie są chronione przez 70 lat od śmierci autora – jeśli więc tak jak głoszono – Anna Frank byłaby samodzielną autorką dziennika, to od lutego 2015 roku jej książka znajdowałaby się w domenie publicznej. Jednak kiedy zbliżała się ta data, oy gevalt, okazało się że czas ochrony praw autorskich należy liczyć od momentu śmierci jej ojca! Ale na stronie fundacji rodziny Frank do tej pory nikt nie przyznał wprost, że ojciec dziewczynki był przynajmniej współautorem książki – zamiast tego kłamią, że dziennik na skutek skomplikowanej historii stanowi wyjątek od obowiązującego prawa.

Jednym z najsłynniejszych świadków Holokaustu był Elie Wiesel – autor licznych publikacji, w których opisywał on swoje doświadczenia w obozach koncentracyjnych, między innymi w Auschwitz i Buchenwald. Jego książki uznawane są za jedne z najważniejszych i najbardziej wiarygodnych wspomnień naocznego świadka holokaustu. W 2008 roku zeznał on pod przysięgą, że opisane w książce „Noc” wydarzenia są wierną relacją jego doświadczeń w obozie, że każde zawarte tam słowo jest prawdziwe, że był w obozie Auschwitz i że wytatuowano mu na ramieniu numer A7713. Ale już wielokrotnie okazało się, że zawarte w książce twierdzenia zostały zmyślone, jak np. o tym, że w Auschwitz palono noworodki żywcem w dołach. Wiele zdjęć i materiałów filmowych dowodzi, że na ramionach Eliego nie było wytatuowanego numeru z obozu, mimo że pod przysięgą zeznawał, że tak było. Przez ponad 60 lat, mimo licznych próśb, by pokazał swój tatuaż, nie zrobił tego – a przecież tak łatwo mógł zamknąć usta niedowiarkom. Elie twierdził, że prawdziwość jego słów potwierdza to, że był jednym z więźniów uwiecznionych na słynnym zdjęciu z obozu Buchenwald:

Problem w tym, że inny były więzień obozu, uwieczniony na zdjęciu, węgierski Żyd – Miklos Grüner twierdzi, że Elie nigdy w obozie nie był, tylko podszywał się pod jego przyjaciela – Lazara Wiesela, że to on miał numer A7713 i był o kilkanaście lat starszy niż Elie. Miklos Grüner całą sprawę opisał w książce pt „Skradziona tożsamość” oraz pozwał Elie Wiesela o podszywanie się pod prawdziwego więźnia obozu – Lazara Wiesela. Dane i kartoteki więźniów do tej pory przechowywane są w Muzeum Auschwitz i to Muzeum Auschwitz właśnie potwierdziło, że wersja przedstawiana przez Miklosa Grünera jest prawdziwa – że numer A7713 przypisany był nie Eliemu, a Lazarowi Wiesel, urodzonemu nie 30 września 1928 roku tylko 4 września 1913 roku. Mimo, że zeznając pod przysięgą Elie Wiesel zapewniał, że jego książka „Noc” opisuje jego własne doświadczenia w obozie i każde słowo w niej zawarte jest prawdziwe, to w swojej książce „Legendy naszych czasów” opublikowanej w 1968 roku opisał swoją rozmowę z rabinem, w trakcie wizyty w Izraelu, na temat swoich książek i historii w nich opisanych, z której to rozmowy wynikało zgoła coś innego:

„Są one o ludziach których znałeś?” Tak, są o ludziach których mógłbym znać. „O rzeczach które się wydarzyły?” Tak, o rzeczach które się wydarzyły lub mogły się wydarzyć. „Ale się nie wydarzyły?” Nie, nie wszystkie. W rzeczywistości niektóre zostały wymyślone prawie od początku, niemalże do końca. Rabbe pochylił się do przodu jakby chciał zmierzyć mnie wzrokiem i powiedział bardziej ze smutkiem niż ze złością: „To oznacza, że piszesz kłamstwa!” Nie odpowiedziałem mu od razu. Zganione dziecko we mnie nie miało nic na swoją obronę. Ale musiałem się jakoś usprawiedliwić: „To nie takie proste Rabbe. Niektóre wydarzenia mają miejsce, ale nie są prawdziwe, inne są prawdziwe, ale nigdy się nie wydarzyły”

Ale kłamstw przeciw świętej i niepodważalnej  historii holokaustu nie trzeba szukać daleko w przeszłości. Przytaczany już w tym wpisie izraelski polityk – Yair Lapid po tym jak napisał, że „były polskie obozy zagłady i żadne prawo tego nie zmieni” próbował zamknąć usta oponującym internautom pisząc, że „jest synem osoby ocalałej z holokaustu, jego babcia została zamordowana w Polsce przez Polaków i Niemców” co też okazało się kłamstwem. Podobnie kłamał Adam Michnik, udzielając wywiadu niemieckiej gazecie Der Spiegel, gdzie twierdził, że jego rodzice zginęli w holokauście – mimo że nasz „wielki autorytet dziennikarski” urodził się 17 października 1946 roku, a jego rodzice żyli jeszcze długo po wojnie – byli znanymi działaczami komunistycznymi. Przypominam też, że jeszcze 3 lata temu Benjamin Netanyahu twierdził, że Adolf Hitler wcale nie chciał zagłady Żydów, ale namówił go do tego palestyński mufti – koniec końców więc, według słów premiera Izraela, to Palestyńczycy wszystkiemu są winni:

Ale nie tylko sam holokaust jest święty i niepodważalny – równie święta i niepodważalna jest jego skala. Sprawdźmy więc w jakim stopniu przepisy prawne chronią święte liczby ofiar niemieckich zbrodni. Oficjalnie na świecie uznaje się, że było 11 milionów ofiar holokaustu – 6 milionów Żydów (w tym 3 miliony polskich Żydów) i 5 milionów ofiar pośród nie-Żydów. Ale tylko jedna z tych liczb jest święta i niepodważalna historycznie, tylko jednej z nich kwestionować nie wolno.

Skąd wiadomo, że w holokauście zginęło 6 milionów Żydów? Cóż, liczba ta jest liczbą świętąwyinterpretowaną z żydowskiej przepowiedni. Dlatego o tym, że akurat tylu Żydów zginie, światowa prasa wiedziała na długo przed wybuchem II Wojny Światowej, na długo zanim nawet Adolf Hitler doszedł do władzy. Od 1869 roku dziennikarze alarmowali cały świat o tym, że 6 milionów Żydów zginie – a to z głodu, a to z powodu prześladowań, a to w Rosji a to w Niemczech – wszystkie dane więc były zmienne z wyjątkiem tej jednej świętej liczby 6 milionów.

W 1906 roku na łamach New York Timesa dr Paul Nathan alarmował o dramatycznej sytuacji 6 milionów Żydów w Rosji – o tym, że rosyjski rząd upatrywał „rozwiązania kwestii żydowskiej” przez „systematyczną i morderczą eksterminację”.

W 1919 roku na łamach San Francisco Chronicle, Nathan Straus ostrzegał, że 6 milionom Żydów w Europie Wschodniej grozi śmierć głodowa.

Gazeta The American Hebrew, 1919 rok – „Trzeba zatrzymać ukrzyżowania Żydów!” – „6 milionów Żydów umiera”, „zagrożenie holokaustem ludzkiego życia”.

New York Times, 1921 rok – błagania by uratować 6 milionów rosyjskich Żydów – „6 milionom rosyjskim Żydom grozi eksterminacja”.

1931 rok – „6 milionów Żydów w Europie Wschodniej w obliczu zagłodzenia„.

New York Times, 1936 rok – 3 lata przed wybuchem wojny „Amerykanie apelują o schronienie dla Żydów” – artykuł mówi o petycji wystosowanej do premiera Wielkiej Brytanii Stanleya Baldwina o to by „ustanowić wolny, żydowski naród w Palestynie, by była ona schronieniem dla milionów Żydów prześladowanych w Europie Wschodniej i w Niemczech, by uchronić ich przed „europejskim holokaustem””. „Ustanowienie izraelskiej ziemi dla dzieci Izraela ma być gwiazdą prowadzącą ku lepszemu światu i lepszej ludzkości”.

New York Times, 1938 rok – „Wzrost prześladowań Żydów” – 6 milionów odnotowanych ofiar.

Inne, liczne przykłady publikacji na temat 6 milionów Żydów i holokaustu na łamach New York Times’a od 1869 roku do końca wojny:
Wreszcie – na kilka miesięcy przed zakończeniem wojny, jeszcze przed dotarciem wojsk alianckich i wyzwoleniem obozów, 8 stycznia 1945 roku, również na łamach New York Times’a, ogłoszono już, że od 1939 roku w wojnie zginęło… oy gevalt 6 milionów Żydów:

Tę samą liczbę po wojnie potwierdzili sowieci – 6 milionów Żydów zginęło w holokauście. Ursula Hoverbeck została skazana wielokrotnie na karę więzienia za pytanie o to, gdzie tych 6 milionów Żydów zginęło. Odpowiesz, że w Auschwitz? Tu sprawa się komplikuje – początkowe szacunki liczby wszystkich ofiar nazistów zakładały, że w obozie w Oświęcimiu zginęło 4 miliony ludzi. Tak informowała też specjalna tablica upamiętniająca ich cześć:

Po upadku komuny ponownie jednak zbadano te twierdzenia i ogłoszono, że w obozie w Auschwitz zginęło nie więcej niż 1.5 miliona osób – ot, drobna pomyłka o 2.5 miliona ludzi. Wystawiono też nową tablicę:

Czy na tej podstawie zmieniono szacunki liczby żydowskich 6 milionów ofiar? Nie, nie zmieniono. W Auschwitz ginęli więc głównie Żydzi, jak głosi treść tablicy, kiedy jednak okazało się, że przeszacowano liczbę osób, które tam zmarły, to pomylono się WYŁĄCZNIE w liczeniu ofiar nie będących Żydami. Nawet fakty nie są w stanie podważyć liczby 6 milionów.

Inaczej się ma sprawa z pozostałymi ofiarami nazistów. „Pamiętasz o tych 11 milionach ofiar holokaustu?” – pyta w swym tytule JTA – Żydowska Agencja Telegraficzna. Jest ona przeszacowana! I oczywiście nie co do Żydów, ale tylko i wyłącznie co do pozostałych 5 milionów:

Artykuł ukazał się rok temu, po tym gdy Donald Trump przy okazji obchodów dnia pamięci o holokauście mówił o 11 milionach ofiar nie wyróżniając pośród nich 6 milionów Żydów. Oczywiście długo niosły się echem w mediach głosy oburzenia na tę wielką zniewagę, jakiej prezydent Stanów Zjednoczonych śmiał się dopuścić. Z artykułu dowiedzieć się możemy, że 5 milionów ofiar nie-żydowskich to „kłamstwo” i „liczba „wymyślona” przez Simona Wiesenthala:

„Chciał by liczba była wystarczająco duża, by przykuć uwagę nie-Żydów, których inaczej mogłoby nie zainteresować cierpienie Żydów, ale by nie była większa niż prawdziwa liczba Żydów zamordowanych w holokauście – 6 milionów”

W artykule przytacza się też wypowiedź Debory Libstadt – pani profesor studiów nad Holokaustem na Uniwersytecie Emory w Atlancie:

„Obcy ludzie piszą do mnie pełne złości listy oskarżając mnie o to, że skupiam się 'wyłącznie’ na śmierciach Żydów i pomijam 5 milionów pozostałych. Gdy tłumaczę im, że ta liczba po prostu nie jest odpowiednia, a tak na prawdę jest zmyślona, tym bardziej uważają oni, że wynika to z mojego etnocentryzmu i niemożności odczuwania bólu kogokolwiek spoza mego ludu”.

Nie można więc w żadnym stopniu porównywać nazistowskich ofiar żydowskich z ofiarami pośród nie-żydów, bo ich liczba została wymyślona po to tylko, by świat nie był obojętny wobec cierpienia 6 milionów Żydów – taka jest teza całego artykułu. I nie jest to głos odosobniony – przypomnę, że kilka lat temu w tym samym tonie wypowiadała się w wywiadzie dla TVN prof. Barbara Engelking-Boni – kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN i przewodnicząca Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej:

„To jest zderzenie się dwóch zupełnie różnych płaszczyzn, że ta śmierć żydowska była, była… wynikała również z takiej całkowitej niemożności porozumienia. Dla Polaków to była kwestia po prostu biologiczna, naturalna – śmierć jak śmierć. A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym”.

Jeśli celem obostrzeń prawnych jest bezwzględna walka o prawdę historyczną w temacie wydarzeń II Wojny Światowej i holokaustu to powinno się karać za każde kłamstwo, niezależnie od tego, czy kłamie Żyd, Polak, czy nazista. Tak jednak nie jest – kłamać na temat holokaustu można, byle w dobrą stronę, byle nie przeciw Żydom. Można zbrodnie nazistów wyolbrzymiać, wymyślać mity o tym, że przerabiali oni zmarłych na mydła, czy że z ich skór robili sobie lampy i okładki notesów – ale za umniejszanie ich zbrodni czeka cię więzienie. Można powątpiewać w szacowane liczby nie-żydowskich ofiar nazistów, bo u gojów to „była kwestia biologiczna, naturalna, śmierć jak śmierć” ale nie można kwestionować świętej liczby 6 milionów – bo to była „metafizyka i spotkanie z Najwyższym„.

Herman Rosenblat przez ponad dekadę snuł w mediach swoją zmyśloną historyjkę, Otto Frank sprzedał miliony „Dzienników Anny Frank” twierdząc, że była to bezpośrednia i samodzielna relacja dziecka z obozu, Elie Wiesel otrzymał pokojową nagrodę Nobla, Yairowi Lapidowi kłamstwa nie zrujnowały kariery politycznej, „autorytet dziennikarski” Adama Michnika jakoś się nie zachwiał kiedy wyszło na jaw, że łgał, a Bibi Netanyahu dalej widzi winnych holokaustu tam gdzie mu akurat wygodnie według interesów politycznych – wcześniej winni byli Palestyńczycy, teraz Polacy. Im nikt nie grozi sądem za szerzenie kłamstw o holokauście. Tylko Ursula Hoverbeck, wielokrotnie już, została skazana na więzienie.

Za rysunek – karykaturę, który podważał prawdziwość liczby żydowskich 6 milionów ofiar holokaustu, w Holandii zapadł wyrok, nakazujący muzułmańskiej organizacji AEL zapłatę kary 2,5 tysiąca euro. W Szwajcarii za podważanie świętej liczby na 6 miesięcy więzienia skazano blogera. Żydowskiej Agencji Telegraficznej – której treści docierają do nieporównywalnie szerszego grona osób, nie spotkała żadna kara za pisanie, że liczba 5 milionów ofiar holokaustu pośród nie-Żydów jest „nieprawdziwa”.

Profesor historii Uniwersytetu Opolskiego – Dariusz Ratajczak za publikację zbioru esejów „Tematy niebezpieczne” – w którym między innymi przytoczył argumenty rewizjonistów holokaustu, został usunięty z uczelni z zakazem wykonywania zawodu na 3 lata. Za kontrowersyjną książkę zrujnowano mu życie, tak że kilka lat później, jako bezdomny zmarł w samochodzie zaparkowanym pod centrum handlowym. Debora Libstadt, nauczająca z katedry Uniwersytetu Emory w Atlancie, że liczba ofiar nie-żydowskich została zmyślona, była konsultantem przy budowie Muzeum Pamięci o Holokauście w Stanach Zjednoczonych, a nawet nakręcono film fabularny na jej temat. Do tej pory też naucza studentów o „przekłamanych” 11 milionach ofiar, spośród których tylko świętych 6 milionów jest prawdziwe.

Spójność twierdzeń świadczy o uczciwości intelektualnej – jeśli kłamstwa karze się wybiórczo, według interesów politycznych i według pochodzenia, to nie można twierdzić, że chodzi tu o ochronę świętej prawdy historycznej. Nie o nią tu chodzi.

„Chodzi o wolność słowa”

Sprawdźmy więc, czy może więc to umiłowanie ducha wolności przez naród żydowski i państwo Izrael są tym wiatrem, co rozbuchał aferę, czy to może bliskie sercu mądrości Woltera, kazały im podnieść tę szpadę. Zarówno politycy jak i dziennikarze żydowscy podnoszą przecież zgodnie (tak zgodnie, że nawet Anne Applebaum i Metthew Tyrmand nagle mówią jednym głosem), że sprzeciwiają się projektowi ustawy IPN, bo nie można ograniczać wolności słowa, nawet jeśli się z kimś nie zgadzasz, nie wolno odbierać swobody wypowiedzi nawet kłamliwych i głupich, nikomu nie można pozwolić zamknąć ust. Spójność twierdzeń świadczy o uczciwości intelektualnej – przyjrzyjmy się więc jak dzielnie żydowskie plemię walczy o wolność słowa wtedy, gdy słowa te uderzają nie w Polskę, a w Żydów i Izrael.

Otóż Polska nie jest jedynym graczem na arenie międzynarodowej, z którym Izrael i Żydzi toczą aktualnie wojenkę. Dosłownie w tym samym czasie rozwinął się inny konflikt, równie medialny, któremu musimy się przyjrzeć, bo wbrew pozorom toczy się o to samo, co nasz spór o ustawę IPN. Przyczyną owego konfliktu była horrendalna potwarz, bluźnierstwo nie do przyjęcia, skandal bez precedensu – w grudniu zeszłego roku nowozelandzka piosenkarka Lorde miała czelność odwołać koncert w Tel Avivie. Zrobiła to po apelu dwóch młodych dziewczyn z Nowej Zelandii – Justine Sachs (pochodzenia żydowskiego) i Nadii Abu-Shanab (pochodzenia palestyńskiego), które w liście otwartym zgodnie poprosiły artystkę, by przyłączyła się do bojkotu Izraela w związku z nagminnym łamaniem przezeń prawa międzynarodowego i praw człowieka.

Niedługo potem, oy vey co za przypadek, okazało się, że decyzją organizatorów, Lorde, jako jedyna spośród nominowanych artystów w kategorii Album Roku, nie wystąpi na uroczystości Grammy 2018:

Następnie Justine Sachs i Nadia Abu-Shanab – obywatelki Nowej Zelandii, które na terenie swojego kraju korzystały z wolności słowa publikując w internecie swój list otwarty, otrzymały pozew prawny o zadośćuczynienie w wysokości 13.000 dolarów izraelskim fanom Lorde za emocjonalne rany, jakich z ich powodu doznali, gdy piosenkarka odwołała koncert. Jaka jest podstawa prawna tych absurdalnych żądań? Izraelska ustawa z 2011 roku zakazująca bojkotu Izraela. W jaki sposób Żydzi chcą wyegzekwować stosowanie swojego prawa krajowego na obywatelach innych państw, korzystających z wolności słowa poza granicami Izraela? Podstawą mają być umowy wzajemne zawarte między państwami, zobowiązujące Nową Zelandię do egzekwowania na swoich obywatelach izraelskiej ustawy o zakazie bojkotowania Izraela.

Izraelska prawnik – Nitsana Darshan-Leitner która wniosła pozew w imieniu organizacji Shurat HaDin nie ukrywa jakie są cele podjętych przez nią działań:

„Chcą powiedzieć na poziomie osobistym i międzynarodowym, że ci, którzy bojkotują Izrael lub wzywają do bojkotu Izraela będą pociągnięci do odpowiedzialności i będą musieli za to zapłacić”.

Jeśli uważnie czytałeś ten tekst, to w głowie powinna Ci się zapalić żaróweczka – już była mowa o prawnych zakazach bojkotu Izraela w Stanach Zjednoczonych. Na podstawie przepisów stanowych, wprowadzonych już w połowie stanów, zakazujących organom państwowym współpracy z podmiotami prywatnymi uczestniczącymi w bojkocie Izraela, próbuje się teraz – to nie żart – zakazać Lorde występów w Ameryce:

A przypominam, że to dopiero początek, bo Żydzi już lobbują i próbują przepchnąć na poziomie federalnym w Stanach Zjednoczonych ustawę S.720 – o zakazie bojkotu Izraela, za naruszenie której, przypominam, przewidziana jest odpowiedzialność cywilna minimum 250.000 dolarów i odpowiedzialność karna do miliona dolarów i 20 lat więzienia. Oy gevalt ma wolność słowa! Dlaczego dla nas, Polaków, te przepisy również są istotne? A czy i my nie mamy podpisanych umów dwustronnych z Ameryką? Zresztą Żydzi nie ukrywają wcale, że ich planem jest, by zakaz bojkotu Izraela był globalny – tak jest! Na całym świecie chcą wprowadzić cenzurę, by nikt nie mógł bojkotować tego zbójeckiego państwa, co gwałci wszelkie prawa, by nikt nie mógł nawet informować o tym, że jakikolwiek bojkot trwa:

Kiedy Polska próbuje wprowadzić przepisy zakazujące przypisywaniu wbrew faktom zbrodni II Wojny Światowej polskiemu narodowi – to Żydzi krzyczą, że ma shoah, ma wolność słowa! Ale za odwołanie koncertu muzyki pop, będą ścigać wszystkich winnych po całym świecie, za bojkot Izraela (i tylko Izraela) trafisz do więzienia – zniewagi tej wagi nie mogą ujść gojom na sucho!

Każdy żydowski hipokryta, który śmie podnosić argument, że sprzeciwia się polskiemu projektowi ustawy IPN, bo narusza ona wolność słowa, a jakoś nie oponuje na izraelski zakaz negowania Holokaustu, na izraelską ustawę o zakazie bojkotu Izraela, na forsowane w Ameryce przepisy na poziomie stanowym i ogólnopaństwowym łamiące w sposób oczywisty pierwszą poprawkę do konstytucji, jest albo skończonym idiotą, albo kłamcą i oszustem, bo tak jak pisałam – spójność twierdzeń poświadcza o uczciwości intelektualnej. Justine Sachs i Nadia Abu-Shanab prawdziwe walczą o wolność. Wy z kolei ani nie jesteście spójni, ani uczciwi w tej kwestii, nie o wolność słowa Wam chodzi.

„Chodzi o sprawiedliwość”

Pisząc o izraelskich przepisach zakazujących negowania Holokaustu podniosłam pytanie: jaki jest cel zabezpieczania prawem i obwarowywania karami twierdzenia, że Żydzi byli ofiarą? Co z tego wynika? Jakie niesie to za sobą skutki wizerunkowe nie tylko w Izraelu, ale i na świecie? I czy ten wizerunek może być narzędziem nacisku? Czy może być drogą do osiągania celów politycznych?

Wystarczy zapytać przeciętnej osoby na świecie – kto był największym zbrodniarzem w historii ludzkości? Jaka ideologia zebrała największe żniwo niewinnych ofiar? Większość osób bez namysłu wskaże na Adolfa Hitlera i Narodowy Socjalizm. Tymczasem nawet z, jak to ujmuje Żydowska Agencja Telegraficzna JTA, „przeszacowaną” i „wymyśloną” liczbą 11 milionów ofiar nazizmu – blednie ona w porównaniu z liczbą ofiar innej zbrodniczej ideologii. Na całym świecie stworzony przez Karola Marksa komunizm, według szacunków, zgładził od 100 do 150 milionów ludzi. W samych tylko Chinach ofiar było między 65 a 73 milionami – nawet najbardziej konserwatywne wyliczenia przewyższają więc dziesięciokrotność „moich 6 milionów”! Dlaczego więc to nie Chińczycy uważani są za „wieczną ofiarę” i naród najbardziej doświadczony przez los?

Umieszczone wcześniej artykuły prasowe informujące na długo przed wybuchem II Wojny Światowej o 6 milionach i holokauście alarmowały o prześladowaniach wobec ludności żydowskiej, jakie miały miejsce w Europie. Czy cały kontynent postanowił nagle, ot tak, bez przyczyny uwziąć się na Bogu ducha winnych Żydów? Czy może jednak były powody do uprzedzeń?

Wróćmy więc do wydarzeń tamtych dni. Pierwsza Wojna Światowa zrujnowała Europę – wszystkie państwa na kontynencie poniosły olbrzymie straty, zarówno finansowe jak i w ludziach. Panowała bieda i głód, a ranni w trakcie wojny żołnierze, często pozbawieni kończyn, żebrali na ulicach. Złe nastroje społeczne postanowili wykorzystać komuniści przeprowadzając przewroty i rewolucje. Ta najsłynniejsza miała miejsce w Rosji – w 1917 roku bolszewicy pod przywództwem Włodzimierza Lenina przejęli władzę w kraju i zamordowali całą rodzinę cara Mikołaja II, który kilka miesięcy wcześniej pokojowo abdykował. Wieść o tych wydarzeniach niosła się echem po całej Europie.

Karol Marks pisał o walce klas – jego zwolennicy więc, wszędzie gdzie udało im się dojść do władzy, mordowali klasę „najbardziej uprzywilejowaną” – osoby zdolne, ambitne, generałów, lokalną inteligencję – wszystko to w imię równości i dla dobra proletariatu. Po wymordowaniu elit konstruowali nowe społeczeństwo – pozbawione „zużytych” wartości i konceptów, takich jak wolność, tożsamość, czy patriotyzm. Autor ideologii komunistycznej nie ukrywał, że ostatecznie ma ona opanować cały świat, dlatego bolszewicy nie ustawali w walce, by cała Europa była czerwona. W latach 1918-1919 wznieśli rewolucję w Niemczech – tam też Cesarz Pruski Wilhelm II zmuszony był abdykować, po czym w obawie o swoje życie uciekł z kraju, ale komunistom nie udało się przejąć władzy w państwie. Polacy toczyli wojnę z bolszewikami w latach 1919-1921 i dzięki strategicznym umiejętnościom marszałka Piłsudskiego, udało nam się tę „czerwoną zarazę” pokonać. W tym samym czasie bolszewicy wkroczyli też na Litwę – udało im się opanować 2/3 terytorium i wtedy pomocy w obronie kraju przez komunistami udzielili im Niemcy, wysyłając swoich żołnierzy, by uchronić dopiero co odzyskaną niepodległość Litwy. Pod władzą sowietów pozostawała jednak cała Ukraina – tam też mimo ogromu cierpienia i prześladowań tliły się jeszcze nadzieje patriotów na odzyskanie niepodległości na tyle wyraźnie, że Stalin, który przejął dowództwo w partii po śmierci Lenina, uważał je za zagrożenie. Postanowił więc odciąć Ukrainę od dostaw jedzenia, a wszelką żywność tam produkowaną skonfiskować. Cała Ukraina miała umrzeć z głodu – mężczyźni, kobiety, starsi, dzieci. Każdego kto próbował z pól wykraść kilka kłosów zbóż zabijano. Całe miasta i wsie obróciły się w cmentarzyska pełne szkieletów zagłodzonych na śmierć ludzi – tragedii tej nadano nazwę Holomodor – oficjalnie pochłonęła od 7 do 10 milionów istnień.

O polityce umyślnego zagładzania ludności przez Stalina informowały niektóre zachodnie gazety – walijski dziennikarz Gareth Jones postawił własne życie na szali, udając się na Ukrainę, lekceważąc przy tym wszelkie zakazy, po to tylko by dowiedzieć się prawdy o sytuacji tamtejszej ludności. Wędrując pieszo z Moskwy, zebrał materiały, rozmawiał z ludźmi i zrobił zdjęcia. Wszystko po to, by poinformować Zachód o barbarzyństwie jakiego dopuszczali się komuniści:

Ale nie wszystkie gazety uważały, że warto czytelnikom zaprzątać głowę ludobójstwem Ukraińców. W tym samym czasie korespondent New York Times’a – Walter Duranty, na łamach pisma zapewniał, że żaden głód w ZSRR nie ma miejsca, że „Stalin jest najlepszym spośród żyjących polityków”, a ZSRR nazywał „heroicznym rozdziałem w życiu ludzkości„.

„Nie ma żadnego głodu ani śmierci głodowej, ani nie ma żadnych powodów by myśleć, że będą mieć one miejsce w przyszłości” – 15 listopada 1931 roku, New York Times

„Jakiekolwiek doniesienia trwającym o głodzie w Rosji są wyolbrzymione lub są wrogą propagandą” – 23 sierpnia 1933, New York Times

„Wrogowie i zagraniczni krytycy mogą mówić co chcą. Słabe ogniwa i przygnębieni w domu mogą jęczeć pod ciężarem, ale młodzież i siła narodu rosyjskiego jest zasadniczo zgodna z programem Kremla, wierząc że warto go wspierać nawet w trudach” – 9 grudnia 1932, New York Times

„Nie ma głodu, ani śmierci z powodu zagłodzenia, ale wzrasta śmiertelność z powodu chorób związanych z niedożywieniem” – 31 marca 1933, New York Times.

Walter Duranty wiedział doskonale, że są to kłamstwa – w prywatnej rozmowie z Eugenim Lyonsem przyznał, że z rozkazu Stalina zginęło od 6 do 7 milionów Ukraińców. Niemniej jednak dalej słał swe depesze zapewniające o świetności jaka powszechnie panuje w ZSRR, a New York Times dalej je publikował.

W 1932 roku jeden z tych dwóch dziennikarzy otrzymał nagrodę Pulitzera za swoje relacje na temat sytuacji w Rosji pod władzą Stalina. Jak myślisz, który?

Co to wszystko ma wspólnego z Żydami? A to, że komunizm od swego poczęcia zawsze był i po dziś dzień jest żydowski.

Karol Marks był Żydem. Włodzimierz Lenin, jak wykazały ujawnione dokumenty KGB, też był Żydem. Józef Stalin był Żydem. Przywódca Armii Czerwonej – Leon Trocki, był Żydem. Szef NKWD – Gienrich Jagoda był Żydem. Rewolucję bolszewicką w Rosji sfinansowała żydowska finansjera, między innymi nowojorski bankier – Jacob Schiff – Żyd. Komitet centralny Rosyjskiej Komunistycznej Partii w 1917 roku miał 12 członków, spośród których 10 (Lenin, Trocki, Zinovief, Larine, Ouritski, Volodarski, Kamanef, Smidovitch, Yankel, Steklof) to byli Żydzi. Przynajmniej 9 spośród 10 przewodniczących partii komunistycznej odpowiedzialnej za próbę przeprowadzenia przewrotu w Niemczech (Róża Luksemburg, Kurt Eisner, Karl Radek, Leo Jogiches, Clara Zetnik, Ernst Toller, Gustav Landauer, Eugen Levine, Paul Levi) to byli Żydzi. Lazar Kaganowicz – pierwszy bolszewicki sekretarz okupowanej Ukrainy który koordynował zaplanowaną zagładę tamtejszej ludności zwanej Holodomorem – był Żydem. W miejsce starych elit „uciskających proletariat” weszła nowa elita – żydowska, która mordowała i głodziła ludzi, cynicznie głosząc przy tym równość. Komunizm dążył do zniesienia państw, ras, narodowości – wszyscy ludzie mieli zlać się w jedną, bezkształtną, pozbawioną tożsamości masę. Ale nawet komuniści w swoim prawie jedną grupę etniczną wyróżnili, jednej tylko przyznali największą z możliwych ochronę przed krytyką:

W ZSRR antysemityzm karany jest z największą surowością prawa, jako fenomen głęboko wrogi systemowi sowieckiemu. Według prawa ZSRR aktywnym antysemitom dyktowana jest kara śmierci”Józef Stalin.

W komunizmie więc oczywiście wszyscy ludzie byli równi, ale Żydzi byli równiejsi.

Rozumiesz już, dlaczego ludność Europy była niechętna wobec Żydów? Dlaczego Adolf Hitler, który otwarcie sprzeciwiał się zarówno żydowskim bankierom z zachodu, jak i żydowskim komunistom ze wschodu, doszedł do władzy? Europa wiedziała jakich zbrodni w Rosji dokonywali Żydzi i nie chciała by i ją spotkał taki sam los.

„Nie można powiedzieć, że wszyscy Żydzi to Bolszewicy, ale bez Żydów nie byłoby Bolszewizmu. Dla Żyda nie ma nic bardziej obraźliwego niż prawda. Żądni krwi żydowscy terroryści zamordowali 66 milionów ludzi w Rosji od 1918 do 1957 roku”.

„Musisz zrozumieć – przywódcy bolszewiccy, którzy przejęli władzę nad Rosją nie byli Rosjanami. Oni nienawidzili Rosjan. Nienawidzili chrześcijan. Kierowani etniczną nienawiścią torturowali i zabili miliony Rosjan bez cienia ludzkiej skruchy. Niemożliwa jest tu przesada. Bolszewizm dokonał największego ludzkiego mordu w historii. Fakt, że większość świata trwa w ignorancji i obojętności wobec tej olbrzymiej zbrodni dowodzi tylko tego, że światowe media są w rękach oprawców” – Aleksander Sołżenicyn

Anatomia kłamstwa

W tym punkcie wreszcie dochodzimy do sedna problemu. Spór wokół projektu ustawy IPN nie toczy się ani o prawdę historyczną, ani o wolność słowa, ani o sprawiedliwość. Toczy się o percepcję. Nie ważne jakie są fakty – ważne kto je spisuje. Wydarzenia ostatniego miesiąca zszokowały większość polskiego społeczeństwa – patrzą z niezrozumieniem na kolejne to kroki, wypowiedzi i materiały atakujące Polskę, szkalujące nasze dobre imię, szerzące kłamstwa. To zdziwienie postępowaniem Żydów i Izraela wynika właśnie z niezrozumienia tego, na czym polega ta gra, o co w tym wszystkim chodzi. I dopóki ludzie trwają w tej nieświadomości, toczymy grę na nierównych zasadach – dzielimy jedną planszę, ale Izrael gra w szachy, a my w warcaby.

Nie ma przypadku w tym, że na całe dekady przed wybuchem wojny New York Times alarmował o „holokauście” i o „6 milionach Żydów„. Nie ma przypadku w tym, że w tym samym czasie krył fakty o prawdziwym ludobójstwie, jakie miało wtedy miejsce na Ukrainie z rąk żydowskich komunistów. Nie ma przypadku w tym, że jeszcze w trakcie wojny pisali nagłówki „Stalin dla silnej, wolnej Polski” – już wtedy przekonując amerykańskie społeczeństwo, że oddanie nas w ręce sowietów jest tak na prawdę dla naszego dobra.

Nie ma przypadku w tym, że zaraz po wojnie sowieci szybko oszacowali liczbę zmarłych w holokauście Żydów na, oy vey, 6 milionów. Czy dostrzegasz już analogię do aktualnej sytuacji?

Skąd w ogóle wziął się pomysł polskich władz wprowadzenia obostrzeń prawnych wobec przypisywania wbrew faktom odpowiedzialności za zbrodnie nazistowskie Polsce lub narodowi polskiemu? Stąd, że od lat zagraniczne media wielokrotnie pisały o „polskich obozach koncentracyjnych”, „polskich obozach zagłady”, o „nazistowskiej Polsce”, „polskim holokauście” i „polskich komorach gazowych”. Według informacji podanych przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, w związku z używaniem zwrotów przekłamujących historię, polskie placówki dyplomatyczne interweniowały w ciągu ostatnich 10 lat ponad 1400 razy.

O „polskich obozach” pisał nagminnie New York Times, w związku z czym Fundacja Kościuszkowska wielokrotnie apelowała do zarządu czasopisma o wprowadzenie koniecznych zmian w redakcyjnym spisie pojęć (stylebook). Wystosowano specjalną petycję w tej sprawie, którą podpisało ponad 200.000 osób. Mimo to, dziennik nie tylko nie reagował, ale dalej w swych artykułach sugerował, że to Polska odpowiedzialna jest za holokaust – nawet Dachau przenieśli do Polski. Kiedy mimo licznych próśb New York Times po raz kolejny w swoim artykule w odniesieniu do Auschwitz użył sformułowania „polski obóz koncentracyjny„, Polski Konsul Generalny w Nowym Jorku zwrócił się do redakcji dziennika z prośbą o wprowadzenie korekty, na co pracownik gazety – Joseph Burgess, odpisał mu, że „niestety, wygląda na to, że nie ma możliwości wprowadzenia korekty czy zmiany”. Taka jest rzetelność dziennikarska gazety New York Times. I wszystkie te zdarzenia również przypadkowe nie są – bo New York Times od 1896 roku nieprzerwanie jest w rękach Żydów:

Jakie inne zagraniczne media też nie potrafiły przyswoić podstawowych faktów historycznych i nagminnie informowały o „polskich obozach„? Wśród nich była stacja CNN:

Kto zarządza i pracuje w redakcji CNN?

Oy gevalt, co za przypadek!

I mogłabym dalej wyliczać kolejne tytuły na rynku amerykańskiej prasy, myślę jednak, że zamiast tego warto wskazać tu też na inne połączenie – osoby na czołowych pozycjach we wszystkich najważniejszych amerykańskich mediach są również członkami Rady Stosunków Międzynarodowych (Council on Foreign Relations). W Radzie zasiada około 4900 osób – oprócz przedstawicieli największych mediów są to również: wysocy rangą politycy, w tym ponad tuzin byłych Sekretarzy Stanu, dyrektorzy CIA (koniecznie przeczytaj dlaczego to ma znaczenie), bankierzy, prawnicy i profesorowie wyższych uczelni. Prezydentem rady jest Richard Haass – amerykański Żyd.

A jak jest w Polsce? Wszyscy oczywiście wiedzą, w czyich rękach jest wydawnictwo Agora i publikowane przezeń tytuły (Gazeta Wyborcza, Oko.press, TokFm). Jak wygląda sprawa z pozostałymi polskojęzycznymi mediami?

Polska prawica w duchu rosnącego patriotyzmu wznosi często postulaty repolonizacji mediów, oburzając się, że w naszym kraju panują media niemieckie. O ludzka naiwności! Jak niewiele trzeba wiedzieć o świecie, by wygłaszać podobne dyrdymały. Polskie media nie są niemieckie, bo nawet niemieckie media nie są niemieckie. Axel Springer, bo o nim mowa, jest największym wydawcą cyfrowym w Europie – należą do niego między innymi polskojęzyczne: Dziennik Gazeta Prawna, Fakt, Newsweek Polska, Forbes, portal Onet.pl czy niemieckojęzyczne Bild, die Welt, Focus. Podobnie jak z gazetą New York Times, tytuły te wielokrotnie dopuszczały się przekłamań historycznych między innymi pisząc o „polskim obozie koncentracyjnym” w Majdanku, czy „polskim obozie zagłady Bełżec„. Mimo interwencji polskiej ambasady w Niemczech, wydawnictwo odmówiło zamieszczenia sprostowania nieprawdziwych informacji. Wszystko to oczywiście burzy krew w żyłach, jeśli ktoś myśli, że za tym wszystkim stoi interes niemiecki – że naród, który zbudował obozy na terenach okupowanej Polski, teraz w swoich mediach głosi, że to były „polskie obozy koncentracyjne” i „polskie obozy zagłady”, odmawiając w dodatku sprostowania tych informacji. Wystarczy jednak spojrzeć na statut wydawnictwa – jednym z głównych jego celów jest „wspieranie podstawowych praw Izraela”. Struktura właścicielska wydawnictwa jest ukryta – nie wiemy jakie nazwiska są właścicielami Axel Springer – wiemy natomiast kto całym wydawnictwem zarządza –  Mathias Döpfner – zadeklarowany syjonista:

Jestem nie-żydowskim syjonistą”; „Dlaczego odpowiedzialność za Izrael jest niemiecką racją stanu i musi tak pozostać.” Wydawnictwo Axel Springer zręcznie żongluje artykułami w swoich polskojęzycznych i niemieckojęzycznych pismach, wzniecając między narodami gniew i nienawiść, np. właśnie pisząc o „polskich obozach” i odmawiając korekty, po to tylko by Polacy pałali gniewem wobec Niemców. Nie inaczej postępuje w mediach niemieckojęzycznych, szczując na Polaków. W czyim interesie tak naprawdę działa wydawnictwo Axel Springer? Polskim? Niemieckim? Czy może raczej działa w interesie żydowskiego syjonizmu? Dziel i rządź.

I nie inaczej jest z innymi mediami na całym świecie – w przeważającej mierze są one w rękach Żydów. Oczywiście kiedy jakikolwiek goj ośmiela się mówić o tym głośno podnosi się krzyk, że oy vey, ma shoah, moich 6 milionów, mój antysemityzm! Nikt nie obala tezy merytorycznie, wystarczy argument ad Holocaust. W swoich mediach jednak, przeznaczonych dla Żydów, nikt nie ukrywa tego, kto tak naprawdę kontroluje światowe media:

Dlaczego o tym wszystkim piszę, dlaczego wytykam ludziom ich pochodzenie? Dlatego, że nie wierzę w przypadki. Każdy popełnia błędy – ale 1400 instancji przypisywania Polsce zbrodni nazistowskich i to przez dziennikarzy – a więc ludzi, którzy powinni przykładać szczególną ostrożność do przekazywanych odbiorcom informacji, to nie literówki, a zamierzone działanie. Co więcej, odmowa wprowadzenia korekty niezbicie świadczy o umyślności tych „błędów” – wyklucza ona przypadkowość. Fakt, że najwyższe pozycje w tych wszystkich mediach obsadzone są przez Żydów lub zadeklarowanych syjonistów – a więc osoby jawnie przedkładające interes Żydów ponad interesy Polaków, czy Niemców, również przypadkowy nie jest. Żydzi stanowią mniej niż 0.2% światowej populacji – skąd taka ich nadreprezentacja w środkach masowego przekazu? Co dzięki temu zyskują?

Jeśli więc jest tak jak twierdzę – jeśli cała ta wojna nie toczy się o fakty, czy wartości, a toczy się o percepcję, to nie wiedza historyczna i nie racje, a rozumienie mechanizmów działania i technik manipulacyjnych jest w niej rzeczą kluczową. By nie być gołosłowną, przejdźmy więc do ich analizy.

Kontrola narracji

By kontrolować percepcję, wpierw kontrolować trzeba narrację – i nie chodzi tu wyłącznie o media, ale też o literaturę, sztukę, celebrytów, produkcję filmów, muzea, kina, edukację, internet. Kontrola narracji jest tym słupem światła lamp scenicznych – wskazuje masom co mają myśleć i o czym – na jakie tematy nieustannie należy kierować uwagę, a jakie chować w cieniu. Od końca II Wojny Światowej na temat Holokaustu powstało ponad 600 książek i 242 filmy – ile w tym samym czasie powstało książek i filmów na temat zbrodni komunistów? Na temat innych ludobójstw i tragedii? Dlaczego tylko o żydowskich ofiarach kino pamięta? Pośród wszystkich narodów byli ludzie szlachetni i podli – nie inaczej było z Polakami, Niemcami, Ukraińcami, Litwinami i Żydami. W trakcie wojny wielu niewinnych Żydów zginęło, inni tak jak George Soros z rozrzewnieniem wspominają dni, w których kolaborowali z nazistami jako „najlepszy okres w życiu”. Byli Polacy, którzy dopuszczali się największych zbrodni, jak i bohaterowie, tacy jak Żabińscy – którzy narażali własne życie, by ratować cudze. Ale „źli Żydzi” z jakiegoś powodu nie mieszczą się w kadrach filmowych, a film o Polakach ratujących Żydów w warszawskim zoo był przez zagraniczne kina bojkotowany. Te fakty chowa się za kurtyną, eksponując wyłącznie żydowskie ofiary i bezduszność nie-żydowskich oprawców. Podążając tym samym schematem tworzy się książki, muzea, sztukę – następnie wytworzone treści cyrkulują nieustannie w prasie, utrwalając jedyną świętą prawdę o „wiecznej ofierze” i „największej zbrodni” – tak by umysły odbiorów niczym pies Pawłowa na jakąkolwiek krytykę Izraela bądź Żydów reagowały oburzeniem przeciw komorom gazowym.

Dwa kroki naprzód

Kontrola narracji daje istotną przewagę – pod każdy kolejny ruch możesz przygotować sobie grunt – ustawić scenografię, rozpisać dialogi, uprzątnąć scenę. W opisanych wcześniej przykładach widać wyraźnie, jak media uprzedzając fakty i powtarzając w kółko tę samą narrację są w stanie stworzyć w umysłach odbiorców obraz rzeczywistości, zanim nawet się on ziści – wtedy zaś działa już efekt potwierdzenia – ludzie nie kwestionują faktów, do których przywykli, które uznają za powszechnie przyjęte. New York Times już w 1943 roku pisał w nagłówkach „Stalin dla silnej, wolnej Polski” – kiedy więc przyszedł decydujący moment, amerykańskie społeczeństwo do wizji oddania naszego kraju w ręce sowietów już przywykło, nie było już miejsca na dywagacje czy podnoszenie pytań. Nie inaczej jest teraz – wydarzenia ostatnich kilku miesięcy zdają się toczyć według przygotowanego wcześniej scenariusza, gdzie każdy ruch Izraela poprzedzony jest nagonką medialną, która ma potwierdzać przyszłe „fakty„. Dlatego nie ma przypadku w tym, że jeszcze przed 11 listopada The Independent zapowiadał, że w Marszu Niepodległości wezmą udział faszyści, ani w tym, że następnego dnia niemal wszystkie światowe tytuły gazet to potwierdziły. Nie ma przypadku w tym, że Jesse Lehrich, który jest Żydem, nazwał wszystkich uczestników patriotycznego marszu nazistami – ani w tym, że akurat jego wypowiedź na Twitterze podchwyciły światowe i krajowe media. Nie przypadkowo Jan Tomasz Gross grzmiał wtedy na łamach New York Times’a, że „Polacy ponownie wznoszą hasła „czystej krwi„, a Anne Applebaum tłumaczyła Amerykanom, „dlaczego w Polsce neofaszyści wzrastają w siłę„. Nie ma przypadku w tym, że tuż przed uroczystością wyzwolenia obozu Auschwitz i przed przemówieniem pani ambasador Anny Azari, TVN rozpętał kolejną nazi-burzę publikując materiał na temat kilku osób świętujących w lesie urodziny Hitlera – mimo, że przecież Hitler nie urodził się w styczniu, a 20 kwietnia – TVN czekało więc z materiałem na odpowiedni moment. Nic nie było tu przypadkowe – ot przygotowanie sceny, rozpisanie dialogów, wszystko poszło według scenariusza. Żydzi próbują przepchnąć w Stanach Zjednoczonych nowelizacje S.447 i H.R.1226 ustawy reprywatyzacyjnej – nawet więc spór o ustawę IPN jest preludium do ziszczenia tych celów. To z tych powodów zagraniczne media próbują utrwalić w umysłach odbiorców obraz nazistowskiej Polski – tak było, gdy pisali o „polskich obozach„, tak też jest i teraz, gdy piszą że Marsz Niepodległości jest faszystowski, czy nazistowski. Obraz ten, mimo że nieprawdziwy, ma potem swoje konsekwencje – nikt nie będzie kwestionować tego, że kraj najbardziej doświadczony w trakcie II Wojny Światowej, nagle, po 73 latach, musi płacić za nią największe reparacje. Nie liczą się fakty, liczy się percepcja.

Kłamstwa, pomyłki i wypaczanie faktów

Historia opowiadania przez Hermana Rosenblata w największych stacjach telewizyjnych była zmyślona, Anne Frank nie była, jak twierdzono przez lata, samodzielną autorką słynnego dziennika, a Elie Wiesel wielokrotnie został przyłapany na tym, że pisał i mówił rzeczy nieprawdziwe. Nagłośniono z wielką pompą wszystkie te osoby i ich historie, skierowano na nie słupy światła, obsypano nagrodami i okryto sławą, tak by wszyscy ludzie mogli się z nimi zapoznać, wysłuchać, współodczuć, kiedy zaś kłamstwa wyszły na jaw, to nie było głośno o sprostowaniach, o tych kontrowersjach usłyszeli nieliczni. Obraz historii jaki te źródła stworzyły w umysłach odbiorców miał wpływ na kształtowanie rzeczywistości, nawet jeśli jego podstawą był fałsz. Najwyższą zasadą propagandy jest to, że fałsz nagłośniony przeważa nad przemilczaną prawdą – że liczy się percepcja, nie fakty. Z tych samych powodów i w sporze o ustawę IPN nie brak było przekłamań, pomyłek, stwierdzeń nieprawdziwych, wypaczających rzeczywistość.

Na samym początku wpisu zadałam pytanie – jaka jest różnica między czczą deklaracją złożoną przez Benjamina Netanyahu półtora roku temu, że „Izrael sprzeciwia się używaniu sformułowania „Polskie obozy zagłady”„, a tym, że dziś Izrael pod rządami tego samego premiera „ zdecydowanie sprzeciwia się polskiej ustawie zakazującej używania sformułowania „polskie obozy zagłady”? Różnica jest taka, że deklaracja stwarza pozory, ale nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji. Przez lata zanotowano ponad 1400 instancji używania sformułowań wypaczających historię, sugerujących, że to nasz kraj odpowiedzialny jest za zbrodnie popełnione w trakcie II Wojny Światowej. W ten sam sposób „pomylił się” nawet prezydent Stanów Zjednoczonych – Barack Obama, czy szef FBI – James Comey. Podobnie jak we wcześniej przytoczonych przykładach – wszystkie te wypowiedzi naświetlono blaskiem fleszy, sprostowania zaś trafiły małą czcionką do bardzo wąskiego grona odbiorców i to głównie w Polsce. Idąc dalej tym tropem – żadne wielkie zagraniczne media pisząc o obchodach dnia niepodległości nie wspomniały o wielkich transparentach wyrażających sprzeciw zarówno wobec komunizmu jak i nazizmu, jakie nieśli uczestnicy marszu – ale The Wall Street Journal, a za nim CNN, Washington Post i Jesse Lehrich rozpisywali się o transparencie „módlmy się za islamski holokaust„, którego na Marszu Niepodległości nie było. Ponownie komunikat ten trafił do szerokiego grona odbiorców, rozrysował w ich umysłach obraz nazistowskiej Polski – a sprostowanie przeczytali nieliczni. Nie ma znaczenia, że media mijają się z prawdą – te fałszywe informacje wciąż mają wpływ na obraz naszego kraju za granicą – a liczy się percepcja, nie fakty.

Co powiedział Netanyahu, kiedy tylko wybuchł wyreżyserowany przez niego samego skandal wokół ustawy IPN po wypowiedzi Anny Azari? Powiedział, że „nikt nie może zmienić historii, a Holokaustu nie wolno negować.” Ale przecież nie o tym jest ustawa IPN. Wypowiedź premiera Izraela sugeruje, że polski parlament prawem zabezpieczył twierdzenie, że „Holokaustu nie było” – czy Bibi nie zapoznał się nawet z aktem prawnym który tak ostro krytykuje? Czy raczej swoją wypowiedzią specjalnie wprowadza odbiorców w błąd co do treści ustawy, bo tylko nieliczni sprawdzą jak jest naprawdę?

A jak treść ustawy przedstawiły media? Poniżej screeny z dziennika Haaretz i Gazety Wyborczej. Czy coś istotnego nie rzuca Ci się w oczy?

Oba źródła zgodnie pomijają istotny fragment treści ustawy, wstawiając wielokropek tam, gdzie ustawodawca adresuje przeciw komu wymierzone są owe przepisy – przeciw temu kto „publicznie i wbrew faktom” oskarża Naród Polski – czy przypadkowo, akurat na te 4 kluczowe słowa zabrakło miejsca w publikacjach? Czy może raczej, ponownie – zrobiono to specjalnie, by wypaczyć w oczach odbiorców treść przepisów? Liczy się percepcja, nie fakty.

Zaraz potem fundacja Rudermana opublikowała spot wzywający władze Ameryki do zerwania wszelkich relacji z państwem polskim z powodu treści ustawy IPN, którą w filmiku nazywają „ustawą negującą [Holokaust]”:

Ponownie więc mamy do czynienia z tym samym wypaczaniem faktów, jakich dopuścił się Benjamin Netanyahu – wciąż myślisz, że to wszystko jest tylko przypadkiem, niedopatrzeniem, nieporozumieniem? Osoby wypowiadające się w filmiku sugerują, że Polska uchwaliła ustawę głoszącą, że holokaustu nie było, ani słowem nie wspominają czego tak naprawdę ona dotyczy. Powtarzają za to w kółko kłamliwe twierdzenie „polski holokaust„. Dlaczego? Dlatego, że nawet kiedy łżą, malują w umysłach odbiorców obraz naszego kraju, między uszami zapisują im komunikat, że Polacy odpowiedzialni są za komory gazowe i palenie zwłok w piecach. Obraz ten trafia do milionów – o sprostowaniu usłyszą nieliczni. Prawda nie ma znaczenia – liczy się tylko percepcja.

Podwójne standardy

W tekście tym wykazałam już niespójność władz Izraela – że żonglują sobie argumentami według potrzeb – kiedy sami kneblują ludziom usta prawnie zabezpieczając historię, to jest to troska o prawdę, kiedy zaś Polski ustawodawca idzie w ich ślady, to wnoszą sprzeciw, bo ma wolność słowa. Tam gdzie liczy się tylko percepcja, a nie fakty, hipokryzja jest największym przywilejem, a podwójne standardy, jakie stosują media wyraźnie wskazują czyich interesów strzegą.

Tak oto New York Times – ten sam który wielokrotnie pisał o „polskich obozach” i odmawiał wprowadzenia korekty ma czelność teraz twierdzić, że ustawa IPN jest „bezpodstawna„.  Według gazety Polska „próbuje stłamsić mówienie o holokauście, więc Izrael stawia nam czoła„. Ani słowa o tym, że jeśli polska ustawa cokolwiek tłamsi, to izraelska ustawa robi to tym bardziej – ot, podwójne standardy.

Oy Gevalt, jakże dzielnie The Wall Street Journal walczy o wolność słowa, jak stanowczo sprzeciwia się wszelkiej cenzurze! „Prawa które narzucają oficjalną wersję – nawet te zakazujące negowania Holokaustu – są zgubne” – głosi treść leadu. Czyżby? Gdzież więc święte oburzenie wobec ustawy izraelskiej? Ale obejrzyjmy się do tyłu – ta sama gazeta jeszcze niedawno urządziła wielką nagonkę na największego youtubera – Pewdiepie, bo śmiał sobie robić żarty z Żydów. Kompas moralny The Wall Street Journal jest więc jasny – można pisać o „polskich obozach zagłady” bo to jest wolność słowa. Ale ani mi się waż robić sobie żarty z Żydów na kanale rozrywkowym, bo wtedy The Wall Street Journal, ADL i cała reszta żydowskiej armii cenzury zrobi wszystko by Cię zniszczyć i wgnieść w ziemię. Nie inaczej.

Zanurzmy się dalej w otchłań absurdu. Polska ustawa IPN według The Washington Post jest „głupia i niemożliwa do egzekwowania„, a zakazywanie mówienia o „polskich obozach” narusza wolność słowa. Kuriozalny projekt ustawy S.720 który próbują przepchnąć teraz w Stanach Zjednoczonych Żydzi, który przewiduje odpowiedzialność cywilną minimum 250.000 dolarów i odpowiedzialność karną do miliona dolarów i 20 lat więzienia za tak wielkie przewinienie jak napisanie tweeta na temat bojkotu Izraela zaś, jest całkowicie w porządku i nie narusza wolności słowa. Oy vey!

Wreszcie – wszystkie te tytuły nieustannie dopuszczają się kłamstw i manipulacji po to tylko, by przedstawić nas jako kolebkę nazizmu, jako kraj opętany żądzą ludobójstwa i ideą „czystej krwi„. The Wall Street Journal, a za nim the Washington Post i CNN przy okazji Marszu Niepodległości pisały o fikcyjnym transparencie „Módlmy się o islamski holokaust” – żadne z tych mediów nie piszą jednak o tym co dzieje się w Izraelu – gdzie Żydzi w Tel Avivie dosłownie nawołują do ludobójstwa Palestyńczyków, chodząc w marszach z transparentami „Zabić ich wszystkich„. Żydzi na arenie międzynarodowej wmawiają wszystkim po kolei winy Holokaustu z hasłem na ustach „Nigdy więcej!„. Tymczasem historia zatoczyła krąg od razu po wojnie – największym współczesnym gettem jest strefa Gazy, Palestyńczycy każdego dnia są poniżani, gnębieni, więzieni, ich prawa są łamane – Izrael jest najjaskrawszym przykładem państwa typu apartheid. Nieustannie łamią prawa międzynarodowe kontynuując nielegalne zasiedlanie Brzegu Jordanu, okupując Wzgórza Golan, a nawet snując plany wydobywania stamtąd ropy. O tym jednak gazety się nie zająkną, bo tak jak za Sołżenicyna – są one wciąż w tych samych rękach. Będą więc dalej wymyślać fikcyjne banery na naszym Marszu Niepodległości i malować na naszej fladze swastyki, bo nie liczy się spójność ani prawda, liczy się tylko percepcja.

Jedynie ofiara, jedyna ofiara

Żydowscy komuniści na początku XX wieku, na długo przed wybuchem II Wojny Światowej, próbowali w Polsce, w Niemczech i na Litwie dokonać tak samo krwawego przewrotu jakiego dopuścili się w Rosji – ale o tym nie można wspominać, na te fakty nie ma miejsca w podręcznikach do historii. To żydowski komunista – Lazar Kaganowicz, na rozkaz Stalina, też Żyda, doprowadził do Wielkiego Głodu na Ukrainie i do zbrodni Katyńskiej – obie te zbrodnie sowieci bardzo skrzętnie próbowali ukryć, zakłamać, wypaczyć. O tym jednak też nie wolno mówić głośno, bo te fakty są antysemickie. W trakcie wojny byli Polacy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy, którzy kolaborowali z nazistami – ale kolaborowali też sami Żydzi i tylko o tych ostatnich historiach współpracy wspominać nie wolno.

Kiedy premier Mateusz Morawiecki w trakcie konferencji prasowej w Monachium w kontekście dyskusji o ustawie IPN przyznał, że byli polscy zbrodniarze, tak samo jak byli zbrodniarze żydowscy, co jest faktem historycznym, a nie opinią, w Izraelu ponownie podniesiono wielki raban – dziennikarz izraelski nazwał tę wypowiedź „najgorszym rodzajem negowania holokaustu„, żydowski kłamczuszek Yair Lapid powiedział, że to „antysemityzm najstarszego typu„, a Benjamin Netanyahu stwierdził, że wypowiedź polskiego premiera jest „oburzająca i że wielkim problemem jest niemożność zrozumienia historii i brak wrażliwości dla tragedii ich narodu”. Ponownie wszystkie te wypowiedzi naświetlono z każdej strony blaskiem fleszy i żadne media światowe się nie zająknęły o tym, że nawet jeśli fakty te są Żydom niewygodne, to są one prawdziwe – ponownie widzimy przykład tego, jak ważna jest percepcja, jak niewiele w tym wszystkim znaczą fakty. Po zakończeniu II Wojny Światowej stało się tak jak chciał New York Times jeszcze w jej trakcie – Polska, jak i reszta Europy Środkowo-Wschodniej trafiła pod płaszczyk sowietów, a we wszystkich tych krajach, oy vey co za przypadek, powstały nowe elity władzy, elity żydowskie – stąd polski termin „żydokomuna„. Nawiązując do ich zbrodni pani Krystyna Pawłowicz zapytała na Twitterze, „czy Światło, Michnik, Wolińska, Berman, Brystygierowa/Krwawa Luna/, Różański- są winni zbrodni na Polakach?” – jej wypowiedź muzeum Polin zamieściło na wystawie jako przykład polskiego antysemityzmu i mowy nienawiści – ponownie więc najbardziej antysemickie są fakty.

Widać więc wyraźnie jak istotne jest by podtrzymać w powszechnej świadomości obraz Żydów jako wiecznej ofiary. To dlatego kiedy Jan Tomasz Gross pisze książkę o Jedwabnem, to w oparciu na podaną przez Sowietów liczbę 1600 ofiar żydowskich, mimo że w spalonej stodole tyle nawet fizycznie nie mogłoby się pomieścić. To dlatego też, kiedy w 2001 roku polska strona podjęła się próby przeprowadzenia ekshumacji zwłok, na podstawie której Instytut Pamięci Narodowej ogłosił, że w Jedwabnem zginęło nie więcej niż 340 osób Żydzi zażądali natychmiastowego przerwania badań i do tej pory zapierają się rękami i nogami, by nie pozwolić dochodzić prawdy o tej świętej i niepodważalnej historii:

„Nawet jeśli pod tą inicjatywą podpisze się 40 milionów osób, ekshumacja w Jedwabnem nie odbędzie się. To jest sprzeczne z prawem żydowskim, żydowskie dusze wystarczająco już cierpiały i nie ma potrzeby, żeby cierpiały ponownie. Ponowna ekshumacja w Jedwabnem zniszczyłaby wszelkie relacje pomiędzy Polską a międzynarodową społecznością Żydów” – Jonny Daniels

Ale kontrola narracji rozciąga się i na inne tragedie. W księgarniach pojawiła się niedawno książka „Czerwony Głód” na temat Holodomoru, autorstwa cytowanej w tym tekście już wcześniej – Anne Applebaum. Z samego opisu książki Timothy’ego Snydera wynika już jasno, że winę za tę tragedię przypisuje się wyłącznie Rosjanom, nie wspominając słowem o tym, że Lazar Kaganowicz i Józef Stalin – główni sprawcy odpowiedzialni tej tragedii byli Żydami:

„Applebaum rozpoczęła pracę nad «Czerwonym Głodem» dawno temu i nie łączy jej z obecną rosyjską okupacją Ukrainy. Jednak wiedza o głodzie pomaga wyjaśnić postawy rosyjskich przywódców. Kreml usprawiedliwił rosyjską inwazję twierdzeniem, że naród ukraiński nie istnieje. Dawna polityka niszczenia narodu przekształciła się w powszechne twierdzenie, że naród nigdy nie istniał. Bądźmy pewni, że Rosja nie jest Związkiem Radzieckim i dzisiejsi Rosjanie mogą sami zdecydować, czy zaakceptują stalinowską wersję przeszłości. Aby realnie mieć taki wybór, powinni zrozumieć swoją historię. To jeszcze jeden ważny powód, aby być wdzięcznym za tę niezwykłą książkę” – Timothy Snyder

Według oficjalnej wersji w Holodomorze zmarło od 7 do 10 milionów ludzi. Anne Applebaum jednak w swojej książce podaje inną liczbę ofiar tragedii, w oparciu o dostępne dane demograficzne z tamtego okresu:

„Na tej podstawie porównywali liczbę zgonów w tym okresie i przewidywaną średnią – różnica tych dwóch wielkości to wiarygodna liczba ofiar klęski głodu. Podliczyli również niezaszłe narodziny, czyli o ile mniej dzieci się urodziło, niż wynosiła przewidywana średnia. Dzięki tym wyliczeniom większość naukowców zgadza się teraz z szacunkową liczbą 3.9 miliona zmarłych wskutek głodu – czyli bezpośrednich strat ludzkich – oraz 0.6 miliona niedoszłych narodzin, czyli pośrednich strat ludzkich. To oznacza, że ogółem zabrakło czterech i pół miliona Ukraińców. Te liczby uwzględniają wszystkie ofiary, gdziekolwiek umarły – przy drodze, w więzieniu, w sierocińcu – i opierają się na liczbie mieszkańców Ukrainy przed Hołodomorem i po nim.”

Problem polega na tym, że sowieci w gromadzonych statystykach ukrywali nie tylko przyczyny śmierci, ale i prawdziwe liczby zgonów – przykładowo w Inspektoracie Medycznym w Kijowie zwłok odkryto 9.472, podczas gdy według oficjalnych danych powinno ich być 3.997. Trudno więc dostępne statystyki uznawać za wiarygodny wyznacznik wskazujący na rzeczywisty rozmiar tragedii. Ale uznajmy na chwilę, że to właśnie statystyki demograficzne są najlepszym sposobem szacowania liczby ofiar ludobójstw. Mamy przecież dostępne dane statystyczne również ludności żydowskiej z całego świata z czasu sprzed wojny i po niej. Jewish World Almanac – czyli Żydowski Rocznik Światowy uważany był za najbardziej wiarygodne źródło dotyczące liczby ludności Żydowskiej rozproszonej po świecie w czasie kiedy jeszcze Izraela nie było – opierała się na nim między innymi Encyklopedia Britannica. Oto dane przezeń opublikowane na temat liczby ludności, kolejno w roku 1933 i 1948:Gdyby więc Anne Applebaum tą samą metodą badawczą, jaką posłużyła się pisząc o Holodomorze, zastosowała w stosunku do Holokaustu to byłaby „antysemitką” i „teoretykiem spiskowym szerzącym mowę nienawiści”, a zarówno w Polsce jak i w Izraelu groziłaby jej za to kara więzienia. Oficjalne liczby ludobójstw można więc podważać – tylko liczba 6 milionów żydowskich ofiar Holokaustu jest niepodważalna i święta.

Warto też wspomnieć, że do tej pory Izrael nie rozpoznał oficjalnie jako ludobójstw ani masakry Ormian, ani Holodomoru:

Zamiast tego w trakcie wizyty na Ukrainie, jak czytamy z wcześniej przytoczonych nagłówków gazet – „Prezydent Izraela konfrontuje Ukraińców z ich przeszłością„, Litwinom wypomina się, że „wciąż mają za małe poczucie winy„, a Polakom wytyka się, że „nawet jeśli w trakcie wojny ryzykując własne życie dawali Żydom schronienie, to Jedwabne„. Wszystko to jasno kreśli treść narzuconej narracji – w powszechnej percepcji Żydzi mają być jedynie ofiarą  i jedyną ofiarą.

Żonglerka tożsamością

Tu dochodzimy do kolejnej sztuczki – żonglerki tożsamością. Kiedy więc polski Żyd jest komunistycznym zbrodniarzem – to jest Polakiem. W takich przypadkach wskazywanie na żydowskie pochodzenie jest antysemityzmem i mową nienawiści. Kiedy jednak polski Żyd umiera nie pozostawiwszy spadkobiercy to – jak wnioskują lobbujący nowe ustawy w Stanach Zjednoczonych Żydzi – jego majątek im się należy nawet po 73 latach, bo przecież nie był on Polakiem, a wyłącznie Żydem. Ten sam chwyt nieustannie stosują media. Herman Rosenblat, o którym pisałam wcześniej, przez ponad dekadę opowiadania swojej zmyślonej historyjki w największych programach telewizyjnych był ocalałym z Holokaustu Żydem. Kiedy jednak jego kłamstwa wyszły na jaw, a wydawca wstrzymał publikację jego książki, to w artykule na ten temat na łamach gazety El País nie ma nawet wzmianki o tym, że Herman Rosenblat był Żydem. Nie, teraz jak okazało się, że kłamał, to jest on „z pochodzenia Polakiem.

Nie brak i bardziej rażących przykładów tego typu. „Nowe polskie 'prawo holokaustu’ mierzy się z masakrą na Żydach w 1941 roku”głosi tytuł artykułu w the Washington Post. Główną tezą artykułu jest,  że celem ustawy IPN jest ucieczka polskich władz od winy masakry w Jedwabnem, mimo, że to Żydzi sprzeciwiają się badaniom historycznym, które by mogły tej wersji niezbicie dowieźć – o tym jednak gazeta nie wspomina. Autor artykułu cytuje Adama Michnika, który na łamach pisma mówi: „Nie ma narodu, który miałby czyste sumienie. Każdy naród ma swój Ku Klux Klan i to jest nasz Ku Klux Klan”. Adam Michnik wypowiada się więc w imieniu całego narodu polskiego. W Polsce oczywiście wszyscy wiedzą, że jako polski Żyd redaktor Gazety Wyborczej należy do dwóch narodów – ale za granicą tego nie wiedzą. W artykule nie pada słowo na ten temat – czytelnik amerykański przeczyta więc ten artykuł i uzna, że Jedwabne bezdyskusyjnie jest czarną plamą na polskiej historii, tak jak amerykański Ku Klux Klan jest plamą na historii jego kraju, że światli Polacy, tacy jak polski redaktor naczelny największego polskiego dziennika, o tym wiedzą – że przeczą temu tylko ci, którzy mają interes polityczny w tym, by wybielać historię. O tym, że Adam Michnik jako Żyd może być stronniczy i że jego słowa mogą wynikać z żydowskiej solidarności plemiennej, a nie obiektywnego osądu sytuacji, czytelnik amerykański się nie dowie. Adam Michnik więc rozmawiając z gazetą niemiecką był Żydem, „którego rodzice zginęli w Auschwitz” – w rozmowie z the Washington Post zaś jest Polakiem, który przyznaje się w imieniu naszego narodu do zbrodni w Jedwabnem.

Żonglerka tożsamością, jest więc kolejnym rodzajem manipulacji, którego celem jest zniekształcenie percepcji.

I kłamstwo się niesie echem echa echa echa echa…

Przedstawiłam już pojedyncze instrumenty manipulacji – czas przyjrzeć się jak grają one razem w orkiestrze. Kontrola percepcji wynika bowiem z kontroli narracji – a ta daje możliwości odbijania kłamstw echem w nieskończoność. Echo, które się niesie ze wszystkich stron ma zaś pozorować pluralizm źródła dźwięków, w rzeczywistości jednak odbija zawsze ten sam głos.

Pierwszy przykład widzieliśmy już z fikcyjnym transparentem na Marszu Niepodległości, o którym rozpisywały się zagraniczne media, mimo że wcale go nie było. Media mogą więc zgodnie powielać kłamstwo – to pierwszy z przykładów medialnego echa. W naszej burzy medialnej o ustawę IPN tego rodzaju manipulacji nie zabrakło:

Onet i Newsweek Polska informowały, że w związku z konfliktem z Izraelem o ustawę IPN, USA nałożyły na Polskę sankcje, a prezydent i premier naszego kraju są persona non grata w Białym Domu. Zarówno polska jak i amerykańska strona stanowczo zdementowały te informacje – ale liczy się percepcja, nie fakty, a oba te media należą do Axel Springer zarządzanego przez zadeklarowanego syjonistę – Mathiasa Döpfnera. O tym jednak polski czytelnik nie wie, o tym cicho sza.

Innym przykładem medialnego echa jest to, gdy w trakcie odbicia pierwotnego przekazu następuje zniekształcenie – i przekaz niesie się dalej, ale jak w zabawie w głuchy telefon – za każdym kolejnym odbiciem dźwięku znaczy on trochę co innego. W 2015 roku, na łamach gazety die Welt wydawnictwa Axel Springer ukazał się artykuł autora książki o Jedwabnem – socjologa Jana Tomasza Grossa „Wstyd Europy Wschodniej” – krytykujący kraje naszego regionu za to, że nie chcą przyjmować uchodźców. W artykule tym padło kontrowersyjne zdanie:

„Die Polen beispielsweise waren zwar zu Recht stolz auf den Widerstand ihrer Gesellschaft gegen die Nazis, haben aber tatsächlich während des Krieges mehr Juden als Deutsche getötet.

Które po polsku znaczy: „Chociaż Polacy słusznie są dumni z oporu jaki stawili nazistom, zabili w trakcie wojny więcej Żydów niż Niemców.

To zdanie nie umknęło uwadze w Polsce – zareagował na nie między innymi IPN, zaczęto rozważać, czy nie pociągnąć pana Grossa za tę wypowiedź do odpowiedzialności karnej. W odpowiedzi na to działanie, całą sytuację opisał hiszpański dziennikarz – Guillermo Altares na łamach gazety El País:

Na łamach największego hiszpańskiego dziennika, Jan Tomasz Gross nie jest już socjologiem, ale prześladowanym historykiem. Nie ma też słowa o tym, że jest Żydem – według Guillermo Altaresa Jan Tomasz Gross jest „profesorem na amerykańskim uniwersytecie Princeton, z pochodzenia Polakiem„. Kontrowersyjne zdanie na łamach die Welt, o tym że w czasie wojny Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców brzmi już następująco:

„Aunque los polacos están orgullosos con razón de su resistencia ante los nazis, mataron más judíos que los alemanes durante la guerra„.

Co po polsku brzmi: „Chociaż Polacy słusznie są dumni z oporu jaki stawili nazistom, zabili w trakcie wojny więcej Żydów niż Niemcy„.

Artykuł ten ukazał się na łamach gazety i na stronie internetowej pisma w lutym 2016 roku i do tej pory, w formie niezmienionej widnieje w internecie. Po hiszpańsku przekształcenie w samej warstwie słownej jest minimalne – napisano „mataron más judíos que los alemanes” zamiast „mataron más judíos que alemanes”. Znaczeniowo jednak błąd jest gigantyczny – nagle to nie naziści, a my, Polacy jesteśmy głównymi winnymi śmierci Żydów w trakcie II Wojny Światowej. I zanim ktokolwiek podniesie głos, że to musi być pomyłka, a przecież pomyłki się zdarzają – redakcja gazety  w dniu publikacji artykułu została poinformowana w komentarzu o tym, że źle przetłumaczono to zdanie – artykułu nie zmieniono, a komentarz został usunięty. Co więcej i ten błąd nie jest zawieszony w próżni – ten sam dziennikarz na łamach tej samej gazety nieustannie „popełnia tego typu błędy” – rok temu pisał, że Auschwitz było „polskim obozem zagłady„, innym razem, że Polacy są odpowiedzialni za holocaust, w tym za „pogromy Żydów” oraz „polowania na Żydów”. W tym samym artykule, dla potwierdzenia tez Jana Tomasza Grossa Guillermo Altares przytacza też słowa innych osób, przyznających Grossowi rację w kwestii ogromu krzywd zadanych Żydom przez Polaków – „szefa Gazety Wyborczej i jednego z najważniejszych polskich intelektualistów” – Adama Michnika, „filozofa” George’a Steinera, „dziennikarki” Anny Bikont – ma to sugerować pluralizm, że tak wielu ludzi zaznajomionych z tym tematem, różnego pochodzenia i o różnym tle zawodowym po zapoznaniu się z materiałami na ten temat, zgodnie dochodzi do tego samego wniosku. Guillermo Altares ani słowem nie wspomina o tym, że oni wszyscy, tak jak Jan Tomasz Gross, są Żydami – pluralizm opinii jest tu więc pozorny.

Trzeci rodzaj medialnego echa jest najłatwiejszy do wyłapania – tę sztuczkę każdy kojarzy z mediów. Tak samo jak w zagranicznych mediach Adam Michnik przedstawiany jest wyłącznie jako „polski redaktor największego polskiego dziennika”, tak samo i w naszych mediach cytując artykuły Żydów piszących w mediach będących w rękach Żydów pisze się „media amerykańskie”, „niemieckie”, „francuskie” – stwarzając ponownie pozór pluralizmu – a przedstawiając wciąż tylko głos jednej i tej samej strony.

O jakich to „amerykańskich mediach” pisze Gazeta Wyborcza? Kto pisał, że ustawa IPN jest „zbędna, głupia i obraźliwa”? Oy gevalt, chodzi New York Times! Ten sam który przez lata pisał o „polskich obozach” i odmawiał wprowadzenia korekty. New York Times jest tak samo „amerykański” jak Gazeta.pl jest „polska” – o tym też jednak cicho sza.

Oy vey, antysemityzm!

Kiedy więc już wszystkie żydowskie mechanizmy kłamstwa, manipulacji i propagandy uderzą z impetem, kiedy cała orkiestra zgodnie gra według nut i wskazówek dyrygenta, wtedy wchodzi chór i zaczyna swą śpiewkę o „wiecznej ofierze”, „6 milionach”, „mowie nienawiści”, „prześladowaniach”, „duchach przeszłości” i „antysemityzmie”. Nie inaczej jest i tym razem:

Die Welt – wydawnictwa Axel Springer: „Niefortunna tradycja polskiego antysemityzmu”.„Polska ustawa o Holokauście zbyt znajoma Izraelczykom – Uczniowie odwiedzający obozy koncentracyjne dostają świeże przypomnienie o tym jak wygląda sentyment anty-żydowski” – Artykuł autorstwa Żyda – Daniela Gordisa, na łamach Bloomberga – którego założycielem również jest Żyd – Michael Bloomberg.Izraelski dziennik Haaretz: „Droga Polsko: Twoja ustawa o Holokauście nikogo nie oszuka. Nikt nie zapomni. Ci, którzy przeżyli nic nie zapomnieli z tego, przez co przeszli. Co im zrobiono. I kto im to zrobił. Opowiedzieli swoje historie. To nie zniknie”.

Antysemityzm jest bezpodstawnym uprzedzeniem, czy wręcz nieuzasadnioną wrogością wobec ludzi posługującymi się językami semickimi – kiedy jednak używa się tego terminu wobec każdego, kto w jakimkolwiek stopniu krytykuje Żydów lub wskazuje na pewne zastanawiające prawidłowości, dotyczące Izraela bądź Żydów, to znacząc wszystko, przestaje on znaczyć cokolwiek. W tym wpisie nie twierdzę, że za całym złem świata stoją wszyscy Żydzi, ani nie twierdzę, że stoją za nim tylko Żydzi – wskazuję na tę samą prawidłowość, jaką wskazywał Aleksander Sołżenicyn odnośnie bolszewizmu – że bez Żydów tej całej wielkiej machiny medialnych kłamstw i iluzji by nie było.

Nic nowego pod słońcem

I możesz pomyśleć, że opisane w tym tekście i wyłuszczone grubą kreską sposoby kłamstw i manipulacji poprzez media są jakimś nowym zjawiskiem, że to może temat Holokaustu jest dla Żydów tak wyjątkowy, że postanowili zaangażować wszystkie środki, że „popełnili błędy„, poniosły ich emocje. Ale przedstawione mechanizmy są te same od lat, bo i ta sama domena im przyświeca, że „liczy się percepcja, nie fakty„.  Pisał o tym Aleksander Sołżenicyn, tłumacząc powody, dla których zbrodnie komunistów wciąż są chowane poza kurtynę powszechnej świadomości. Pisał o tym też Henry Ford na długo przed wybuchem II Wojny Światowej, w 1920 roku:

Dzięki kontroli światowych źródeł informacji Żydzi zawsze mogą przygotować umysły społeczeństwa na swój następny ruch. Największa demaskacja będzie mieć miejsce wtedy, gdy zostanie ujawnione w jaki sposób produkuje się informacje, w jaki sposób umysły całych narodów rzeźbi się dla osiągania celów. Kiedy tylko potężny Żyd zostaje wykryty, a jego ręka obnażona, od razu wznosi on krzyk o prześladowaniu, który niesie się echem w światowej prasie. Prawdziwe powody ich prześladowań (a jest nimi to, że Żydzi uciskają ludzi swoimi praktykami finansowymi) nigdy nie zostają przedstawione publicznie.

Prawda nie boi się pytań

I jeśli przeczytawszy ten wpis do tego punktu, wciąż uważasz, że ustawa IPN jest najlepszym rozwiązaniem na szerzone w mediach kłamstwa i przypisywanie Polsce i Polakom odpowiedzialności za zbrodnie II Wojny Światowej, to przeczytaj go jeszcze raz, bo nic z niego z nie zrozumiałeś. Polscy politycy zauważają, że przekłamywanie obrazu naszego kraju i naszej historii za granicą ma znaczenie – wciąż jednak nie rozumieją na czym ta gra polega – że nie toczy się ona o fakty, a o percepcję – wciąż grają w warcaby przeciw izraelskim szachom.

Możemy mieć po swojej stronie wszelkie racje, dowody historyczne i argumenty – w tej walce jednak nie mają one znaczenia – liczy się percepcja, a na tym polu wygrywa ten kto ma kontrolę nad narracją – i nie jest to strona polska. Każde zabezpieczanie prawem historii skutkuje ograniczeniem wolności słowa, a i tak nie jest w stanie narzucić mediom neutralnej narracji – jeśli prawem zabezpieczymy się przed szerzeniem kłamstw na temat II Wojny Światowej, to kłamać będą w innym kontekście – jeszcze więcej będzie fikcyjnych transparentów na Marszach Niepodległości, jeszcze głębiej doszukają się faszystowskiego podłoża każdej decyzji, znajdą co miesiąc nowe armie nazistów w polskim lesie. Jak zareagujecie na te nowe kłamstwa? Znowu rozpiszecie ustawę zakazującą jakiejkolwiek krytyki Polski, zamkniecie wszystkim usta i zagrozicie więzieniem? Nie tędy droga – jeśli w ten sposób chcecie stawić czoła całej tej aparaturze medialnej jaką ma po swojej stronie Izrael, to równie dobrze możecie od razu zwijać pionki do pudełka i kończyć rozgrywkę.

Jak można więc pokonać przeważającego nad nami przeciwnika? W jaki sposób strona polska, która nawet tu, na swym poletku przegrywa walkę medialną, może pokonać tego światowego Molocha? Odpowiedzi trzeba szukać we wschodnich sztukach walki – jeśli nie jesteś w stanie własną siłą pokonać przeciwnika, to musisz przeciw niemu użyć jego własnej siły – pokonać go jego własną bronią. Wschodnie sztuki walki uczą więc, by nie blokować ciosu wymierzonego przeciw sobie – zamiast tego zrobić unik, a cios przeciwnika przeciągnąć – tak by jego własna siła powaliła go na ziemię.

W jaki sposób możemy przełożyć tę mądrość na spór o ustawę IPN? Izrael atakując polski projekt ustawy dosłownie się przed nami wyłożył – każdy ich cios powinniśmy przeciągnąć i użyć przeciw nim samym. „Zabezpieczanie historii jest bezpodstawne” – jak twierdzi sam Benjamin Netanyahu, „może zagrażać wolności prowadzenia badań” – jak podnosi Ministerstwo Spraw Zagranicznych Izraela, „żadna ustawa nie zmieni historii” – pisał Yair Lapid, „sprawiedliwe społeczeństwo nie może kryminalizować i więzić głupoty, stronniczości, czy faktów alternatywnych” argumentował Matthew Tyrmand, „żaden idiota nie może zakazywać czegoś, tylko dlatego że się z tym nie zgadza” – wnosiła Anne Applebaum, „Prawa które narzucają oficjalną wersję – nawet te zakazujące negowania Holokaustu – są zgubne” – pisał Wall Street Journal. Wpierw należy więc zrobić unik – cofnąć ustawę IPN, unieważnić nowelizację dokładnie tak jak podnoszą Żydzi i jak wtórują im liczne organizacje i media. A następnie trzeba pójść dalej – w oparciu o te same, wystosowane przez Żydów racje, należy skasować i wcześniejsze przepisy kneblujące ludziom usta dotyczące podważania zbrodni II Wojny Światowej – negowania Holokaustu i zbrodni komunistów, i nie zważając na protesty strony izraelskiej o „cierpieniu dusz” należy dokończyć ekshumacji zwłok w Jedwabnem. Należy badać historię nie zważając na interesy polityczne, narodowe czy ideologiczne – tak swoje jak i cudze. Trzeba do prawdy dochodzić w oparciu o dowody, a nie utrwaloną przez medialną propagandą percepcję. To jedyna droga.

Konflikt aksjologiczny między prawdą a wolnością słowa jest bowiem pozorny – bo prawda nie boi się pytań. Szacunek do historii nie objawia się więc zabezpieczaniem jej przepisami i grożeniem więzieniem za jej podważanie – prawda tego nie potrzebuje – takich zabezpieczeń potrzebują wyłącznie kłamstwa. Poszanowanie wolności słowa ma zaś miejsce jedynie przy głoszeniu twierdzeń kontrowersyjnych, oburzających, niewygodnych, zakazanych, obrazoburczych, herezji – prawdy powszechnie uznawane, oklepane, zamknięte szczelnie w ramach odgórnego przyzwolenia nie potrzebują żadnej ochrony. Wolność słowa jest więc tylko wtedy, gdy nie ma jej granic, albo nie ma jej wcale. Nie ma więc znaczenia, czy chcesz zamknąć usta Janowi Tomaszowi Grossowi, Ursuli Haverbeck, Mateuszowi Morawieckiemu, fundacji Rudermana, Pewdiepie, czy może chcesz zamknąć je mnie – jeśli szanujesz wolność słowa tylko wtedy, gdy wykorzystywana jest ona do powielenia Twoich poglądów, to znaczy, że nie szanujesz jej wcale.

Nasz kraj nie jest tylko ziemią na której dokonano wielkich zbrodni – jest też miejscem gdzie wielokrotnie już historię tych zbrodni próbowano ukryć, zakłamać, wypaczyć. Gdybyśmy w przeszłości kierowali się twierdzeniem, że oficjalna wersja historii niepodważalna jest i święta, to nigdy nie doszlibyśmy do tego, co stało się w Katyniu, czy tego, że sowieci przeszacowali liczbę zamordowanych w Jedwabnem i w Auschwitz. Dlatego nie ma pytań wstydliwych, nie ma słów zakazanych – prawda nie boi się pytań. Przy badaniu przeszłości nie ma miejsca na święte fakty czy liczby – nie ma miejsca na sentymenty. Trzeba więc pytać o polskich kolaborantów, o żydów wskazujących sowietom Polaków do zsyłki na Sybir, trzeba ustalić kto mordował w Jedwabnem i to, kto wzniósł komin w obozie w Oświęcimiu. Należy podważyć wszystko, bo tylko kłamstwa odpadną jak ta narośl z huby – prawda się ostoi.

W propagandzie medialnej „fakty nie mają znaczenia, liczy się tylko percepcja” – choćby jednak New York Times do tej pory drukował depesze Waltera Duranty tuszujące Holodomor, choćby przyznali mu i 10 Pulitzerów – to wciąż jest tylko przeczywistość. Ten kto ma kontrolę nad narracją, kontroluje percepcję – ale i tu jest miejsce na wykorzystanie siły mediów przeciw nim samym – trzeba jedynie zmienić ich percepcję. Jeden dziennikarz – Gareth Jones był w stanie pokonać wielką machinę medialną jaką jest New York Times – nie ustawą, a obnażając kłamstwa, propagandę, tanie chwyty, do jakich ta żydowska gazeta od lat się ucieka.

Oto bowiem i pięta Achillesa medialnej propagandy – wystarczy ją raz przed ludźmi obnażyć, wskazać im na powtarzające się mechanizmy, powiązania i manipulacje, tak jak uczyniłam to w tym wpisie, a potem człowiek cały ich przekaz widzi już nowymi oczyma – dostrzega te sztuczki, żonglerkę terminami, te niespójności, podwójne standardy, to echo medialne, co zniekształca percepcję, odwodząc od faktów. To co zobaczyłeś – tego już nie odzobaczysz – umarły media, niech żyją media – i ta percepcja również się liczy.

Ostatecznie wszystko się ze sobą łączy. Historia nie jest więc przeszłością – ma wpływ na teraz i w ten sposób wciąż trwa równolegle do dziś, równolegle do jutra. Uważny czytelnik tego tekstu już dostrzegł, jak łatwo percepcję oderwać od faktów, narzucić ją społeczeństwu niczym mentalną smycz, jak samopylna jest ta przeczywistość. Skoro zaś na naszych oczach fikcja miesza się z prawdą, to o ile więcej kłamstw kryje to, co nazywamy historią? Ile jeszcze prawd przed nami jest ukrytych? Dwie wielkie wojny światowe ukształtowały ramy świata w których dziś żyjemy, ale i nasza wiedza o tym co wtedy się stało, jest pewną narracją, co rzuca strumień światła na jedne wydarzenia, inne zaś chowa poza sceną. Wiemy kto tę narrację dyktuje, a skoro, jak mówią, to zwycięzcy historię piszą, to kto wygrał te wielkie wojny? Kto tak naprawdę je wygrał?

 


W odróżnieniu od mediów, moja strona od lat jest cenzurowana, dlatego liczę na Waszą pomoc w udostępnianiu tych materiałów. Konto Przeczywistości na Facebooku wciąż jest zablokowane, nie jestem w stanie przeczytać wiadomości, które mi tam wysyłacie. Wciąż znajdziecie mnie na Twitterze i na Instagramie.

Jeśli doceniasz moją pracę, możesz mnie wesprzeć poprzez Paypal lub przelew bankowy tytułem darowizny:  

nr konta: 42 1140 2004 0000 3202 4625 3797

Dostawaj powiadomienia o wpisach mailem